Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery

Mag bitewny. Księga 1 - Peter A. Flannery


Скачать книгу
Falko, panie. – Nigdy jeszcze nie czuł takiej grozy. – Falko Danté.

      – Danté? – powtórzył emisariusz, jakby słyszał już wcześniej to imię.

      – Tak – powiedział Bellius zza jego pleców. – To syn Aquili Dantégo, człowieka, który zhańbił to miasto.

      Źrenice emisariusza drgnęły, ale poza tym drobnym gestem irytacji kompletnie zignorował uwagę Belliusa.

      – Dlaczego ty sam nie bierzesz udziału w próbach? – spytał.

      – Ha! – prychnął Bellius, a po tłumie możnych przebiegły szydercze śmiechy, jakby sama ta myśl była czymś absurdalnym.

      – Falko posiada wiele talentów – wstawił się za chłopakiem Symeon.

      – Oczywiście – powiedział Bellius. – Jeśli zamiast miecza dać mu wierzbową witkę, może wytrzyma kilka sekund pojedynku, zanim zakaszle się na śmierć. – Szlachcice podchwycili kpinę, a Falko spuścił głowę. – Pan Danté jest słabego zdrowia – wyjaśnił Bellius. – Jego choroba ma nazwę, ale najprościej byłoby ją określić jako ciężki przypadek zniewieściałości.

      Kolejne śmiechy wyrwały się z tłumu, lecz wielu widzów pochyliło głowy, usłyszawszy okrutne docinki Belliusa.

      – Falko choruje na szkarłatnicę – powiedział Symeon, a wyraz jego twarzy wyklarował Belliusowi, że najlepiej zrobi, jeśli przestanie znęcać się nad chłopakiem. – Nieustępliwe schorzenie dręczy go od dziecka.

      Usłyszawszy to, emisariusz przesunął wzrok nieco wyżej, na czoło chłopca, gdzie pod linią włosów dostrzegł czerwonawą wysypkę. Kąciki jego ust opadły w dół, zmrużył podejrzliwie oczy, jakby miał powody, by wątpić w tę diagnozę.

      I ta wątpliwość, którą Falko wyczytał w jego oczach, zabolała go bardziej niż poniżenie, jakiego zaznał od Belliusa, ale chłopak dawno już pogodził się z niedostatkami swojego ciała. Powątpiewanie i drwiny nie były dla niego niczym nowym, uniósł więc głowę i raz jeszcze spojrzał emisariuszowi prosto w oczy.

      – Co chcesz osiągnąć tym wyzwaniem, panie Danté? – zapytał królewski wysłannik.

      – Nie chcę niczego, a przynajmniej nie dla siebie.

      – A co chcesz w ten sposób dać swojemu przyjacielowi?

      – Chcę jedynie, żebyś ocenił go sprawiedliwie, tak jak oceniłbyś każdego innego człowieka, który przystąpiłby dzisiaj do prób. I jeśli wygra, żebyś rozważył zabranie go ze sobą do Furii.

      Zewsząd rozbrzmiały odgłosy niedowierzania, ktoś stłumił okrzyk, ktoś inny zakrztusił się powietrzem. Emisariusz tylko się uśmiechnął.

      – Jeśli wygra? – spytał, szczerze rozbawiony.

      Oburzony jego wesołością Falko pokiwał głową.

      – Straci miecz w minutę – powiedział Chevalier ze stalowym błyskiem w oku.

      – W dwie minuty ten miecz znajdzie się przy twoim gardle – powiedział Falko, zdumiony tym nagłym przypływem własnej odwagi.

      Emisariusz namyślił się chwilę nad tą przechwałką, a uśmiech wrócił na jego usta.

      – A skąd pewność, że wysłannik królowej podejmie twoje wyzwanie?

      Przynajmniej jedno pytanie, na które Falko był przygotowany. W odróżnieniu od Valencji, gdzie wciąż obowiązywało prawo szlacheckie, Illicja była merytokracją. Oznaczało to, że wysiłki i osiągnięcia były tam cenione bardziej niż ród, do którego się należy.

      – Jesteś Illicjaninem – odparł chłopak. – Nie zlekceważyłbyś wyzwania, choćby rzucił ci je najlichszy z chłopów.

      Emisariusz przez dłuższą chwilę patrzył Falkowi w oczy. A potem uśmiech spełzł z jego ust.

