Punkt zero. Thomas Enger

Punkt zero - Thomas  Enger


Скачать книгу
jasnowłosej dziewczynki, która mogła mieć nie więcej niż pięć lat. Płakała cicho. Łkała. Trzęsła się.

      – Nie podchodź bliżej, bo strzelę – powtórzył mężczyzna. – Zastrzelę i ciebie, i ją.

      Przesunął gwałtownie pistolet w stronę dziewczynki. Blix miał nadzieję, że mała nie widziała martwej matki.

      – Spokojnie – powiedział. Słyszał, że jego głos drży.

      – Odłóż broń! – rozkazał mężczyzna.

      – Bardzo proszę, nie…

      – Odłóż broń, powiedziałem!

      Mężczyzna był przed czterdziestką, spocony, miał brodę i krótkie, rzadkie włosy, które sterczały pionowo w górę. Skierował broń w stronę Blixa. Żadnego drżenia ręki. Żadnej nerwowości. Czysta desperacja.

      Dziewczynka zamknęła oczy. Łzy płynęły jej ciurkiem.

      – Nie rób nic głupiego – powiedział Blix. Starał się przypomnieć sobie wszystko, czego się nauczył w szkole, co powinien powiedzieć i jak się zachować w takiej sytuacji. Ale teraz, kiedy właśnie się w niej znajdował, nie przychodziły mu do głowy żadne sensowne strategie. Musiał improwizować. Spróbować przemówić napastnikowi do rozsądku.

      Pomyślał o Marete, która czekała na niego w domu. Która nigdy nie zaakceptowała jego zawodu. Która zawsze ostrzegała go przed niebezpieczeństwami, na które będzie narażony.

      Pomyślał o trzymiesięcznej Iselin.

      Opuścił broń.

      – Jak masz na imię? – zapytał, starając się uspokoić oddech.

      Mężczyzna nie odpowiedział.

      – Za kilka minut cały dom zostanie otoczony – ciągnął Blix. – Nie wyjdziesz stąd cały.

      – One są moje! – wycedził mężczyzna. – Moje!

      – I na pewno chcesz zobaczyć, jak dorastają – przytaknął Blix.

      Szukał wzrokiem drugiego dziecka, ale była tam tylko ta jedna dziewczynka.

      – Nikt mi ich nie odbierze – powiedział. – Słyszysz?

      – Słyszę, ale bardzo cię proszę: nie pogarszaj sytuacji.

      – Odłóż broń – powtórzył mężczyzna z jeszcze większą determinacją w głosie. – Mówię ostatni raz. Wynoś się stąd! To jest mój dom.

      Blix wyczekiwał dźwięku syren. Wyczekiwał Fossego.

      – Nie mogę tego zrobić – odparł. Spojrzał na dziewczynkę i szybko odsunął od siebie myśli o własnej córce. – Nie mogę stąd wyjść. Nie teraz, kiedy ty…

      – Daję ci pięć sekund – przerwał mu. Blix przeniósł wzrok na mężczyznę. Biały podkoszulek, brudny, plamy od potu na brzuchu, kręcone włosy na klatce piersiowej, wystające spod koszulki.

      – Bardzo proszę…

      – Pięć.

      Nie zrobi tego, pomyślał Blix. To tylko czcze pogróżki.

      – Może usiądziemy razem i…

      – Cztery.

      Policjant wstrzymał oddech i przełknął ślinę.

      – Porozmawiajmy spo…

      – Trzy.

      Blix zacisnął palce na broni.

      – Pomyśl o swojej córce, pomyśl o tym, co jej odbierasz.

      – Dwa.

      Facet wygląda na szaleńca, pomyślał Blix i uniósł broń.

      – Przecież ona ma dopiero… pięć lat?

      Blix położył palec na spuście.

      – Jeden.

      Zrobi to, pomyślał Blix. Do diabła! Zrobi to.

      Wystrzał.

      1

      Koła tramwaju zadudniły na szynach na Dronningens gate, wyrywając Alexandra Blixa z półsnu. Wyprostował się na siedzeniu, przetarł twarz dłonią i uśmiechnął się do kobiety, która usiadła naprzeciwko niego, chociaż nawet nie zauważył kiedy.

