Wojna makowa. Rebecca Kuang
mieszkańcom Nikan; wizerunki uczelni widniały na wielu murach w całym cesarstwie.
Malowidła w niczym jednak nie oddawały rzeczywistości. Wijąca się po zboczu kamienna ścieżka wspinała się wokół góry spiralnie, zmierzając ku kompleksowi pagód, wzniesionych na kolejnych, zwężających się ku górze skalnych półkach. Na ostatnim poziomie stała kaplica, a na jej wieży przycupnął rzeźbiony smok, symbol Czerwonego Cesarza. Tuż spod kaplicy, niczym jedwabna wstęga, spływał skrzący się w słońcu wodospad. Akademia lśniła jak pałac dawnych bogów. Jak miejsce wyjęte wprost z legend. I na najbliższe pięć lat miała się stać domem Rin.
Dziewczynie odebrało mowę.
Po terenie oprowadził ich jeden ze starszych studentów, kadet przedstawiający się imieniem Tobi. Tobi był wysoki, miał ogoloną na łyso głowę i nosił czarną bluzę z czerwoną opaską na ramieniu. Jego wystudiowany do przesady, znudzony uśmieszek wskazywał, że z całego serca wolałby robić w tej chwili coś zupełnie innego.
W pewnym momencie dołączyła do nich szczupła, atrakcyjna kobieta, która w pierwszej chwili omyłkowo wzięła nauczyciela Feyrika za tragarza, za co przeprosiła bez specjalnego skrępowania. Towarzyszący jej syn był pięknolicym chłopcem, którego urodę z powodzeniem mącił nadąsany wyraz twarzy.
– Akademię zbudowano na terenie dawnego klasztoru. – Tobi zaprosił ich gestem i wszedł na kamienne schody prowadzące na pierwszy poziom. – Świątynie i pomieszczenia modlitewne przerobiono na sale wykładowe tuż po dokonanym przez Czerwonego Cesarza zjednoczeniu Nikan. Na studentach pierwszego roku ciąży obowiązek zamiatania, więc rozkład uczelni poznacie już wkrótce bardzo dokładnie. Za mną, spróbujcie nadążać.
Urody akademii nie był w stanie przyćmić nawet brak entuzjazmu Tobiego, lecz chłopak starał się jak mógł. Wchodził po kamiennych stopniach szybkim, wyćwiczonym tempem, nie oglądając się nawet na gości. Wkrótce Rin została z tyłu, by pomóc zasapanemu Feyrikowi w zdradliwej wspinaczce wąskimi schodami.
Kompleks liczył sobie siedem poziomów. Za każdym zakrętem kamiennej ścieżki ukazywał im się nowy zespół budynków i placów, spowitych bujną zielenią, w oczywisty sposób skrupulatnie utrzymywaną i doglądaną od wielu stuleci. Górskie zbocze rozcinał wartki potok, dzieląc teren uczelni na połowy.
– Bibliotekę macie tam. A do kantyny idzie się o, tędy. Nowi studenci mieszkają na najniższym poziomie. Tam, wysoko znajdują się kwatery mistrzów. – Palec Tobiego błyskawicznie skakał od jednej kamiennej budowli do drugiej. Wszystkie wyglądały bardzo podobnie do siebie.
– A co jest tam? – Rin wskazała konstrukcję wznoszącą się nad strugą. Otaczała ją aura właściwa bardzo ważnym budowlom.
– Wychodek, młoda. – Kąciki warg Tobiego powędrowały ku górze.
Stojący u boku matki przystojny chłopak prychnął śmiechem. Rin, czując żar na policzkach, udała, że nagle zafascynował ją roztaczający się z tarasu widok.
– Skąd właściwie jesteś? – zapytał Tobi niezbyt sympatycznym tonem.
– Z Prowincji Koguta – odparła półgłosem Rin.
– Ach. Południe – rzucił kadet, jakby rozwikłał właśnie dręczącą go zagadkę. – Rozumiem, że wielopiętrowe budowle mogą stanowić dla ciebie nowość, ale postaraj się zachować powagę.
Kiedy przywiezione przez Rin dokumenty zostały już należycie sprawdzone i zarchiwizowane, nauczyciel Feyrik nie miał powodu zostawać. Pożegnali się przed bramą.
– Jeśli się boisz, to w pełni cię rozumiem – powiedział.