      – Dostaniesz swoje dwie minuty – powiedział. – Jeśli po ich upłynięciu twój przyjaciel wciąż będzie trzymał miecz, zastanowię się, czy zasługuje na miejsce w akademii.

      Falko czuł się tak, jakby jego serce miało zaraz dostać skrzydeł i wyfrunąć mu z piersi.

      – Ale – zaznaczył emisariusz – będziemy walczyć prawdziwymi mieczami. To żadne osiągnięcie zachować miecz w starciu, które nie może skończyć się śmiercią. Taki jest mój warunek.

      Falko nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale było już za późno, by się wycofać. Nawet nie patrząc na Malakiego, pokiwał zdecydowanie głową.

      – Niech więc tak będzie – powiedział emisariusz, odpinając płaszcz. Następnie zwrócił się do Belliusa, jakby decyzja została już przypieczętowana: – Dwie minuty.

      – Ale... ale... – zająknął się Bellius, lecz miał świadomość, że nie zdoła już odwieść emisariusza od pojedynku.

      Wysłannik przeszedł na skraj pawilonu. Mieszkańcy Caer Dour zgromadzili się naokoło, formując okrągłą arenę dla dwóch walczących.

      – Kto użyczy kowalowi miecza? – rzucił emisariusz w tłum, gdy odpinał swój pas.

      – Może wziąć mój – zaoferował Symeon, podając miecz Falkowi.

      Falko uśmiechnął się do niego. Miecz w jego ręku zdawał się dźwięczeć wysoką, czystą nutą, jakby z czymś rezonował. Chłopak zawahał się, a Symeon obrzucił go badawczym spojrzeniem.

      Falko przywołał się do porządku i wróciwszy myślami do powierzonego mu zadania, spojrzał na przyjaciela z wysokości pawilonu i rzucił mu miecz, ale ciężki kawał stali wylądował w połowie drogi. Widzowie śmiali się, gdy Malaki schylił się, by podnieść go z ziemi. Gdy się wyprostował, skierował wzrok na Symeona i podziękował mu dyskretnym skinieniem. A później spojrzał na Falka.

      „Jeśli nadarzy się okazja, nie wahaj się walczyć z całego serca”.

      Więc to o to ci chodziło...

      Brązowe oczy Malakiego lśniły; było oczywiste, że nie zamierza zmarnować okazji, by odzyskać nieco nadszarpniętej w czasie bitwy dumy. Z uczuciem graniczącym z nabożną czcią zawiesił pas z pochwą na rogu pawilonu, a potem ruszył, by zająć pozycję na arenie.

      Emisariusz znalazł się na środku platformy, z której dwa szerokie stopnie prowadziły na pole turniejowe. Gdy przerzucił miecz z jednej ręki do drugiej, Falko zauważył coś – i ten widok sprawił, że oddech uwiązł mu w piersi. Maleńkie insygnia wytrawione w mieczu pod rękojeścią. Nikt inny chyba nie zwrócił na to uwagi, a jeśli zwrócił, najwidoczniej nie wiedział, co one oznaczają. Był to stylizowany rysunek trzech górskich szczytów, emblemat zakonu rycerskiego o legendarnej reputacji.

      Znak Nieugiętych.

      William Chevalier należał do jednej z najpotężniejszych formacji wojskowych, jakie znał ten świat.

      O cholera! – rzuciło się Falkowi na myśl. Co ja zrobiłem?

      Krew odpłynęła mu z twarzy, gdy patrzył na wysłannika idącego w kierunku Malakiego. Przyjaciel wydawał się osobliwie spokojny, a Falko musiał z całych sił zdusić potrzebę, by ostrzec go krzykiem. Może to lepiej, że nie wie, z kim zaraz przyjdzie mu skrzyżować miecze.

      Dwaj marszałkowie zbliżyli się do wojowników, niosąc elementy pancerza, ale emisariusz odpędził ich gestem. Chce więc walczyć, polegając tylko na tej ochronie, jaką zapewnia jego codzienne ubranie. W odpowiedzi Malaki zrezygnował z hełmu, który wyciągnął w jego stronę ojciec. Reakcja tłumu wskazywała, że widzowie uznali to za głupotę.

      Wreszcie dwaj mężczyźni stanęli


Скачать книгу