Wojna makowa. Rebecca Kuang
się ku niej, zapewne po to, by poprosić o uściślenie. Kureel jednym błyskawicznym ruchem poderwała kolano i wbiła stopę głęboko w jego krocze.
Obowiązkowe sesje treningowe trwały zaledwie dwie godziny, ale studenci pierwszego roku wkrótce zaczęli zostawać w sali i ćwiczyli znacznie dłużej. Jedyny problem polegał na tym, że okazję tę skrzętnie wykorzystywali do popisów ci, którzy sztuk walki uczyli się już od dawna. Nezha wykonał na środku pomieszczenia serię kopnięć z półobrotu, z których każde było bardziej zamaszyste i wdzięczniejsze od poprzedniego. Wokół chłopaka zamknął się niewielki pierścień kolegów z grupy.
– Podziwiasz naszego księcia? – Kitaj podszedł do Rin z przeciwległego krańca sali.
– Zupełnie nie rozumiem, jak coś takiego może się przydać w trakcie bitwy – zauważyła.
Na tym etapie układu Nezha wykonywał już przed kopnięciem obrót o pełne pięćset czterdzieści stopni. Wyglądało to rzeczywiście bardzo ładnie, lecz sprawiało również wrażenie bezcelowości.
– Bo nie może. Ta cecha łączy wiele dawnych sztuk walki. Świetnie się je ogląda, lecz z praktycznego punktu widzenia są do niczego. Poszczególne style adaptowano na potrzeby przedstawień operowych, a nie rzeczywistych starć, a potem przystosowywano je, już odmienione, z powrotem do walki. Wiesz, właśnie stąd wzięła się nazwa Trupy Czerwonej Dżonki. Założyciele sekty byli mistrzami sztuk walki, a ulicznych artystów tylko udawali. Dzięki temu mogli zbliżać się do ofiar bez wzbudzania nadmiernych podejrzeń. Powinnaś kiedyś o tym poczytać. Historia sztuki bywa naprawdę fascynująca.
– Czy istnieje jakikolwiek temat, o którym niczego nie czytałeś? – spytała Rin. Kitaj był chodzącą encyklopedią wiadomości z niemal każdej dziedziny wiedzy. Wcześniej przy obiedzie Rin wysłuchała jego wykładu na temat lokalnych różnic w metodach patroszenia ryb.
– Sztuki walki to mój konik – odpowiedział. – Poza tym to jednak przygnębiające, kiedy ludzie nie potrafią odróżnić rzeczywistej samoobrony od artystycznego pokazu.
Nezha wylądował w przepięknym przysiadzie po wyjątkowo wysokim wyskoku. Kilku kolegów nagrodziło go oklaskami, co w oczach Rin zakrawało na absurd. Chłopak zignorował brawa, wyprostował się i pochwycił jej spojrzenie.
– Właśnie tego uczymy się w naszym rodzie – rzucił, ocierając pot z czoła.
– Jestem pewna, że będziesz postrachem akademii – odparła Rin. – A potem możesz tańczyć na ulicy za datki. Rzucę ci kiedyś sztabkę.
– Jesteś po prostu zazdrosna. – Twarz Nezhy wykrzywił złośliwy uśmiech. – Ty nie odziedziczyłaś po przodkach niczego.
– I bardzo się z tego cieszę. Mogłabym wyglądać tak komicznie jak ty.
– Ród Yin stworzył i dopracował do perfekcji najsilniejszy styl walki nogami w całym cesarstwie – warknął Nezha. – Może chcesz się przekonać, jak to jest oberwać jednym z naszych kopnięć?
– Chyba podziękuję – powiedziała dziewczyna. – Aczkolwiek jestem pewna, że pod względem wizualnym spektakl byłby wyśmienity.
– Przynajmniej nie jestem wieśniakiem bez szkoły – wycedził Nezha. – Ty nigdy w życiu nie trenowałaś sztuk walki. Znasz tylko jedno kopnięcie.
– A ty bez przerwy nazywasz mnie wieśniaczką. Być może znasz tylko jedno wyzwisko.
– Więc stań ze mną do pojedynku – rzucił. – Do pierwszej krwi lub obezwładnienia na dziesięć oddechów. Tu i teraz.
– Proszę bardzo – zaczęła, lecz Kitaj zatkał jej usta dłonią.