Rin przełknęła olbrzymią gulę, która nagle wyrosła jej w gardle, i zacisnęła z determinacją zęby. Zaszumiało jej w głowie; zdawała sobie sprawę, że jeśli się nie opanuje, zapora pęknie i z oczu wyleje się powódź łez.
– Nie boję się – rzuciła ostro.
– Oczywiście, że nie – odpowiedział z łagodnym uśmiechem.
Dziewczyna wykrzywiła usta w podkówkę, podbiegła do niego i mocno się wtuliła. Ukryła twarz w bluzie nauczyciela, by nikt nie zobaczył jej płaczu. Feyrik poklepał ją po ramieniu.
Przejechała cały kraj i dotarła do miejsca, o którym marzyła od lat, po to tylko, by znaleźć się we wrogim, dezorientującym mieście, którego mieszkańcy gardzili południowcami. Nie miała domu w Tikany, nie miała też w Sinegardzie. Gdziekolwiek by się udała, dokąd by nie uciekła, będzie tylko zwykłą znajdą. Przybłędą.
Poczuła się tak strasznie samotna.
– Nie chcę, żebyś jechał – rzuciła.
– Och, Rin… – Uśmiech Feyrika zgasł.
– Nie podoba mi się tutaj – wypaliła znienacka. – Nienawidzę tego miasta. Wszyscy mówią takie rzeczy… na przykład ten głupi kadet… jakby wcale mnie tu nie chcieli.
– Naturalnie – odparł nauczyciel. – Jesteś sierotą. Przybyszem z zapyziałego południa. Takie dziewczyny jak ty nie zdają keju. Możnowładcy chętnie powtarzają, że dzięki keju Nikan stało się w istocie merytokracją, ale cały ten system został pomyślany w taki sposób, by biedota i analfabeci pozostali na swoich miejscach. Sama twoja obecność jest dla nich ujmą na honorze. – Złożył dłonie na barkach Rin i lekko się nachylił, by spojrzeć jej w oczy. – Posłuchaj mnie, Sinegard to naprawdę okrutne miasto, a akademia okaże się jeszcze gorsza. Będziesz studiować z dziedzicami możnowładców. Z dzieciakami wprawiającymi się w sztukach walki od momentu, gdy zaczęły raczkować. Będą cię traktować jak odmieńca, ponieważ jesteś od nich inna. Ale nic to. Nie pozwól, by cię zniechęcili. Bez względu na to, co na własny temat usłyszysz, na miejsce w akademii po prostu zasłużyłaś. Rozumiesz mnie?
Skinęła głową.
– Pierwszy dzień zajęć będzie jak uderzenie w brzuch – podjął nauczyciel Feyrik. – Drugi wyda ci się zapewne jeszcze bardziej paskudny. Dojdziesz do wniosku, że materiał jest znacznie trudniejszy niż przygotowania do keju. Ale jeżeli ktokolwiek w ogóle ma szansę tu przetrwać, to właśnie ty. Nie zapominaj, co zrobiłaś, by się w tym miejscu znaleźć. – Wyprostował się. – I nie waż mi się wracać na południe. Zbyt wiele jesteś warta.
Gdy sylwetka nauczyciela zniknęła w dole ścieżki, Rin z całej siły ścisnęła palcami grzbiet nosa, próbując zmusić do kapitulacji wzbierające za oczami gorące łzy. Nie mogła pozwolić, by nowi koledzy zobaczyli ją w tym stanie.
Została sama w obcym mieście. W miejscu, którego języka prawie nie rozumiała, w szkole, co do której ogarniały ją coraz bardziej poważne wątpliwości.
On już czeka. Jest stary i gruby. I cuchnie potem. Gapi się na ciebie, oblizuje wargi…
Zadrżała, zacisnęła mocno powieki i na powrót je uniosła. Więc cóż z tego, że Sinegard jest przerażający i obcy? Nic z tego. Na całym świecie nie miała dla siebie żadnego innego miejsca.
Wyprężyła ramiona i weszła z powrotem za bramę.
Będzie lepiej, pomyślała. Choćby nie wiem co, tutaj będzie tysiąc razy lepiej niż w Tikany.
– …i jeszcze zapytała, czy wychodek to sala wykładowa – doleciało ją z końca kolejki oczekujących na rejestrację studentów. – Żebyście widzieli, w co była ubrana!
Rin