Uratuj mnie. Guillaume Musso
z sali, Sam pomyślał o tym, co powiedział stary Leonard: „Człowiek nigdy nie czuje się lepiej niż wtedy, gdy stoi nad grobem”.
4
Kochamy to, czym sami nie jesteśmy.
Albert Cohen
– Colleen? Jesteś tam?
Juliette otworzyła ostrożnie drzwi, starając się nie upuścić na podłogę chińskich dań i butelki wina, które właśnie kupiła za napiwki z całego tygodnia.
– Colleen? To ja. Wróciłaś już?
Przed południem jej współlokatorka zadzwoniła do niej do kawiarni i powiedziała, że rozmowa kwalifikacyjna przebiegła bardzo dobrze i że dostała pracę. W związku z tym postanowiły spędzić babski wieczór i odpowiednio uczcić to wydarzenie.
– No gdzie ty jesteś?
W odpowiedzi usłyszała tylko miauczenie kota, który przybiegł z pokoju i zaczął ocierać się o jej nogi, mrucząc z zadowolenia.
Juliette położyła pakunki na kuchennym stole, wzięła kota na ręce i przeszła szybko do salonu, jedynego w całym mieszkaniu pomieszczenia, w którym zostawiały włączone ogrzewanie.
Przez dłuższą chwilę siedziała z zamkniętymi oczami, przyciśnięta do kaloryfera nastawionego na maksimum. Fala ciepła wspięła się wzdłuż jej nóg, po czym rozpłynęła po całym ciele.
Mmm… To lepsze niż facet!
Nie otwierając oczu, oddała się przez chwilę marzeniom o życiu w doskonałym świecie, w którym chmurki nagromadziły tyle wody, że po przyjściu z pracy do domu można wziąć wspaniałą gorącą kąpiel.
Ale nie należy żądać zbyt wiele.
Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła mrugające światełko automatycznej sekretarki. Z żalem odeszła od grzejnika, by odsłuchać wiadomości.
Masz jedną nową wiadomość:
Cześć, Juliette, to ja. Bardzo mi przykro, ale nie będzie mnie dziś wieczorem. Nie zgadniesz dlaczego. Jimmy zaprasza mnie na dwudniowy pobyt na Barbadosie! Wyobrażasz sobie? Na BAR-BA-DO-SIE! Gdybym nie zdążyła się z tobą zobaczyć, życzę ci miłego powrotu do Francji.
Juliette poczuła się rozczarowana.
Tak to już jest z przyjaźnią po amerykańsku: dzielisz z kimś mieszkanie, a kiedy przyjdzie chwila rozstania, wszystko, co ci zostaje, to krótka wiadomość na automatycznej sekretarce!
Nie należało mieć złudzeń. Jasne, że Colleen wolała spędzić weekend w towarzystwie narzeczonego niż z nią!
Juliette zaczęła chodzić po mieszkaniu tam i z powrotem, przeżuwając w milczeniu żal do Colleen, aż zatrzymała się przed paroma zdjęciami – pamiątką po ważnych momentach w ich życiu.
Lądując na Manhattanie, każda miała dokładnie określony cel: Colleen chciała zostać adwokatem, a Juliette pragnęła być aktorką. Na realizację tych planów wyznaczyły sobie trzy lata. A jaki jest wynik tego wyścigu? Jedna z nich została właśnie zatrudniona w prestiżowej kancelarii adwokackiej, podczas gdy druga skończyła jako kelnerka w kawiarni!
Dzięki uporowi i wytrwałej pracy Colleen z pewnością zostanie wkrótce wspólniczką w jakiejś kancelarii. Zarobi dużo pieniędzy, za które będzie mogła ubierać się u Donny Karan i które pozwolą jej na spokojne zajmowanie się ważnymi sprawami w zaciszu wygodnego gabinetu w którejś ze szklanych wież. Zostanie tym, kim miała nadzieję zostać: jedną z tych szybkich i nieprzystępnych executive women, spotykanych rano na Park Avenue.
Juliette miała sobie za złe, że zazdrości swojej współlokatorce. Jednak kontrast między sukcesem tamtej a jej własną życiową porażką był tak ostry, że przyprawił ją o ból brzucha.
Co ją czeka po powrocie do Francji? Na co przyda się dyplom z literatury klasycznej? I pomyśleć, że będzie zmuszona mieszkać z rodzicami! Przypomniała sobie swoją młodszą siostrę Aurelię, nauczycielkę, która wyszła za mąż za żandarma i przeprowadziła się do Limoges, gdzie go właśnie przeniesiono. Aurelia i jej mąż surowo oceniali „cygańskie życie” Juliette i uważali ją za osobę nieodpowiedzialną.
