Iluzja. Mieczysław Gorzka
raczej niedawno.
– Słuchaj, Parol, jak ty masz naprawdę na imię?
Szawczak burknął coś w pod nosem w odpowiedzi.
– Jak?
– Gotard.
– Hm, no cóż. Dość oryginalnie. To się jakoś zdrabnia?
– Nie.
– OK. A dlaczego nazywają cię Parol?
Młody policjant wzruszył ramionami.
– Sam sobie wymyśliłem taką ksywkę jeszcze w szkole średniej. Teraz przedstawiam się jako Parol. I tak nikt nie pamięta mojego imienia, zazwyczaj głupio jest zapytać, więc jestem Parol.
– Sprytne. – Zakrzewski się uśmiechnął. – Więc posłuchaj, Parol. Zadzwonisz po techników. Kiedy tylko skończą na miejscu zbrodni, mają przyjechać tutaj i zabezpieczyć album, list i niedopałek. Jestem bardzo zainteresowany, czyje odciski palców znajdą. W tym czasie wypytasz sąsiadów o Kurzaja i dowiesz się, czy miał znajomych, przyjaciół, kto do niego przychodził i tak dalej. Dowiedz się, gdzie mieszka jego rodzina.
– Dobrze.
– Jeszcze jedno. W tym samym bloku, w bramie numer trzydzieści, mieszka facet, który znalazł zwłoki. Nazywa się Michał Gorzycki. Sprawdź jego alibi na tę noc, jest jakiś dziwny.
Szawczak zapisał sobie wszystko w notatniku.
– A ty? – zapytał.
– Muszę wyjść z psem na spacer.
10 Anatomia miłości
28 czerwca, niedziela po południu
Zakrzewski zaparkował na swoim stałym miejscu na parkingu naprzeciw bramy, ale zamiast do domu ruszył w kierunku Żabki. W sklepie było pusto, za ladą stała młoda dziewczyna z włosami zafarbowanymi na różowo. Żuła gumę i sprawiała wrażenie, jakby znalazła się w tym miejscu przez pomyłkę.
– Niezły kask – powiedziała, kiedy Marcin stanął naprzeciw.
– Niezły – przyznał.
Pokazał jej swoją odznakę, a później zdjęcie z dowodu osobistego Adama Kurzaja.
– Zna go pani? – zapytał.
– Jasne. Jest tu codziennie rano. Przeskrobał coś?
Zakrzewski zignorował pytanie.
– Może mi pani coś o nim powiedzieć?
– Nic, kupuje bułkę, serek i kilka browarów. Wygląda, jakby miał problem z alkoholem.
– Jak się zachowuje?
– Jak? – Wzruszyła ramionami, nie przestając nonszalancko żuć gumy. – Normalnie. Jest nawet miły, czasem próbuje żartować. Co przeskrobał?
– Kiedy był ostatni raz?
– Wczoraj, jak zwykle.
– Wdziała pani, żeby z kimś rozmawiał?
– Chyba nie – zawahała się. – Chociaż tak! Kręci się tu taki bezdomny z długimi włosami. Taki stary. Czasem kupuje tanie wino, jak ma kasę. Dziwnie go nazywają… hmm…
– Lynyrd – podpowiedział Marcin.
– Chyba tak. Zna go pan?
Policjant zignorował jej kolejne pytanie. Zamiast tego wyklepał standardową formułkę.
– Dziękuję, bardzo mi pani pomogła.
– Co zrobił? Ukradł coś? – usłyszał za sobą, kiedy był już w drzwiach.
Odwrócił się na moment.
– Obawiam się, że straciliście stałego klienta. Nie żyje.
Wracając przez podwórko do domu, rozglądał się za Lynyrdem.
Marcin kiedyś uratował go przed patrolem straży miejskiej. Strażnicy nakryli mężczyznę, kiedy pił piwo na ławce między blokami. Chcieli wlepić mu mandat, ale Marcin z nimi pogadał i zostawili Lynyrda w spokoju. Odtąd bezdomny traktował Marcina jak najlepszego kolegę. Zwykle kończyło się tak, że Marcin sponsorował mu piwo albo wino. Lubił rozmawiać z Lynyrdem. Nigdy nie pytał, kim mężczyzna był w przeszłości, ale sądząc po sposobie mówienia i mądrości życiowej, nie zawsze mieszkał na ulicy.
Zakrzewski obszedł kilka miejsc na osiedlu, gdzie zwykle można było spotkać bezdomnego. Nigdzie go nie było. Wrócił więc do domu i wyszedł z psem na spacer.
W kieszeni poczuł wibracje telefonu. Popatrzył na wyświetlacz. Nieznany numer. Odebrał.
– Komisarz Zakrzewski, słucham.
Jego głos zabrzmiał ostrzej, niż zamierzał, i słychać było, jak kobieta po drugiej stronie zawahała się.
– Dzień dobry – powiedziała wreszcie. – Telefonuję z ulicy Siemieńskiego. Pamięta pan, w czwartek w zeszłym tygodniu w naszej bramie na poddaszu znaleziono zwłoki. Spotkaliśmy pana na parterze, dał pan mi swoją wizytówkę…
Marcin przypomniał sobie parę stojącą na wysokim parterze przy drzwiach do mieszkania numer trzy. Chrząknął.
– Tak, oczywiście pamiętam. Dzień dobry. Słucham panią.
– Powiedział pan, żebyśmy zatelefonowali, gdyby przypomniało nam się, że widzieliśmy kogoś nieznajomego na klatce schodowej w ostatnim czasie. Więc… – zawiesiła głos.
– Tak?
– Widzieliśmy kogoś takiego w ostatnim czasie.
Marcin przystanął i zastygł w bezruchu.
– Widzieliśmy tego pisarza. Wie pan, tego autora kryminałów. Mirosława Rudnickiego.
W pierwszej chwili nie mógł skojarzyć, o kogo chodzi. Dopiero po kilku sekundach do niego dotarło. Prawie wstrzymał oddech.
– Tego, który został zamordowany? – zapytał, starając się, aby jego głos nie zdradzał emocji.
– Tak.
Przez głowę Zakrzewskiego przeleciały dziesiątki myśli.
– Ile razy go państwo widzieli?
– Chyba kilka razy w ciągu ostatnich miesięcy – odpowiedziała.
Jej głos nabrał pewności siebie. Widocznie wcześniej przegadała sobie wszystko z mężem.
– A kiedy pierwszy raz?
– Jakieś pół roku temu. Mijaliśmy go na schodach. Wie pan, czytamy jego kryminały, dlatego go rozpoznaliśmy. Ten jego śmieszny kapelusz rzucał się w oczy. Nikt takiego teraz nie nosi.
– J-jasne.
– Wie pan, mógł przychodzić codziennie. My dużo pracujemy. Może inni sąsiedzi widywali go częściej?
– Rozumiem. A kiedy widzieliście go ostatni raz?
– Kilka dni przed jego śmiercią.
Zakrzewski zatrzymał się gwałtownie. Zahamowana na smyczy Tina popatrzyła na niego z wyrzutem. Nic nie zauważył.
– Czy rozmawiała już pani o tym z policją? – zapytał.
– Nie, nikt nie pytał. – W jej głosie zabrzmiały nuty wyrzutów sumienia.
– Dziękuję, bardzo mi pani pomogła – powiedział Marcin, tym razem zupełnie szczerze.
Wyczuł, że kobieta chce coś jeszcze dodać.
– Policja nie czyta kryminałów, prawda? – zapytała niespodziewanie.
Zakrzewski nie wiedział, co odpowiedzieć.
– W