Gniew Tiamat. James S.a. Corey

Gniew Tiamat - James S.a. Corey


Скачать книгу
jeśli nie, to Rzymianie nie będą mieli niczego, z czym mogliby pracować.

      – Wiemy o tysiąc trzystu siedemdziesięciu trzech przypadkach – przypomniał Ilich. – To dużo. Skolonizowane światy – włącznie z układem Sol – znajdowały się w sieci wrót tylko dlatego, że zawierały życie, które mogli przejąć Rzymianie. Kilka setek układów w galaktyce zawierającej ich miliardy.

      Ilich był dość stary, by dla niego cudem było cokolwiek powyżej jednego. Teresa nie dorastała w samotnym wszechświecie, jakiego zaznał pułkownik. Dorastała w swoim samotnym wszechświecie, a tych dwóch w żaden sposób nie dało się porównać.

      Zamknęła oczy i obróciła twarz do słońca. Światło i ciepło przyjemnie oddziaływały na jej skórę. Blask przebijał się przez powieki, nadając wszystkiemu czerwoną barwę. Fuzja jądrowa przefiltrowana przez krew.

      Uśmiechnęła się.

      Teresa Angelica Maria Blanquita Li y Duarte wiedziała, że nie jest zwykłym dzieckiem, tak samo jak wiedziała, że światło odbijające się od gładkiej powierzchni ulega polaryzacji. Nieszczególnie przydatny element wiedzy akademickiej. Była jedyną córką wysokiego konsula Winstona Duartego, co samo w sobie znaczyło, że jej dzieciństwo było dziwne.

      Całe swoje życie przeżyła w pomieszczeniach – lub okazjonalnie i potajemnie tuż poza nimi – Budynku Rządowego na Lakonii. Od czasów niemowlęctwa sprowadzano do niej inne dzieci, by zapewniały jej towarzystwo w zabawie i nauce. Zwykle pochodziły z najbardziej ustosunkowanych rodzin imperium, ale czasami nie, bo ojciec chciał, by poznała bardzo różnorodnych ludzi. Pragnął jej zapewnić życie możliwie zbliżone do normalnego, by stała się jak najbardziej podobna do zwykłej czternastolatki. I udawało mu się to w pewnym stopniu, ale ponieważ mogła się w ocenach opierać tylko na swoim życiu, nie potrafiła tak naprawdę stwierdzić, jak bardzo mu się udało.

      Miała wrażenie, że rówieśnicy byli bardziej życzliwymi znajomymi niż prawdziwymi przyjaciółmi. W szczególności Muriel Cowper i Shan Ellison traktowały ją najlepiej, a przynajmniej w sposób najbardziej zbliżony do tego, jak traktowały innych uczniów w jej klasie.

      Osobną kategorię stanowił Connor Weigel, uczęszczający do jej klasy niemal tak długo, jak ona. Zajmował w jej sercu szczególne miejsce, którego w dziwny sposób nie miała ochoty analizować.

      Jeśli czuła się samotna – a zakładała, że tak jest – nie miała tego z czym porównać. Gdyby wszystko na świecie było czerwone, nikt by o tym nie wiedział. Bycie wszędzie było równie dobrym sposobem na stanie się niewidocznym, jak bycie nigdzie. To kontrast nadawał kształt rzeczom. Światło rodziło mrok, pełnia tworzyła pustkę. Samotność definiowała granice tego, czym była nie-samotność. Wszystko było względne.

      Zaczęła się zastanawiać, czy tak samo jest z życiem i śmiercią. A przynajmniej z życiem i nie-życiem.

      – Co ich zabiło? – zapytała, otwierając oczy. Wszystko wydawało się niebieskie. – To znaczy pańskich Rzymian.

      – No cóż, to następny krok, prawda? – odpowiedział pułkownik Ilich. – Odkrycie odpowiedzi na to pytanie, a potem stworzenie strategii poradzenia sobie z tym. Wiemy, że cokolwiek to było, wciąż gdzieś tam jest. Widzieliśmy, że reaguje na nasze działania.

      – To coś na Nawałnicy – stwierdziła Teresa.

      Widziała raport na ten temat. Gdy admirał Trejo po raz pierwszy użył głównej broni okrętu klasy Magnetar w normalnej przestrzeni, zdarzyło się coś, co na kilka minut pozbawiło przytomności wszystkich ludzi w układzie Sol i zostawiło zniekształcenie wizualne na samym statku, zakotwiczone do jego współrzędnych odniesienia. Dlatego właśnie James Holden trafił do pałacu, co tak naprawdę było aspektem całej sprawy, który miał na nią największy wpływ.

