Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery

Mag bitewny. Księga 1 - Peter A. Flannery


Скачать книгу
poskładać ich w całość. Był to rozdział w historii Caer Dour, o którym mieszkańcy najchętniej by chyba zapomnieli.

      – Złościł się też coraz bardziej i w końcu jego gniew doprowadził do konfrontacji.

      – Konfrontacji? Z kim?

      – Z magami – odparł Falko. – Mój ojciec stawał się coraz bardziej nierozsądny, wręcz niezrównoważony. – Wypowiedział te ostatnie słowa, jakby kogoś cytował. – A potem jego smok stał się czarny.

      – A czarne smoki są szalone – uzupełnił Malaki, Falko zaś potwierdził skinieniem.

      – Magowie zdołali obłaskawić smoka. Ale mój ojciec, zamiast pomóc im go zabić, opowiedział się po jego stronie.

      Malaki wwiercał się w niego jasnozielonymi oczami.

      – Zabił sześciu magów i czterech najlepszych rycerzy Caer Dour – ponowił Falko. – Ostatecznie to Symeon go powalił.

      – Myślałem, że byli przyjaciółmi.

      – Bo byli. – Falko nie patrzył już na Malakiego. Spoglądał w przeszłość, której nie mógł pamiętać, przeszłość, o której mu tylko opowiadano. – Smok, zanim został zabity, zdołał jeszcze ostatni raz splunąć ogniem.

      – To dlatego twarz Symeona... – wyszeptał Malaki, a Falko kiwnął głową.

      – Ocalali magowie uratowali mu życie, ale smok zdążył jeszcze przed śmiercią odebrać mu wzrok.

      Malaki zapatrzył się w przestrzeń, wyobrażając sobie tę straszną scenę. A potem raz jeszcze osadził wzrok na Falku.

      – Ty zaś zostałeś oddany w służbę jako wynagrodzenie za grzechy ojca.

      – Coś w ten deseń – odpowiedział chudzielec, ścierając z twarzy kropelki naparu.

      W tym momencie do kuchni wróciła Fossetta.

      – Przecież kazałam ci siedzieć pod ręcznikiem – skrzyczała chłopaka.

      Podeszła do kredensu po drugiej stronie pomieszczenia, wyjęła białe ceramiczne naczynie i podstawiła je Falkowi.

      – Splunąć, a zdrowo! – nakazała.

      Falko westchnął, ale Fossetta była nieugięta. Chłopak, ku obrzydzeniu przyjaciela, charknął i splunął do misy. Gospodyni przyjrzała się plwocinie i pokręciła głową.

      – Pod ręcznik! – zaordynowała.

      Falko wiedział, że spieranie się nie ma sensu. Posłał Malakiemu przelotny uśmiech, by potwierdzić, że wszystko między nimi w porządku, a potem nakrył głowę.

      – A ty nie powinieneś czasem pomagać ojcu? – powiedziała Fossetta, metodycznie oklepując Falkowi plecy. – Wojsko się mobilizuje, pewnie ma pełne ręce roboty.

      – Pozwolił mi zobaczyć emisariusza – uspokoił ją Malaki.

      – No to chyba już widziałeś. Dam głowę, że ojcu przyda się dodatkowa para rąk.

      – Ale chcemy zobaczyć go w mieście – wymówił Falko rozedrganym od uderzeń głosem.

      – Kto wie, może uda się nawet z nim porozmawiać? – dorzucił Malaki.

      – Jesteście już dość duzi, żeby wiedzieć, jak to zwykle wygląda – powiedziała Fossetta. – Zje śniadanie ze szlachtą i magami, a potem pójdzie prosto na próby. Do samego miasta zapuści się dopiero po południu. A jeśli odbędzie się przywołanie, to cóż, może w ogóle tego nie zrobi.

      – Chyba masz rację – zrejterował Malaki. Zebrał z talerza pozostałości jedzenia i wstał od stołu. – A co się tyczy ciebie, kaszlak – podjął, pstrykając kawałkiem skórki chleba w skrytą pod ręcznikiem głowę Falka – znajdę cię w pawilonie!

