Wojna makowa. Rebecca Kuang
jej nie zauważył:
– No i jeszcze ten jej nauczyciel, rozumiecie. Głowę dam, że to jeden z tych niedojdów, którzy nie dali rady znaleźć posady w mieście, więc żyją z ochłapów na prowincji. Kiedy wchodziliśmy na górę, świszczał tak głośno, że kilka razy myślałem, że wyzionie ducha.
Mieszkając u Fangów, Rin znosiła obelgi przez długie lata. Zaczepki ze strony tego chłoptysia również spływały po niej jak woda po kaczce. Ale teraz zaczął się wyśmiewać z nauczyciela Feyrika, z człowieka, który pozwolił jej uciec z Tikany, który wybawił ją od nieszczęśliwego życia w niechcianym małżeństwie… Tego nie mogła puścić płazem.
Błyskawicznie pokonała dwa dzielące ją od pięknisia kroki i zdzieliła go pięścią w twarz.
Trafiła prosto w oczodół, czemu towarzyszyło wielce satysfakcjonujące plaśnięcie. Chłopak zatoczył się do tyłu, niemal przewracając stojących za nim studentów.
– Ty dziwko! – pisnął. Odzyskał równowagę i rzucił się w stronę Rin.
Odskoczyła i uniosła pięści.
– Stać! – Między nimi wyrósł starszy student w czarnej bluzie i spróbował ich rozdzielić. Kiedy śliczny chłopiec mimo wszystko zaczął się szarpać, kadet błyskawicznie złapał jego wyciągnięte ramię w nadgarstku i wykręcił je na plecy.
Złapany w potrzask piękniś znieruchomiał.
– Co jest? Zasad nie znacie? – rzucił kadet cichym, spokojnym i opanowanym tonem. – Żadnych bójek.
Chłopak nie odpowiedział, wykrzywił tylko wargi w ponurym uśmieszku. Rin zdławiła w zarodku rodzący się płacz.
– Nazwiska? – zapytał kadet.
– Fang Runin – odpowiedziała czym prędzej, przerażona. Czy będą z tego kłopoty? Wydalą ją z akademii?
Chłopak bezradnie szarpnął się w uścisku starszego studenta, który wzmocnił chwyt.
– Nazwisko! – powtórzył z naciskiem.
– Yin Nezha.
– Yin? – Student uwolnił go natychmiast. – Od kiedy to znakomicie wychowani dziedzice rodu Yin wdają się w bójki na korytarzach?
– Uderzyła mnie w twarz! – wydarł się Nezha. Wokół jego lewego oka rozkwitał już paskudny siniak, wyraziście śliwkowa plama na tle porcelanowej skóry.
– Dlaczego to zrobiłaś? – Kadet spojrzał na Rin i uniósł pytająco brew.
– Obrażał mojego nauczyciela – wyjaśniła.
– Ach tak? No, to zupełnie inna sprawa. – Na twarz studenta wypłynął wyraz rozbawienia, wyraźnie drwił. – Nie uczyli was nie obrażać nauczycieli? To straszne tabu.
– Zabiję cię! – warknął Nezha, patrząc na Rin. – Kurwa, zabiję.
– Oj, daj już spokój. – Kadet udał, że tłumi ziewnięcie. – Jesteście w akademii wojskowej. Będziecie mieć jeszcze mnóstwo okazji, żeby się nawzajem pozabijać. Ale teraz może się wstrzymajcie. Przynajmniej na kilka dni, dobra?
Rin i Nezha byli ostatnimi ze świeżo upieczonych studentów, którzy weszli do głównej auli – przystosowanej do celów akademickich świątyni na trzecim tarasie góry. Sala nie była wyjątkowo przestronna, lecz panujący w niej półmrok wywoływał wrażenie, że jest wielka, a przebywający wewnątrz ludzie czuli się mniejsi niż w rzeczywistości. Rin podejrzewała, że był to efekt zamierzony, sprzyjający zarówno bogom, jak wykładowcom.
Pierwszoroczniacy, niecała pięćdziesiątka studentów, uklękli w dziesięcioosobowych rzędach. Nerwowo drżały im ułożone na kolanach dłonie, a oni sami rozglądali się w pełnym napięcia milczeniu. Starsi kadeci siedzieli wzdłuż ścian i swobodnie między sobą gawędzili. Ich śmiechy wydawały się głośniejsze niż zwykle, jakby z premedytacją starali się onieśmielić młody narybek.