Wielu jej paryskim przyjaciołom jakoś się w życiu powiodło. Większość zdobyła dobry zawód, rzekomo kreatywne zajęcia, dzięki którym „realizowali się” jako inżynierowie, dziennikarze, informatycy… Żyli w stałych związkach, brali kredyty na spłatę domu i mieli jedno lub dwoje dzieci, które teraz bawiły się na tylnym siedzeniu renault mégane.
Jeśli o nią chodzi, nie miała żadnej z tych rzeczy; ani stałej pracy, ani miłości, ani dziecka. Dobrze wiedziała, że wyprawa do Nowego Jorku z zamiarem szukania szczęścia w zawodzie aktorskim była mrzonką. Wszyscy wokół bez przerwy jej powtarzali: to nie jest rozsądne. To prawda, że obecne czasy nie sprzyjały szalonym pomysłom. Raczej faworyzowały chłód, ostrożność, „zero ryzyka”. Społeczeństwo także głosiło roztropność, emeryturę po dwudziestu pięciu latach, radarową czujność, rygor i zakaz palenia…
Ale Juliette nikogo nie posłuchała. Wierząc niezłomnie w swoją szczęśliwą gwiazdę, mówiła sobie, że któregoś dnia zadziwi wszystkich i że ludzie zaczną traktować ją bardziej serio, kiedy przeczytają na okładce „Paris Matcha”: MŁODA FRANCUZKA DOSTAŁA GŁÓWNĄ ROLĘ W HOLLYWOOD! Nigdy nie opuszczała rąk i walczyła, jak umiała. Lecz nie udało się, bo albo była zbyt miła, albo zbyt w stylu „dzielna dziewczynka”. Oczywiście wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby była „córką…”. Ale jej tata nie nazywał się Gérard Depardieu, tylko Gérard Beaumont, i z zawodu był optykiem w Aulnay-sous-Bois.
A może w gruncie rzeczy wcale nie ma talentu? Gdyby jednak nie wierzyła w siebie, co mogłaby zrobić? Wielu aktorów i aktorek długo czekało na sławę: Tom Hanks przez całe lata grał w kiepskich teatrach, Michelle Pfeiffer była kasjerką w supermarkecie, Ala Pacino nie przyjęto do Actors Studio, Sharon Stone dostała pierwszą rolę bardzo późno, a Brad Pitt w przebraniu kurczaka sprzedawał sandwicze w centrum handlowym.
Jednak najważniejsze było to, czego nikt nie mógł zrozumieć: Juliette czuła, że żyje tylko wtedy, gdy gra. Nieważne, że jest to sztuka wystawiana przez jakiś teatr uczelniany i że na sali siedzi tylko dwoje widzów: istniała dzięki roli. Była sobą tylko wtedy, kiedy stawała się kimś innym. Jakby musiała wypełnić w sobie jakąś pustkę, jakby prawdziwe życie jej nie wystarczało. Za każdym razem, kiedy to mówiła, przez głowę przechodziła jej myśl, że ta potrzeba szukania alternatywy dla rzeczywistości ma w sobie coś patologicznego.
*
Odegnała te ponure myśli, nucąc piosenkę Aznavoura: Widziałem się już na afiszu… Nie przerywając śpiewania, weszła do pokoju Colleen. Na krześle leżały starannie złożone cholernie drogie ubrania, jakie jej współlokatorka kupowała przed ważnymi spotkaniami w sprawie pracy. Inwestycje dość ryzykowne, które jednak mogły się wkrótce zwrócić. Juliette nie mogła oprzeć się pokusie i postanowiła je przymierzyć, zwłaszcza że Colleen i ona nosiły ten sam rozmiar.
Zdjęła dżinsy i stary sweter, po czym włożyła szary kostium od Ralpha Laurena. Puściła do siebie oko w lustrze.
Nieźle.
Następnie włożyła elegancki czarny golf z kaszmiru i wsunęła stopy w mokasyny od Ferragamo.
W wirze tej zabawy umalowała się leciutko: trochę pudru na twarz, trochę tuszu na rzęsy i kreseczka eye-linera.
– Lustereczko, lustereczko, powiedz mi, kto jest najpiękniejszy?
Ta przemiana ją zaskoczyła. W takim przebraniu