Gniew Tiamat. James S.a. Corey

Gniew Tiamat - James S.a. Corey


Скачать книгу
był zaszczyt, proszę pani – rzuciła Blanca, prawie za szybko wypowiadając słowa. – To znaczy spotkanie pani. Poznanie Naomi Nagaty.

      – Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Doceniam to bardziej, niż potrafię wyrazić słowami.

      Blanca się wyprostowała. Naomi czuła się jak na przedstawieniu, ale i tak jej zasalutowała. Dla dziewczyny to coś znaczyło, a potraktowanie jej przez Naomi z mniejszą powagą byłoby niegrzeczne. Gorzej, nawet okrutne.

      Potem wciągnęła się do ciasnego zielonego korytarza Verity Close i zostawiła Blancę za sobą. Nie spodziewała się jej już więcej zobaczyć.

      * * *

      Daleka stacja transferowa trzy unosiła się między orbitą Saturna i Urana, dopasowana do pozycji wrót Sol. Jej architektura była bardzo znajoma: duży sferyczny dok zdolny do przyjęcia kilkudziesięciu statków równocześnie i pierścień mieszkalny wirujący z jedną trzecią g. Miejsce to było równocześnie kluczowym ośrodkiem dla ruchu do i z układu Sol, jak i po prostu kompleksem magazynowym. Statki z całego układu zwoziły tu towary gotowe do wysłania do skolonizowanych światów lub przylatywały odebrać przychodzące przesyłki. W każdej chwili na stacji transferowej znajdowało się zapewne więcej artefaktów obcych niż gdziekolwiek indziej w układzie.

      Stacja mogła pomieścić około dwudziestu tysięcy ludzi, choć ruch rzadko wymagał wykorzystania wszystkich kwater. W środku przebywały załogi przylatujących i odlatujących statków, był też stały personel, wraz z pracownikami zakontraktowanymi do obsługi szpitali, barów, burdeli, kościołów, sklepów i restauracji towarzyszących ludzkości wszędzie, dokąd się udawała. To była baza, do której załogi z całego układu oraz innych układów po drugiej stronie pierścieni mogły uciec przed sobą na kilka dni, zobaczyć nieznane twarze, usłyszeć głosy, których nie słuchali codziennie przez wiele miesięcy, i pójść do łóżka z kimś, kto nie sprawiał wrażenia rodziny. Tworzyło to atmosferę nieustannego bratania się, dzięki czemu pierścień mieszkalny zyskał nieoficjalną nazwę „Alei ojcostwa”.

      Naomi lubiła to miejsce. W stabilności ludzkiego zachowania było coś dającego pociechę. Cywilizacje obcych i galaktyczne imperium, wojna i ruch oporu: wszystko tam było. Ale też picie i karaoke. Seks i dzieci.

      Szła przez publiczny korytarz pierścienia mieszkalnego z opuszczoną głową. Podziemie umieściło jej fałszywe dane identyfikacyjne w systemie stacji, żeby jej parametry biometryczne nie wywołały alarmu, ale mimo wszystko pilnowała, żeby się nie wyróżniać, na wypadek gdyby rozpoznał ją ktoś żyjący.

      Spotkanie miało się odbyć w restauracji na najniższym i najbardziej zewnętrznym poziomie pierścienia. Spodziewała się wprowadzenia do magazynu lub chłodni, ale mężczyzna czekający przy drzwiach zaprowadził ją do prywatnej salki restauracyjnej. Wiedziała, że tam są, jeszcze zanim przeszła przez drzwi.

      Bobbie zobaczyła ją pierwsza i wstała z szerokim uśmiechem. Miała na sobie niczym się niewyróżniający kombinezon statkowy bez identyfikatorów i plakietek, ale nosiła go jak mundur. Wstający razem z nią Aleks był ubrany w starszy wzór. Stracił trochę wagi, a pozostałe włosy przyciął krótko. Równie dobrze mógłby być księgowym, jak i generałem. Podeszli do siebie bez słowa, unosząc ręce. Potrójny uścisk z głową Naomi na ramieniu Aleksa i policzkiem Bobbie przy jej. Ciepło ich ciał dawało większy komfort, niż chciałaby się do tego przyznać.

      – Och, do diaska – rzuciła Bobbie – ależ dobrze znowu cię widzieć.

      Zakończyli uścisk i ruszyli do stołu. Czekały na nim trzy szklaneczki i butelka whiskey: jasny i charakterystyczny znak nadchodzących złych wieści. Toast do wzniesienia, pamięć o kimś do uczczenia, kolejna strata odkładająca się na duszy. Naomi zapytała spojrzeniem.