– O nie! Co to, to nie. – Pociągnął ją w tył. – Słyszałaś, co mówił Jun. Nie wolno…
Rin uwolniła się z jego uchwytu.
– Juna tu nie ma, prawda?
– Venka! Pozwól no do mnie! – Nezha rozciągnął usta w nieprzyjemnym grymasie.
Venka przerwała rozmowę z Niang i podbiegła w jednej chwili, cała w pąsach.
– Będziesz sędziować. – Nezha nie spuszczał wzroku z Rin.
– Zaczynajcie! – Venka, naśladując mistrza Juna, splotła dłonie za plecami i zadarła podbródek.
Rywali otoczył wianuszek pozostałych studentów z grupy. Rin była zbyt wściekła, by zwracać uwagę na ich spojrzenia. Widziała jedynie przeciwnika. Nezha zaczął wokół niej krążyć, co chwila podskakując i cofając się błyskawicznymi, eleganckimi ruchami.
Kitaj miał rację, przemknęło jej przez myśl. Nezha rzeczywiście wygląda jak aktor na deskach opery. Nie tyle groźnie, co po prostu kretyńsko.
Zmrużyła oczy i przykucnęła, uważnie śledząc wszystkie ruchy rywala.
Jest. Odsłonił się. Rin poderwała nogę i kopnęła. Mocno.
Jej stopa trafiła Nezhę w locie. Rozległ się głęboko satysfakcjonujący odgłos uderzenia. Chłopak wydał z siebie nienaturalny wrzask i skamląc, zacisnął dłonie na kroczu.
W sali zaległa cisza.
Szkarłatny na twarzy Nezha z trudem zbierał się z podłogi.
– Ty…! Jak śmiesz… ty…
– Przecież wiedziałeś z góry. – Rin pochyliła głowę w drwiącym ukłonie. – Znam tylko jedno kopnięcie.
Upokorzenie Nezhy było niewątpliwie przyjemne, lecz polityczne reperkusje tego wydarzenia okazały się natychmiastowe i brutalne. Grupa podzieliła się na frakcje. Śmiertelnie obrażony Nezha nie pozostawił wątpliwości, że bratanie się z Rin oznacza towarzyski ostracyzm. Wymownie przestał się do niej odzywać i w ogóle w jakikolwiek sposób uznawać samo istnienie dziewczyny. Wyjątek stanowiły kąśliwe docinki na temat jej akcentu. Koledzy i koleżanki z grupy, jedno po drugim, przerażeni możliwością podzielenia losu Rin, szli za jego przykładem. Regule nie podporządkował się tylko Kitaj. Jak sam przyznał, od dawna nie było mu z Nezhą po drodze i nie zamierzał tego zmieniać.
– Poza tym – dodał – ta jego mina? Bezcenna!
Rin była Kitajowi wdzięczna za lojalność, lecz jednocześnie zdumiało ją, do jakich okrucieństw zdolni byli pozostali studenci. Drwili z praktycznie każdej jej cechy i całego życia: z ciemnej cery, żałośnie niskiej pozycji społecznej, prowincjonalnego akcentu. Wyzwiska i kpiny nie były wprawdzie przyjemne, lecz Rin nauczyła się puszczać je mimo uszu – do momentu, w którym koledzy zaczęli złośliwie chichotać dosłownie za każdym razem, kiedy otwierała usta.
– Czy mój akcent jest aż tak wyraźny? – zapytała Kitaja.
– Z czasem się poprawia – odparł. – Może spróbuj nieco bardziej skracać słowa. Zwłaszcza samogłoski. I dodawaj dźwięk „r” tam, gdzie go nie ma. Na początek powinno wystarczyć.
– Err… Errrr. – Prawie się zakrztusiła. – Dlaczego sinegardczycy lubią mówić, jakby mieli coś w ustach?
– O tym, co akceptowalne, rozstrzyga siła – stwierdził Kitaj sentencjonalnie. – Gdyby stolicą cesarstwa było Tikany, jestem pewien, że wszyscy, których masz wokół siebie, byliby w tej chwili brązowi jak kora.
Przez kilka następnych dni Nezha nie odezwał się do Rin słowem. Nie musiał. Jego pełni uwielbienia akolici nie tracili ani jednej okazji, by jej dopiec. Młody arystokrata okazał się błyskotliwym manipulatorem –