Ledwie Rin zajęła miejsce, frontowe drzwi stanęły otworem i do sali weszła drobniutka, niska kobieta. Maszerowała żołnierskim krokiem – idealnie wyprostowana, precyzyjna i opanowana. Za nią wkroczyło pięciu mężczyzn i jeszcze jedna kobieta, wszyscy odziani w ciemnobrązowe szaty. Stanęli za nią szeregiem i ukryli splecione dłonie w fałdach rękawów. Rin i pozostali nowi w lot pojęli niemą sugestię i poderwali się w popłochu na równe nogi.
Kobieta przez chwilę sunęła po nich spojrzeniem, po czym dała gestem znać, że mogą siadać.
– Witajcie w Sinegardzie. Nazywam się Jima Lain. Jestem wielką mistrzynią akademii, dowódcą Sił Rezerwowych Sinegardu i byłą głównodowodzącą Cesarskiej Milicji Nikan. – Jej głos przecinał powietrze niczym lodowate ostrze. – A oto mistrzowie akademii. – Jima wskazała zebraną za jej plecami szóstkę. – Początkowo będą pełnić rolę waszych wykładowców, a potem zdecydują, czy po kończących pierwszy rok próbach zechcą was przyjąć jako swoich kadetów.
Mistrzowie tworzyli wybitnie posępną grupkę. Trudno było powiedzieć, który z nich wyglądał najgroźniej. Żaden się nie uśmiechał. Każdy nosił pas odmiennej barwy – czerwony, niebieski, fioletowy, zielony i pomarańczowy.
Z jednym wyjątkiem. Mężczyzna stojący po lewej stronie Jimy nie miał na sobie pasa. Także jego szata wyglądała inaczej – brakowało zdobiących brzegi haftów, a na prawej piersi nie widniały wyszywane insygnia Czerwonego Cesarza. Ubrany był tak, jakby zapomniał o ceremonii przyjęcia nowych studentów i w ostatniej chwili narzucił na siebie bezkształtny, brązowy szlafrok.
Włosy tego mistrza miały śnieżnobiały kolor niczym broda nauczyciela Feyrika, aczkolwiek nawet w przybliżeniu nie był jak tamten sędziwy. Twarz, co ciekawe, miał wolną od zmarszczek, choć wcale przy tym nie młodzieńczą. Słowem, niepodobna było odgadnąć, ile ma lat. Kiedy Jima przemawiała, wpakował sobie mały palec do ucha, energicznie pogrzebał, a potem uniósł znalezisko pod nos i dokładnie obejrzał.
W pewnym momencie niespodziewanie podniósł oczy. Pochwycił wzrok wpatrzonej w niego Rin i rzucił jej lekki uśmiech. Spłoszona dziewczyna uciekła spojrzeniem.
– Trafiliście tu wszyscy, ponieważ zdając keju, uzyskaliście najlepsze wyniki w skali cesarstwa. – Jima wielkodusznym gestem rozłożyła ręce. – Pokonaliście tysiące innych kandydatów i zasłużyliście na zaszczyt, jakim jest możliwość pobierania nauk w naszej akademii. Moje gratulacje.
Świeżo mianowani studenci wymienili niepewne spojrzenia. Nikt nie miał pewności, czy stosownie jest bić brawo samemu sobie. W kilku miejscach sali odezwały się nieśmiałe oklaski.
– W przyszłym roku ubędzie spośród was co piąta osoba – obwieściła Jima z lekkim uśmiechem na wargach.
Cisza aż kłuła w uszy.
– Nie mamy w Sinegardzie czasu ani możliwości, by uczyć wszystkie dzieci marzące o wojskowej chwale. Szeregowym żołnierzem może zostać nawet niepiśmienny chłop. My tu jednak nie trenujemy żołnierzy. Wychowujemy generałów. Szkolimy ludzi, w których rękach spoczną losy cesarstwa. Tak więc jeśli zdecydujemy, że ktoś z was nie jest wart naszej uwagi, poprosimy go o opuszczenie uczelni. Jak zauważycie, nie wy będziecie wybierać dziedzinę dalszych studiów. Nie sądzimy, by tak poważne zadanie powinno zależeć wyłącznie od samych studentów. Po pierwszym roku każde z was otrzyma indywidualną ocenę z wykładanych tutaj przedmiotów. Walki, strategii, historii, uzbrojenia, lingwistyki i medycyny.
– Oraz tradycji – wtrącił siwowłosy mistrz.
– Oraz tradycji.