      Z tyłu hałasowała grupa młodzieży. Rudowłosy chłopak wymachiwał telefonem, który próbował mu odebrać szczupły i niewysoki równolatek. Reszta towarzystwa śmiała się za każdym razem, kiedy mu się to nie udawało. Nikt ze współpasażerów nie zwracał na to uwagi.

      Chłopak ze smartfonem przecisnął się na czoło wagonu. Ten drugi szedł za nim, wołając coś, czego nie dało się zrozumieć, ale w jego głosie słychać było rozpacz.

      Kiedy rudzielec z komórką mijał Blixa, ten wyciągnął rękę i zatrzymał go mocnym, zdecydowanym ruchem.

      Zapowiedziano kolejny przystanek: Schweigaards gate. Śmiech nastolatków z tyłu wagonu błyskawicznie ucichł.

      Blix wstał, zabrał prześladowcy telefon i zwrócił go właścicielowi. Tramwaj się zatrzymał i otworzyły się drzwi.

      – Tutaj wysiadasz – powiedział Blix do rudowłosego chłopaka.

      – Nie, ja…

      – Wysiadasz – przerwał mu Blix i zaprowadził go do wyjścia. Chłopak wylądował na zewnątrz. Drzwi się zamknęły i tramwaj powoli ruszył dalej. Blix złapał się uchwytu i stał do następnego przystanku. Gdy wysiadał, siedząca naprzeciwko niego kobieta posłała mu uśmiech.

      W powietrzu czuć było chłód. Blix postawił kołnierz kurtki i ruszył w kierunku komendy. Przeciągnął kartę dostępu, wpisał kod i podszedł do windy, nie spotykając po drodze nikogo, z kim musiałby rozmawiać. Wysiadł na piątym piętrze, zabrał ze sobą kubek kawy z dystrybutora i lawirując między biurkami, dotarł do swojego stanowiska pracy, w rogu przestronnego wnętrza biurowego.

      Nie było jeszcze nikogo. Gdy Blix skończył czterdzieści lat, zaczął budzić się wcześnie, zanim jeszcze zadzwonił budzik. W domu nie miał czym zabić czasu, a w komendzie miał przynajmniej pewność, że dostanie kawę.

      Przerzucił kurtkę przez oparcie krzesła, położył jeden na drugim cztery brudne talerze ze stołówki i odstawił je na wolne biurko obok siebie. Potem zalogował się i wypił łyk kawy, czekając, aż komputer się uruchomi.

      To się stało jego rytuałem. Każdego ranka wchodził na stronę „Godnego Zwycięzcy”. Większość zdjęć z wizerunkami uczestników była już przekreślona. Zostało tylko czworo graczy.

      Jednym z nich była Iselin.

      Wszyscy w komendzie o tym wiedzieli, ale nikt na ten temat nie rozmawiał. W każdym razie nie z nim.

      Stanowczo sprzeciwiał się jej udziałowi w programie, chociaż nie do końca wiedział, na czym on polega. Zażądał, by córka wycofała się z reality show, znalazła sobie pracę albo podjęła studia. Finał kłótni był taki, że Iselin dała mu jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie widzieć go w studiu podczas transmisji na żywo.

      Od tamtej pory z nią nie rozmawiał.

      Po kilku kliknięciach zobaczył, że Iselin jeszcze śpi. Kamera pracowała w trybie nocnym: ekran był zielonkawy, ze słabymi kontrastami, lecz mimo to zauważył, że w nocy zrzuciła z siebie kołdrę.

      Dziwne, ale w pewnym sensie od wielu lat nie wydawała mu się tak bliska, jak w tej chwili, widziana okiem kamery.

      Przez pierwsze tygodnie trwania programu czuł się zażenowany faktem, że jego córka występuje w telewizji, i cieszył się, że posługiwała się nazwiskiem panieńskim Merete. Ale od kilku dni przepełniała


Скачать книгу