Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery
szlachcic wpadł w zachwyt na widok niekonwencjonalnej taktyki Bryny.
– Brawo! – darł się podekscytowany Merryweather. – Brawo! – Wesoły tłuścioszek poderwał się na nogi i klaskał, jakby jutra miało nie być.
Falko potrząsnął głową, patrząc na skupiających się w grupie marszałków. Podliczono punkty. Remis. Po długiej dyskusji, która wzbudziła fale szeptów i pomruków na trybunach, wybrano dwóch łuczników i postawiono ich przed pawilonem. Jednym był faworyt, Allyster Mollé. Drugim – Bryna Godwin.
Mamrotanie przerodziło się w gromkie okrzyki, gdy zwycięzcy zbliżyli się do namiotu, a emisariusz wstał, by ich przyjąć. Spojrzał na Allystera i skinieniem głowy pogratulował mu świetnego wyniku. Potem skupił całą uwagę na Brynie, a w jego oczach zajaśniała jakaś nieokreślona surowość.
– Znalazłabyś się w nie lada tarapatach, gdybyś w bitwie pozwoliła wrogowi zbliżyć się na tak małą odległość, pani Godwin – powiedział.
Bryna przełknęła ślinę, a jej rumiana twarz przybrała głębszy odcień czerwieni.
– Lecz gdyby udało im się podejść tak blisko – podjął emisariusz – słono by za to zapłacili.
– Na pewno, panie – odparła Bryna drżącym głosem.
Wreszcie mina emisariusza złagodniała. Uśmiech złamał nieruchome bruzdy jego twarzy, ale gdy ponownie zwrócił się do dwojga łuczników, jego głos tchnął śmiertelną powagą.
– Królowa Furii potrzebuje w swoich szeregach takich wojowników jak wy. Czy odrzucicie bogactwo i przywileje, żeby powrócić ze mną do stolicy?
– Tak – odpowiedzieli unisono.
Allyster nie posiadał się z radości, ale Bryna, zamiast wiwatować, szukała kogoś w tłumie. Człowieka, którego uznanie wyceniała jeszcze wyżej niż pochwałę emisariusza.
Falko odchylił się na krześle, by znaleźć wzrokiem jej ojca. A potem patrzył, jak zetknęły się spojrzenia tej dwójki i jak dzielą ze sobą cichą, intymną chwilę porozumienia. Ponury grymas nie schodził z twarzy sir Gerallta, ale gdy szlachcic spojrzał na córkę, kącik jego ust ledwie dostrzegalnie przemieścił się ku górze, a potem ojciec obdarzył córkę nieznacznym skinieniem. Butna postawa Bryny niemal rozsypała się w drobny mak, gdy dziewczynie zadrgała dolna warga, ale łuczniczka ani myślała zawstydzić ojca łzami. Mimo to pozwoliła sobie na uśmiech, który rozjaśnił jej twarz jak wschód słońca.
– No dobra, niech ci będzie – odetchnął Falko, jakby Malaki siedział obok niego. – Jest całkiem ładna.
5
Wyzwanie
Dzień turniejowy miał się ku końcowi. Pozostała już tylko jedna konkurencja: chaotyczna i nieprzewidywalna bitwa. Dla zwycięzcy nie przewidziano co prawda pewnego miejsca w akademii, ale bitwa stanowiła ulubione zmagania tłumów. Nietrudno się zresztą domyślić, z jakiego powodu. Mogli wziąć w niej udział wszyscy, zarówno wysoko, jak i nisko urodzeni; każdy, kto uznał, że ma szanse na zwycięstwo. Była to próba przeznaczona dla wszystkich mieszkańców Caer Dour, więc nikogo nie dziwił tłum młodych ludzi, ciągnących na pole ze wszystkich stron.
Każdy z nich był uzbrojony w okrągłą tarczę i długi miecz, wykuty ze stopu białego metalu, o przytępionym i zaokrąglonym ostrzu. Choć nie wrzynał się w ciało jak prawdziwa klinga, wciąż potrafił łamać kości i zostawiać sińce na odsłoniętym ciele. Blady stop miał też tę cechę, że z czymkolwiek się zetknął, zostawiał srebrny ślad, nieocenioną pomoc dla marszałków, którzy musieli zidentyfikować „rannych” i „zabitych”.