      – Słyszałaś o Avasarali – odpowiedział Aleks.

      Gwałtowną falą przyszła ulga, a po niej wstyd z powodu jej odczuwania. Chodziło tylko o śmierć Avasarali.

      – Słyszałam.

      Bobbie nalała wszystkim po porcji, a potem uniosła swoją szklaneczkę.

      – To była cholernie wielka kobieta. Nie zobaczymy już nikogo takiego.

      Stuknęli się szkłem i Naomi wypiła. Utrata staruszki była bolesna – zapewne dla Bobbie bardziej niż dla pozostałych. Ale jeszcze nie opłakiwali Amosa. Albo Jima.

      – No dobrze – powiedziała Bobbie, odstawiając szklaneczkę. – Jak wygląda życie tajnej generał ruchu oporu?

      – Wolę „tajnej dyplomatki” – odparła Naomi. – I nie robi wielkiego wrażenia.

      – Chwila, chwila – rzucił Aleks. – Nie możemy rozmawiać bez jedzenia. To nie rodzina, jeśli nie ma posiłku.

      Restauracja oferowała dobre menu fusion Pasa i Marsa. Coś nazwanego „białe kibble” miało korzenie w oryginalnej potrawie, ale ze świeżymi warzywami i kiełkami fasoli. Porcje hodowanej w zbiornikach hybrydy wołowiny i wieprzowiny ugotowanej w kształt szalki Petriego, podane z odrobiną sosu ostro-słodkiego. Opierali się na stole tak, jak robili to na Rosynancie w swoich poprzednich wcieleniach.

      Naomi nawet nie wiedziała, jak bardzo brakowało jej śmiechu Bobbie albo sposobu, w jaki Aleks podrzucał na jej talerz kolejną małą porcję czegoś, gdy już prawie skończyła jedzenie. Drobne intymności życia z kimś w ciasnej przestrzeni przez dziesięciolecia. A potem już niemieszkanie tam dalej. Poczułaby smutek, gdyby nie przyjemność przeżywania chwili w ich towarzystwie.

      – Burza jest całkiem dobrze obsadzona – mówiła Bobbie. – Przez jakiś czas martwiłam się, że będą to tylko Pasiarze. No wiecie, w tym dziale Saba ma największe zasoby. Ale dwójka Marsjan kierująca całą załogą ludzi, którzy wciąż nazywają nas wewnętrznymi?

      – To mógłby być problem – zgodziła się Naomi.

      – Saba wyciągnął cały zastęp weteranów FONZ i FMRK – uzupełnił Aleks. – I trochę młodych. Dziwnie jest przebywać z ludźmi w wieku, w którym byłem, gdy odszedłem ze służby. Wiesz, wyglądają jak dzieci. Same gładkie twarze i ciągle tacy poważni.

      Naomi się roześmiała.

      – Wiem. Teraz każdy poniżej czterdziestki wygląda dla mnie jak dziecko.

      – Dobrzy są – wtrąciła Bobbie. – Prowadzę ćwiczenia i symulacje przez cały czas, od kiedy jesteśmy zaparkowani.

      – Doszło do paru bójek – przypomniał Aleks.

      – To tylko nerwy – odparła Bobbie. – Gdy wykonamy misję, te niesnaski się rozejdą.

      Naomi wzięła kolejny kęs białego kibble, żeby nie zmarszczyć brwi. Ale nie zadziałało. Aleks odchrząknął i odezwał się swoim głosem używanym do zmiany tematu:

      – Domyślam się, że wciąż nie ma żadnych wiadomości od wielkoluda?

      Dwa lata temu Saba odkrył możliwość przemycenia na samą Lakonię agenta z kieszonkową bombą jądrową i nadajnikiem zaszyfrowanego sygnału przywołania. Misja niewielkiej szansy na odzyskanie Jima lub zniszczenie dowództwa Lakonii przez odcięcie jej głowy. Saba zapytał Naomi, komu mogłaby zaufać z czymś tak ważnym. Tak niebezpiecznym. Kiedy Amos o tym usłyszał, w ciągu godziny spakował torbę. Od tamtej pory Lakonia wzmocniła systemy obronne. Podziemie straciło większość swojej obecności w układzie Lakonii, a Amos zamilkł.

      Naomi pokręciła głową.

      – Jeszcze nie.

      – No cóż – stwierdził Aleks. – Pewnie już niedługo.

      – Pewnie tak. – Naomi zgodziła się, jak za każdym razem, gdy odbywali tę rozmowę.

      – Napijesz się kawy, Bobbie? – zapytał Aleks. Bobbie pokręciła


Скачать книгу