Uratuj mnie. Guillaume Musso
– Masz tu coś pysznego: kurczak pięć smaków i tajlandzki ryż.
Pogłaskała po głowie zwierzaka, który mruczał z zadowolenia, i oznajmiła mu:
– Juliette Beaumont, bardzo mi przyjemnie. Jestem adwokatką.
Nagle postanowiła nie spędzać tego wieczoru samotnie jak stara panna. A może by tak zafundować sobie teatr? Na przykład komedię muzyczną na Broadwayu? Na godzinę przed spektaklem teatry na Times Square oferowały czasami niewykupione bilety po całkiem rozsądnej cenie. Poza tym z powodu śniegu wielu ludzi mogło zrezygnować z wyjścia z domu. Trzeba spróbować szczęścia. Teraz albo nigdy. A może wybrać się na Upiora w operze albo Koty? Przejrzała się ponownie w lustrze w łazience i po raz pierwszy od dawna uznała, że jest ładna.
– Przykro mi, Jean-Camille, ale Nowy Jork czeka na mnie! – zawołała do kota z teatralną emfazą.
Poszła znowu do pokoju Colleen, wzięła jej szalik burberry i wyszła w krystaliczną zimową noc, zdecydowana dobrze wykorzystać ostatnie godziny na Manhattanie…
5
W Nowym Jorku wszyscy czegoś szukają. Mężczyźni szukają kobiet, a kobiety mężczyzn. W Nowym Jorku każdy czegoś szuka. I czasami… ktoś znajduje.
Donald Westlake
Sam czytał w skupieniu historię choroby, kiedy Beckie, przełożona pielęgniarek, dotknęła jego ramienia.
– Pański dyżur skończył się już pół godziny temu, doktorze – powiedziała, pokazując mu grafik dyżurów.
– Muszę tylko jeszcze sprawdzić jeden przypadek – odpowiedział Sam prosząco, jakby chodziło o jakąś uprzejmość z jej strony.
– To pan powinien się leczyć – mruknęła pielęgniarka, zabierając mu dokumentację. – Proszę iść do domu, doktorze.
Sam skinął głową i uśmiechnął się niewyraźnie.
Kiedy Beckie patrzyła, jak się oddala, jedna ze stażystek z interny szepnęła jej do ucha:
– Ależ on jest przystojny…
– Daj sobie spokój, kochana, nie masz żadnych szans.
– Żonaty?
– Gorzej…
Sam otworzył drzwi świetlicy dla personelu. Zdjął pomiętą bluzę, powiesił na wieszaku i wepchnął w głąb metalowej szafki. Poprawił krawat, włożył marynarkę i gruby płaszcz, nie patrząc nawet na swoje odbicie w lustrze. Już dawno przestał przejmować się swoim wyglądem, nie przypuszczając, że to właśnie sprawia, iż wielu osobom wydaje się jeszcze bardziej interesujący.
Wsiadł do windy w towarzystwie azjatyckiego pielęgniarza, który pchał wózek z noszami. Prześcieradło przykrywało leżące na nim ciało i nie budziło wątpliwości co do stanu „chorego”. Pielęgniarz próbował zażartować, ale ponure spojrzenie Sama odwiodło go od tego zamiaru. Na parterze drzwi windy otworzyły się na duży, rozbrzmiewający różnymi głosami hol, przypominający raczej strefę odlotów na lotnisku. Nie mogąc się oprzeć, Sam rzucił okiem na poczekalnię ostrego dyżuru: była pełna chorych.
W ciągu najbliższych godzin będzie ich coraz więcej.
W rogu poczekalni jakiś stary mężczyzna skurczył się na krześle. Trząsł się pod zniszczonym nieprzemakalnym płaszczem i przyglądał egzotycznym rybkom pływającym w akwarium. Wzrok Sama napotkał spojrzenie młodej wychudzonej kobiety siedzącej z kolanami podciągniętymi pod brodę. Jej oczy były zaczerwienione od narkotyku albo od braku snu. Obok płakało dziecko, czepiając się jej nogi.
A gdybym tak został na nocnym dyżurze?
*
– To będzie sześć dolarów, paniusiu.
Juliette zapłaciła haitańskiemu taksówkarzowi za kurs i dorzuciła skromny napiwek w podzięce za konwersację po francusku.