      Falko wzdrygnął się i ułożył palce dłoni w obelżywy gest. Malaki prychnął śmiechem, a Fossetta zdzieliła rekonwalescenta w potylicę.

      – No już, sio mi stąd! – pogoniła Malakiego.

      Kowal ruszył do drzwi, ale zaraz osadził go w miejscu głos Fossetty:

      – Połamania nóg na próbach.

      – Dziękuję, pani Pieroni – odpowiedział Malaki, raz jeszcze wyszczerzył się promiennie i już go nie było.

      Fossetta zawiesiła wzrok na pustej framudze drzwi. Przestała okładać plecy Falka.

      – To dobry chłopak – powiedziała, zdejmując pacjentowi ręcznik i pozwalając mu się wyprostować.

      – To prawda. – Falko otarł twarz rogiem tkaniny.

      – I sprawny wojownik.

      Chłopak potwierdził skinieniem. Napięcie, które czuł w głowie, zelżało i oddychanie nie sprawiało mu już takiego bólu.

      – Szkoda, że nie może wziąć udziału w próbach – westchnęła Fossetta.

      – Każdy zna zasady. Tylko szlachcie przysługuje ten przywilej.

      – Niejednemu paniczykowi złoiłby skórę. Gdyby pokonał jakiegoś szlachcica, zdobyłby prawo do walki.

      – Ach, tyle że najpierw potrzebowałby dwóch wotów zaufania – przypomniał Falko. – Jednego od szlachciców, drugiego od wojowników. A w całym regionie nie ma wysoko urodzonego, który wbrew Belliusowi przyjąłby wyzwanie od nisko urodzonego.

      – No cóż, w każdym razie powinien się taki znaleźć! – Fossetta rzuciła ręcznik na blat i przyłożyła ucho do pleców Falka. – Demon z całą armią puka do naszych drzwi, a my się zastanawiamy, komu wolno, a komu nie wolno walczyć. Beznadzieja.

      – Póki życia, póty nadziei – powiedział cicho Falko.

      Gospodyni wyprostowała się i palcami ujęła chłopaka za podbródek. Uniosła mu twarz i zajrzała głęboko w oczy.

      – Już ja znam ten ton, Falko Danté. Mam nadzieję, że nie zamierzasz zrobić jakiejś głupoty.

      „Kto, ja?” – mówił wyraz jego twarzy.

      Fossetta podejrzliwie uniosła brew, a potem puściła głowę Falka.

      – Co za okropne chłopaczydła. Jeden wart drugiego, jak pragnę zdrowia.

      Gospodyni wróciła do paleniska, a Falko odsunął na bok misę z parującą wodą.

      – Nie jestem taki pewien, czy jestem go wart – zadumał się. – Jego życie byłoby o wiele prostsze, gdybym nigdy nie stanął mu na drodze.

      Falko wcale nie użalał się nad sobą. W jego głosie brzmiała pewność, z jaką stwierdza się fakt.

      – Nie zawsze był barczystym dryblasem, jakim jest teraz – rzekła Fossetta, pochylona nad patelniami, które znów wróciły na piec. – Wciąż pamiętam tego zasmarkanego chłopczyka, zalewającego się łzami, ilekroć ktoś go przezwał. – Zanurzyła palec w jednej z patelni i uniosła go do ust, a potem wsypała czubatą łyżkę cukru.

      Falko napełnił dwa kubki wodą i nakrył do stołu. On też pamiętał, jak inne dzieci znęcały się nad Malakim z powodu znamienia na jego twarzy.

      Czasem wołali na niego „Rumiany”. Innym razem „Czerwony Diabeł”. Ale szczególnie rozstrajało go inne przezwisko – „Truskawka”. Bo podawali wtedy w wątpliwość jego męskość.

      Fossetta wróciła do stołu i wypełniła miski owsianką.

      – I pamiętam kogoś jeszcze: chuderlawego mikrusa, który się za nim wstawiał. – Potrząsnęła głową, uśmiechając się do


Скачать книгу