Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery
Wszyscy wiedzieli, jakie teraz padną słowa.
– Czy odrzucisz bogactwo i przywileje, żeby powrócić ze mną do stolicy?
Malaki przez kilka sekund nie mógł wydobyć słowa. Ani nie miał bogactw, ani nie cieszył się żadnymi przywilejami, lecz każdy wiedział przecież, że te słowa to formalność.
– Tak – wyskrzeczał, a widownia wybuchnęła gromkimi okrzykami.
Emisariusz skinął głową i wrócił do pawilonu, a tymczasem tłuszcza zacisnęła się wokół młodego kowala, bohatera, którego rzeczywiście mogli nazwać swoim. Malaki zachwiał się, gdy uderzyła w niego fala rozentuzjazmowanego tłumu. Śmiał się, gdy ojciec otoczył go niedźwiedzim uściskiem i podniósł jak małe dziecko. A potem, gdy już jego stopy na powrót zetknęły się z ziemią, sięgnął wzrokiem ponad roześmianymi głowami do zacienionego miejsca pod dachem pawilonu, skąd patrzyły na niego oczy przyjaciela.
Gwar jakby przycichł, gdy dwaj chłopcy odnaleźli się wzrokiem. Obaj wiedzieli, że wszystko się zmieni, że po tym dniu nic już nie będzie takie jak dawniej. Marzenia Malakiego właśnie się spełniły, co się zaś tyczy Falka – tracił jedynego prawdziwego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał. Wiedzieli to obaj i obaj na to przystali. I choć nie padły między nimi żadne słowa, Falko zrozumiał to, co mówił mu wzrok Malakiego.
Jestem twoim przyjacielem, Falko Danté. Sługa czy szlachcic, zawszę będę twoim przyjacielem.
Odpowiedzią było lśnienie zielonych oczu Dantégo, które patrzyły, jak wiwatująca gromada unosi Malakiego i niesie go tam, gdzie czekali pozostali zwycięscy kadeci.
7
Magowie
Bellius stał po lewej stronie pawilonu z twarzą wykrzywioną grymasem wściekłości, a miejsce, w którym utkwił wzrok, nie pozostawiało wątpliwości co do tego, kogo obarczał winą za niepomyślne dla niego wydarzenia dzisiejszego dnia.
Falko usiłował ignorować omywającą go falę gniewu. Chciał teraz tylko zejść na pole turniejowe i pogratulować Malakiemu, później zaś, tak cicho, jak to tylko możliwe, wrócić do domu. Wziął miecz Symeona od jednego z marszałków i wsunął go do pochwy, którą Malaki zawiesił na pawilonie przed pojedynkiem. A potem skierował się do miejsca w końcu stołu, gdzie siedział jego pan.
– Gratuluję, Falko – powiedział stary mag bitewny, zapinając pas. – Twój postrzelony plan się powiódł.
– Dziękuję, panie – odpowiedział Falko z niepewnym uśmiechem.
– Panie? – zapytał Symeon z powątpiewaniem. – Po rewelacjach dzisiejszego dnia?
– Jeśli tylko nie masz nic przeciwko.
– Czy wstyd, który cię trawi, jest aż tak wielki? – spytał dyskretnie starszy mężczyzna.
– Czułbym się pewniej. Przynajmniej na razie.
– A więc: na razie – przystał mag. – Ale coś ci powiem, Falko. Nie możesz wiecznie chować się w swojej służbie.
Falko pokiwał głową na znak, że rozumie.
– Idź, pogratuluj przyjacielowi.
Chłopak odwrócił się w kierunku schodów, ale zanim po nich zbiegł, napotkał wspinającego się po nich emisariusza, przyciskającego do nosa ręcznik. Falko miał nadzieję, że mężczyzna minie go, nie zatrzymując się, ale królewski wysłannik odjął zakrwawiony materiał od twarzy i spojrzał na Falka.
– Wyświadczyłeś dziś swojemu przyjacielowi nie lada przysługę – rzekł cicho, by tylko on słyszał.
Falko odwrócił wzrok, gdy emisariusz rozglądał się po pawilonie, przyjmując ze spokojem niemal namacalną wrogość, jaką emanowali siedzący szlachcice.
– Mam nadzieję – podjął – że było to warte swojej ceny.
– Było – rzekł Falko, podnosząc wzrok i błyskając zielonymi oczami. Sir William pokiwał głową i zrobił ruch, jakby chciał zejść chłopakowi z drogi, lecz najwyraźniej zmienił zdanie.
– Nigdy nie poznałem twojego ojca. Słyszałem tylko o tym, co zrobił.
Falko oblał się rumieńcem, radość ze zwycięstwa Malakiego przyćmiło uczucie upokorzenia.
– Powiem tylko tyle, Falko Danté: twój ojciec był magiem bitewnym, który w ciągu całego swojego życia ocalił tysiące ludzi. – Emisariusz odczekał, aż chłopak podniesie zawstydzony wzrok. – Masz prawo być dumny z tego, jak żył, nawet jeśli nie przejmuje cię dumą to, jak umarł.
Falko z wysiłkiem przełknął ślinę i skłonił się niezręcznie, lecz szczerze.
Emisariusz nie przejął się jego zakłopotaniem. Osadził wzrok na Symeonie, który stał za plecami swojego sługi.
– Szkarłatnica, zgadza się?
– Zachorował w wieku pięciu lat – odparł mag bitewny.
Emisariusz wydął wargi, jakby wciąż nie czuł się przekonany.
– Czy wiesz coś o tej chorobie? – spytał Symeon, jakby mógł dostrzec wyraz jego twarzy.
– Wiem to i owo. Powiedz mi, Symeonie – powiedział, przenosząc wzrok na Falka – ta wysypka nasila się zimą czy latem?
Falko przestąpił niepewnie z nogi na nogę, zmuszony do słuchania, jak obaj mężczyźni bez skrępowania rozmawiają o jego chorobie.
– Zimno pogarsza stan jego płuc – odparł Symeon. – Ale najgorzej jest w czasie letnich upałów.
Emisariusz pokiwał głową, jakby to potwierdziło jakieś jego skrywane przed rozmówcą podejrzenia.
– Czy chłopak znalazł się kiedyś w płonącym budynku?
– Właściwie to tak.
Emisariusz raz jeszcze pokiwał głową.
– Moja siostra cierpiała na coś, co zostało pomylone ze szkarłatnicą. Zanim dowiedzieliśmy się, na co tak naprawdę chorowała, była już zbyt słaba, żeby przeżyć leczenie. Gdyby została swego czasu poprawnie zdiagnozowana, może nie umarłaby w tak młodym wieku. – Spuścił wzrok na Falka, jakby jego widok przywołał bolesne wspomnienie. – Radzę, żebyś porozmawiał z jego lekarzem. Zapytaj o zarodniki, które wyrzuca w powietrze płonąca srebrna brzoza.
Symeon z szacunkiem przechylił głowę.
– Dziękuję, panie – powiedział. – Posłucham twojej rady.
Emisariusz wzrokiem poszukał jeszcze czegoś na twarzy Falka, a potem znów przyłożył ręcznik do nosa i udał się w swoją stronę.
Chłopak zwrócił się do swojego pana, a stary mag bitewny wyczuł pytanie, które chciał zadać. Przestrzegł go uniesioną dłonią.
– Pójdziemy rano do Heçamedes. A teraz idź.
Falko potknął się na stopniach, czując się tak, jakby od nadmiaru emocji ogarnęło go jakieś otępienie. Heçamedes Asclepios była jedną z miejskich