      – Dokładnie – potwierdził Ilich. Obrócił się na brzuch i oparł się na łokciach, by na nią popatrzeć. Nawiązanie kontaktu wzrokowego było jego sposobem na zasygnalizowanie, że powie coś ważnego. – To największe zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa. Rzymianie zginęli dlatego, że natknęli się na jakieś zjawisko naturalne, na które nie byli przygotowani, albo dlatego, że zabił ich wróg. Tego właśnie próbujemy dowiedzieć się w pierwszej kolejności.

      – Jak? – zapytała.

      – Nie wiemy, jak zabito Rzymian. Wciąż jesteśmy dopiero na granicy zrozumienia, czym byli w porównaniu do nas.

      – Nie. Pytałam o to, jak próbujemy się dowiedzieć, czy był to wróg, czy zjawisko naturalne?

      Pułkownik Ilich przytaknął, by dać jej znać, że to dobre pytanie. Wyciągnął swój terminal ręczny, stuknął w niego kilka razy i wywołał tabelę.

Teresa współpracuje Teresa zdradza
Jason współpracuje T3, J3 T4, J0
Jason zdradza T0, J4 T2, J2

      – Dylemat więźnia – skomentowała Teresa.

      – Pamiętasz, jak to działa?

      – Oboje decydujemy, czy współpracować, czy zdradzić, nie rozmawiając ze sobą. Jeśli oboje współpracujemy, oboje dostajemy trzy punkty. Jeśli współpracuje tylko jedno z nas, nie dostaje żadnych punktów, a zdradzający dostaje cztery. Jeśli oboje zdradzimy, oboje dostajemy dwa. Problem polega na tym, że niezależnie od tego, co zrobię, lepszy wynik uzyskam, zdradzając. Dostanę cztery zamiast trzech, jeśli pan będzie współpracował, lub dwa zamiast niczego, jeśli to pan zdradzi. To znaczy, że zawsze powinnam zdradzić, ale ponieważ ta sama logika dotyczy pana, pan też zawsze powinien zdradzić, przez co oboje zdobędziemy mniej punktów, niż gdybyśmy oboje współpracowali.

      – To jak można to naprawić?

      – Nie da się. To jak powiedzenie „to stwierdzenie jest fałszywe”. Po prostu dziura logiczna – odpowiedziała Teresa. – To znaczy… chyba tak, prawda?

      – Nie, jeśli zagrasz w to więcej niż raz – wyjaśnił Ilich. – Jeśli będziesz w to grać wielokrotnie przez bardzo długi czas. Za każdym razem, gdy drugi gracz zdradzi, następnym razem robisz to ty. A potem wracasz do współpracy. Nazywa się to „wet za wet”. Jeśli chcesz, mogę ci przesłać analizę tego problemu z punktu widzenia czystej teorii gier, ale nie potrzebujesz jej w tej chwili.

      Teresa przytaknęła, ale powoli. Czuła się, jakby miała watę w głowie, co zwykle działo się, kiedy myślała o czymś intensywnie, nie do końca wiedząc świadomie, nad czym myśli. Zwykle krótko potem pojawiało się coś interesującego. Lubiła to uczucie.

      – Pomyśl o tym jak o szkoleniu Piżmak, gdy była jeszcze szczeniakiem – zasugerował Ilich. – Szczeniak sika na dywan, więc go besztasz. Ale nie robisz tego w nieskończoność, tylko raz, zaraz po fakcie, a potem wracasz do zabawy z nim, głaskania i traktowania jak szczeniaka. On zdradza, ty zdradzasz, a potem wracasz do współpracy.

      – Do czasu, aż odkryje, że istnieje lepsza strategia – zauważyła Teresa.

      – A to zmienia jego zachowanie. To najbardziej elementarny, najprostszy sposób, w jaki możemy negocjować z czymś, z czym nie możemy rozmawiać. Ale co będzie, jeśli postąpisz tak samo z przypływem? Ukarzesz fale za zmoczenie dywanu?

      Teresa zmarszczyła czoło.

      – Dokładnie – rzucił pułkownik Ilich, jakby powiedziała to na głos. – Jeśli zbesztasz przypływ, to nie będzie miało znaczenia. Nie przejmuje się tym. Nie uczy się. A co najważniejsze, nie zmieni się. Twój ojciec zamierza zagrać wet za wet z siłą, która zabiła Rzymian, i będziemy obserwować, czy to zmieni jej zachowanie. Jeśli nie, przyjmiemy hipotezę, że natrafili na prawo przyrody, jak wywołujące przypływy ciążenie czy prędkość światła. Wtedy będziemy mogli je studiować i znaleźć sposoby na obejście go. Ale jeśli się zmieni…

      – Wtedy


Скачать книгу