Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz

Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz


Скачать книгу
gdzie – jak wiedział – knajpa Icka jest już otwarta. Przezornie wyciągnął jedną stuzłotówkę i ulokował ją w osobnej kieszeni. Pokazywanie takiej kupy pieniędzy u Icka nie należało do rzeczy bezpiecznych.

      Pomimo wczesnej pory u Icka był tłok. Dorożkarze, szoferzy taksometrów, kelnerzy z restauracji już zamkniętych, sutenerzy, przepijający nocny dochód swoich „narzeczonych”, męty podmiejskie, wracające z pomyślnego żeru – wszystko to zapełniało niewielkie dwa pokoiki przyciszonym gwarem rozmów i brzękiem szkła.

      Nikodem wypił dwie szklaneczki wódki, przekąsił zimnym wieprzowym kotletem i kiszonym ogórkiem. Przyszło mu na myśl, że to niedziela i że Walenty nie pójdzie do roboty.

      „Niech chamy znają inteligencję” – pomyślał.

      Kazał sobie dać butelkę wódki i kilo kiełbasy, skrupulatnie przeliczył resztę i wyszedł. Zbliżał się już do Łuckiej, gdy nagle spostrzegł Mańkę. Stała oparta o mur i patrzyła przed siebie. Nie wiedział sam dlaczego, ale ucieszył się tym spotkaniem.

      – Dobry wieczór, panno Maniu! – zawołał wesoło.

      – Dobry wieczór – odparła przyglądając mu się ze zdziwieniem. – Cóż to pan po nocy się włóczy?

      – A czemu to panna Mania spać nie idzie?

      – Chyba już pójdę – odparła z rezygnacją.

      Dyzma obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Wydała mu się ładniejsza niż zwykle. Wątła była, to prawda, ale zgrabna.

      „Cóż ona może mieć – pomyślał – najwyżej siedemnaście lat”.

      – Czemuż to panna Mania taka smutna? – zapytał.

      Wzruszyła ramionami.

      – Jakby pan tak trzy noce z rzędu warował, jak pies, na ulicy i grosza nie widział, to też by pan z radości nie skakał.

      Dyzmie zrobiło się przykro. Sięgnął do kieszeni i wyjął zwitek dziesięciozłotówki.

      – Ja pannie Mani pożyczę. Czy dwadzieścia wystarczy?

      Dziewczyna ze zdziwieniem przyglądała się pieniądzom. Wiedziała przecie, że sublokator jeszcze w południe grosza nie miał przy duszy. Skądże miałby teraz tyle banknotów? Chyba, chyba że gdzieś ukradł. Może dlatego właśnie nałożył frak. „Zresztą – pomyślała – co mi do tego?”

      Nikodem wyciągnął do niej dwa papierki.

      – Proszę.

      Mańka zrobiła przeczący ruch głową.

      – Nie chcę. Nie wezmę. I tak nie będę miała z czego oddać.

      – No to i nie trzeba oddawać.

      – Nie chcę. – Zmarszczyła brwi. – Widzisz go, bankier.

      Odwróciła głowę i dodała cicho:

      – Chyba że… Za darmo nie chcę. Chyba że pójdzie pan ze mną.

      – Eee – bąknął Dyzma i zarumienił się.

      Mańka spojrzała mu w oczy.

      – Nie podobam się panu?

      – To nie, czemu?

      – Z pana to też mężczyzna! – wybuchnęła niespodziewanie ze złością. – Uuuu… kalosz!

      Zawróciła się na pięcie i ruszyła wolnym krokiem ku domowi.

      – Panno Maniu! – zawołał za nią. – Proszę zaczekać, pójdziemy.

      Przystanęła, a gdy zrównał się z nią, powiedziała:

      – Hotel też pięć złotych.

      – Dobrze – odparł.

      Szli wąskimi uliczkami w milczeniu.

      Zaspany drab w pluszowej kamizelce otworzył im drzwi, wprowadził do małego brudnego pokoju i wyciągnął rękę. Dyzma zapłacił.

      Przez szare butwiejące firanki wpadał snop jaskrawego słońca. W pokoju było duszno, parno i czuć było stęchliznę.

      – Może by okno otworzyć? – zapytała Mańka.

      – Późno już. Czas do domu. Pewno będzie dziesiąta – powiedział Dyzma.

      Mańka przed małym lusterkiem rozczesywała gęste czarne włosy wyszczerbionym grzebykiem.

      – Znalazł pan miejsce? – rzuciła obojętnie.

      Nagle opanowała Dyzmę niepohamowana chęć zaimponowania Mańce. Wydobył z kieszeni wszystkie pieniądze i rozłożył je na stole.

      – Zobacz – powiedział z uśmiechem.

      Mańka odwróciła głowę i oczy jej szeroko się rozwarły. Długo przyglądała się rozrzuconym banknotom.

      – Tyle forsy… tyle forsy… A to pięćsetki. Psiakrew!

      Nikodem rozkoszował się efektem.

      Dziewczyna chwyciła go za rękę.

      – Słuchaj, miałeś „robotę”? – zapytała z podziwem.

      Dyzma roześmiał się i ot tak, dla kawału, powiedział:

      – Aha!

      Mańka ostrożnie dotknęła końcami palców pieniędzy.

      – Powiedz… powiedz – wyszeptała – chodziłeś na „mokrą robotę”?

      Skinął głową.

      Milczała, a w jej oczach malował się strach i podziw. Nigdy nie przypuszczała, że ten cichy sublokator, ten niedorajda…

      – Nożem? – zapytała.

      – Nożem.

      – Ciężko było?

      – Phi – odparł – ani zipnął.

      Pokręciła głową.

      – Ale forsy miał… Może Żyd?

      – Żyd.

      – Nie wiedziałam…

      – Czegoś nie wiedziała? – zapytał Dyzma i zaczął chować pieniądze.

      – Nie wiedziałam, że ty taki…

      – To niby jaki?

      – No taki…

      Nagle przytuliła się do niego.

      – A ciebie nie nakryją?

      – Nie bój się, ja dam sobie radę.

      – Nikt nie widział?… Może jakie ślady zostawiłeś? Trzeba bardzo uważać. „Gliny” to wiesz, oni po śladach palców nawet znajdą.

      – Mnie nie złapią.

      – A powiedz, miałeś pietra?

      Roześmiał się.

      – Nie ma o czym gadać. No, chodźmy do domu. A to masz dla ciebie na sukienkę.

      Położył przed Mańką sto złotych. Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i raz po raz zaczęła całować w usta.

      Szli do domu, nie rozmawiając po drodze. Nikodem z satysfakcją spostrzegł, że stosunek tej małej do niego zmienił się niemal z miejsca. Szybko zorientował się, że szacunek, graniczący z zachwytem, wzbudziły w Mańce nie pieniądze, lecz cała ta zmyślona historia bandycka. I chociaż pochlebiała mu ta zmiana, wstydził się, że na nią właściwie nie zasłużył. Dlatego za żadną cenę nie przyznałby się jej teraz, że wszystko było bajką.

      –


Скачать книгу