Falko wodził wzrokiem po śmiałkach, szukając należącej do Malakiego charakterystycznej zbroi z błękitnej stali. Pancerz przyjaciela nie był wypolerowany na błysk, tak by przypominał lustro, nie pokrywały go grawerunki ani nie był inkrustowany srebrem czy złotem. Nie licząc lekkiego połysku od oliwy, wyglądał tak samo jak tego dnia, w którym został wykuty. Specyficzny błękitny poblask informował zbrojmistrza o tym, że metal osiągnął właściwą temperaturę, zachowując przy tym elastyczność, ale i twardość, która ocali noszącego przed ciosami przeciwnika, nie licząc może tych najbardziej morderczych.
Malaki wykuł swoją zbroję własnoręcznie i nikt nie miał wątpliwości, w jakim fachu czeka go świetlana przyszłość.
Otóż to, pomyślał Falko, lustrując tłum. Malaki byłby dobrym kowalem, ale jeszcze lepszym wojownikiem. Aby to osiągnąć, musi zrobić tylko jedno – zwyciężyć w bitwie. A resztą zajmie się Falko.
Gdy wreszcie wypatrzył przyjaciela na polu turniejowym, odetchnął z ulgą.
Nadejścia Malakiego nie sposób było nie zauważyć. Niektórzy posyłali mu przyjacielskie, choć zarazem zdradzające obawę uśmiechy, inni z grzeczności odwzajemniali skinienia, a wielu szlachciców udawało jak umiało najlepiej, że w ogóle go nie widzi. Syn Belliusa, Jareg, gapił się na Malakiego z nieskrywaną pogardą. Był odosobniony w swoim przekonaniu, że dorównuje Malakiemu. Mylił się oczywiście, ale był zbyt zarozumiały, by zdawać sobie z tego sprawę.
Młodzi mężczyźni wciąż wodzili dookoła zaciekawionym wzrokiem, by ocenić sprawność i stopień zagrożenia ze strony przeciwników, gdy przed pawilon marszałkowie wytoczyli wielkie kowadło. Uderzenia młotem rozpoczynały poszczególne etapy bitwy. Była to wieloletnia tradycja, honorowana w Caer Dour od pokoleń. Gdy kowadło znalazło się na miejscu, marszałkowie przywołali do siebie wojowników, ci zaś zgromadzili się wokoło, by wysłuchać słów ich rzecznika.
– Mieszkańcy Caer Dour – zaczął – wszyscy znacie reguły bitwy.
– Nie ma żadnych! – zawył tłum jak na komendę. Był to powtarzany rokrocznie żart, na stałe zrośnięty z tradycją.
Marszałek uśmiechnął się pobłażliwie, a potem podjął:
– To otwarty turniej, w którym każdy walczy za siebie.
Z tłumu dobyły się okrzyki i wiwaty, jakby mężczyźni chcieli ukrócić nudną przemowę rzecznika.
– Bitwa jest podzielona na cztery rundy. Każda z nich rozpoczyna się uderzeniem w kowadło.
Wszyscy spojrzeli na potężną bryłę żelaza i na krzepkiego mężczyznę, który stał przy niej z młotem w rękach.
– Każdy, kto spędzi na ziemi więcej niż pięć sekund, zostanie wyeliminowany.
– Uuu! – zawołał z trybun niezadowolony tłum.
– Wyeliminowany zostanie także każdy, kto odniesie poważne rany.
– Uuu! – rozległo się wołanie po raz wtóry i nawet uczestnicy potyczki uśmiechnęli się, słysząc, jak bardzo widzowie złaknieni są krwi.
– I... – pociągnął marszałek, upewniając się, że ściągnie na siebie baczną uwagę wszystkich. – Każdy, kto po zakończeniu rundy będzie nosił srebrny ślad w okolicy żywotnych punktów ciała, również