Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery
sprawdź na tyłach, ile mamy wina, mięs na zimno i sera – rzucił. – Jeśli już musisz się tu pałętać, przynajmniej przydaj się do czegoś.
Z tymi słowy Ambrose wtopił się w tłum i za chwilę zobaczyli, jak uśmiechnięty od ucha do ucha przypochlebia się komuś obrzydliwie służalczym tonem.
– Fuj – prychnął zdegustowany Malaki. – Chyba zwymiotuję.
Falko roześmiał się, zbierając na tacę rozrzucone jedzenie. Gdy jednak dźwignął się na nogi, poczuł na sobie ciężar czyjegoś spojrzenia. Obróciwszy się, zobaczył odchylonego na krześle Symeona. Trudno było doszukać się śladu zadowolenia na jego twarzy, wykrzywionej w grymasie dezaprobaty.
– Muszę lecieć – powiedział Falko, zdjęty nagłym poczuciem winy na myśl o tym, że mógł zawieść swojego pana.
Malaki pokiwał głową.
– Widzimy się po ostatniej walce – rzekł.
Falko przez krótką chwilę tylko na niego patrzył.
– Powodzenia – powiedział w końcu. – A jeśli nadarzy się okazja, nie wahaj się walczyć z całego serca.
Malaki skrzywił się na tę nieoczekiwaną radę. A potem jego usta rozciągnął uśmiech.
– Zawsze walczę całym sercem. Dlatego jestem tak niesamowicie dobry.
Falko pstryknął w niego kawałkiem chlebowej skórki, a potem poły namiotu zamknęły się za kowalem.
4
Mamidełko
Falko stał po drugiej stronie pawilonu, usiłując nie rozlać napitku w kubkach na swojej tacy. Bolały go plecy, czuł ucisk w piersi i padał z nóg, ale Ambrose krążył nad nim jak sęp i nie pozwalał choćby na moment odpoczynku. Falko zacisnął zęby, widząc, jak służący po raz piąty nalewa swojemu panu wina. Bellius był irytujący już wcześniej, ale dopiero teraz wzbił się na wyżyny nieznośności. Jego syn był jednym z dwóch kawalerzystów, których wybrano, by udali się do Furii wraz z emisariuszem.
Ta część prób zakończyła się walką pomiędzy Jaregiem i Owenem. Pojedynek ciągnął się w nieskończoność, a ciosy przeciwników chybiały celu lub rozbijały się o gardę. Nagle koń Jarega poślizgnął się i gdy wydawało się już, że walka dobiegła końca, kawalerzysta, zamiast upaść, dźwignął się w siodle i kiedy jego koń odzyskał równowagę, sparował potężne uderzenie Owena. Potyczka trwała więc dalej, ale po krótkiej chwili emisariusz wstał ze swojego miejsca i zakończył ją uniesieniem ręki. Przywołał do siebie zmordowanych kadetów i zadał im pytanie, które pragnęli usłyszeć:
– Królowa Furii potrzebuje w swoich szeregach takich wojowników jak wy. Czy odrzucicie bogactwo i przywileje, żeby powrócić ze mną do stolicy?
Twarze obu młodzieńców jaśniały dumą i szczęściem.
– Tak – odpowiedzieli jednym głosem.
Po tłumie wciąż niósł się pomruk ekscytacji, gdy pole oczyszczono na potrzeby kolejnej konkurencji. Falko raptem poczuł, że ktoś za nim stoi.
– Jareg dobrze walczył.
Chłopak nie musiał się odwracać, rozpoznał głos swojego pana. Symeon mówił tak, jak gdyby bacznie przyglądał się walce. Przy całej swojej antypatii dla syna Belliusa Falko musiał przyznać, że Jareg ciężko zapracował na swój sukces.
– To prawda.
– A co z tobą? – spytał Symeon. – Wciąż chcesz zrobić to, co zamierzasz?
Serce Falka zamarło. Chciał zrealizować tego dnia dwa uknute w głowie plany. Symeon wiedział o pierwszym. O drugim nie wiedział nikt.
– Tak – odrzekł szeptem.
– A więc przyda ci się odpoczynek – powiedział jego pan. – Wyglądasz, jakbyś miał się zaraz przewrócić.
Symeon przywołał innego służącego, ale Falko ociągał się z przekazaniem mu tacy.
– Ambrose wypatroszy mnie żywcem.
– To nie Ambrose jest twoim panem – odrzekł Symeon. – A teraz usiądź na chwilę.
Falko poddał się Symeonowi, który obiema dłońmi osadził go na krześle. Następnie stary mag bitewny położył dłoń między jego łopatkami, a Falko poczuł znajome drżenie, jakby moc czarodzieja wypełniła jego ciało ciepłem.
– Dziękuję – powiedział, gdy ustąpił ucisk w piersi.
– Pamiętaj tylko, żeby wybrać dobry moment – poradził mu Symeon. – Gdy ostatnia konkurencja dobiegnie końca, będziesz miał tylko chwilę, żeby przystąpić do akcji. Musisz rzucić wyzwanie, zanim nastąpi oficjalne zakończenie prób.
Falko kiwnął głową ze zrozumieniem, a Symeon wrócił na swoje miejsce.
Zaczerpnąwszy kilka głębokich haustów powietrza, Falko rozejrzał się po polu turniejowym. Ustawiono już tarcze dla łuczników i sproszkowaną kredą wyrysowano linie. Patrzył, jak dowódcy każą zawodnikom zająć pozycje. Ludzie, którzy w czasie przerwy posilali się przy stołach, przenosili się już z powrotem na trybuny. Falko uświadomił sobie, że bezwiednie zatrzymał wzrok na Tobiasie, kalekim synu Merryweathera.
Byli w podobnym wieku. Niepełnosprawność Tobiasa wprawiała ludzi w konsternację, ale Falko zawsze lubił chłopaka. Choć tkwił uwięziony w tym ciele, które odbierało mu godność, zawsze wydawał się wesoły i radosny. Nawet teraz, gdy łucznicy zajęli pozycje, dawał upust emocjom: kołysał się w przód i w tył z wymalowanym na ustach uśmiechem, machał lalkami, jakby toczyły bój, przyczepione do jego nadgarstków, dopóki jedna z nich nie odczepiła się i nie wylądowała pod stołem.
Falko poderwał wzrok, by zobaczyć, czy zauważył to ojciec chłopaka, ale Merryweather toczył właśnie ożywioną dyskusję z grupą szlachciców. Falko podniósł się więc z miejsca i zanurkował pod stół, by wydobyć drewnianego rycerzyka. Gdy wstał, Tobias utkwił w nim spojrzenie. Strużka śliny ciekła mu po brodzie. Uśmiechał się i chichotał, gdy Falko usiłował zawiązać mu zabawkę na nadgarstku.
– Dzieuje, Mamidełko – wymamrotał Tobias, a Falko nie mógł się nie uśmiechnąć.
„Mamidełko” to przezwisko, które nadał Falkowi młody Merryweather, gdy pierwszy raz spotkali się jako dzieci. Wszyscy próbowali go poprawiać, ale Tobias był nieugięty. No i cóż to takiego – pozwolić małemu nieszczęśnikowi nazywać się innym imieniem?
– Och, Falko, to bardzo miłe z twojej strony. – Głęboki głos Merryweathera był pełen ciepła. Przejął zabawkę i kilkoma wprawnymi ruchami zawiązał ją synowi na drgającym nadgarstku.
– Mamidełko – powiedział chłopak, podnosząc rycerzyka.
– Tak – odpowiedział ojciec, raz