Yellow cab podwiózł ją na skrzyżowanie Broadwayu z Siódmą Aleją, na Times Square – najbardziej uczęszczany zakątek Manhattanu bez względu na porę dnia i nocy.
To miejsce przyciągało Juliette, jak magnes przyciąga kawałek metalu. Większość sal widowiskowych Nowego Jorku mieściła się na tym małym wyasfaltowanym trójkącie otoczonym drapaczami chmur.
Bez względu na to, czy padał deszcz, czy śnieg, albo czy wiał wiatr, Times Square niezmiennie kipiał gigantycznymi ekranami i elektronicznymi panelami umieszczonymi na fasadach biurowców, błyszczącymi tysiącem świateł. Wszędzie pełno teatrów, kin i restauracji wsysających i wypluwających z siebie fale ożywionych i rozgorączkowanych klientów.
U ulicznego sprzedawcy Juliette kupiła hot doga i ugryzła go ostrożnie, by nie poplamić keczupem swojego pięknego płaszcza. Spojrzała na gigantyczny ekran z ciekłego kryształu anonsujący spektakle, następnie skierowała się do budynku z białego marmuru, przed którym – jak w każdy ostatni dzień grudnia – zebrał się tłum, żeby podziwiać sławetne Wielkie Jabłko – symbol Nowego Jorku, które spadając, oznajmiało nastanie nowego roku.
Młoda Francuzka pragnęła po raz ostatni skorzystać z tej upojnej mieszaniny energii i blichtru. Chociaż często przeklinała Manhattan, w głębi serca kochała to miasto. Należąc raczej do gatunku „szczurów miejskich” niż „polnych myszy”, nie marzyła o wsi, spokoju i o malutkich ptaszkach. Potrzebowała ruchu i sklepów otwartych przez całą dobę, choćby po to, by się przekonać, że wszystko jest w zasięgu ręki.
Oczywiście wszystko to było przesadne i sztuczne jak jakiś ogromny nocny lokal w samym środku Manhattanu! Oczywiście, że można było uznać to miejsce za okropne z powodu tych wszystkich agresywnych reklam, ogłuszającej muzyki i wydostającego się zewsząd dymu.
Juliette jednak czuła się tu doskonale. Wprawdzie wokół kręciło się mrowie ludzi, ale przynajmniej nie było się samemu.
Do cholery! Przecież to jest Nowy Jork, Broadway – najdłuższa ulica na świecie, jeśli wierzyć informacjom z przewodników, biegnąca przez cały Manhattan i ciągnąca się aż po Bronx.
*
Chłód i noc rozdarło wycie syreny.
Automatyczne drzwi szpitala Świętego Mateusza zamknęły się ciężko za Samem, w chwili gdy karetka z piskiem opon podjechała na parking. W pierwszym odruchu chciał pomóc sanitariuszom, ale w porę się zreflektował: doktor Freeman – szefowa oddziału nagłych wypadków – już kiedyś nie zgodziła się na jego nocny dyżur pod pretekstem, że nie spał przez kilka nocy z rzędu.
Teraz po raz pierwszy od rana wystawiał nos na dwór i prawie zapomniał o zamieci szalejącej poprzedniej nocy. Niewiarygodnie niska temperatura przyprawiła go niemal o zawrót głowy.
Zanim ostatecznie opuścił szpital, zobaczył lekarzy uwijających się koło noszy. Dotarły do niego tylko urywki zdań: „Oparzenia drugiego stopnia… ciśnienie osiemdziesiąt na pięćdziesiąt… puls sześćdziesiąt pięć… Glasgow sześć…”. Potem głosy rozmyły się, w miarę jak zbliżał się do swojego samochodu.
Trzymając ręce na kierownicy, odczekał parę sekund z zapalonym silnikiem. Zawsze potrzebował dłuższej chwili, by oczyścić myśli i spróbować zapomnieć o pacjentach, z którymi zetknął się w ciągu dnia. Najczęściej mu się to nie udawało.
Tego wieczoru był szczególnie zmęczony. Jechał w górę Pierwszą Aleją, kierując się na północ. O dziwo, nie było dużego ruchu.
Przekręcił gałkę radia:
…burmistrz