Gniew Tiamat. James S.a. Corey
miałby pan…
– Ponieważ prawdą jest jedna z dwóch możliwości – przerwał jej Sagale. – Albo za tymi wrotami kryje się inteligencja, która świadomie decyduje o niszczeniu naszych statków, albo robi to jakiś naturalny efekt samego systemu wrót. Tak właśnie stwierdzimy, która z nich jest prawdziwa.
Elvi sięgnęła do uchwytu na ścianie z tyłu i przyciągnęła się do ściany. Jej serce przyśpieszyło.
– Myśli pan, że zdoła ich zabić?
– Tu nie o to chodzi. Czy coś po drugiej stronie zginie, czy nie. Liczy się tylko to, że zostanie ukarane. Pewien czas po ukończeniu tego eksperymentu podniesiemy poziom energii w bramach do wartości zniknięcia i zobaczymy, czy kolejny statek znowu zostanie przejęty. Jeśli przeżyje przelot, będziemy wiedzieć, że bomba przekonała przeciwnika do zmiany podejścia do nas.
– To straszny plan.
– Jeśli nastąpi zmiana, będziemy wiedzieć, że wróg jest zdolny do zmian. Że działa celowo, prawdopodobnie kierując się inteligencją. Jeśli nie, będziemy powtarzać test do uzyskania rozsądnego marginesu pewności, że nie można się spodziewać żadnych zmian. Sądząc po pani wyrazie twarzy, ma pani jakieś uwagi dotyczące misji, którymi chciałaby pani się podzielić.
Nawet dla Elvi jej własny głos rozbrzmiewał oburzeniem.
– Kiedy ostatni raz ich rozgniewaliśmy, wyłączyli świadomość wszystkich ludzi w układzie Sol i nastąpiło olbrzymie zwiększenie aktywności cząstek wirtualnych. Wystrzelili pocisk, który zerwał interakcje kwantowe w sposób, jakiego wciąż nie potrafimy zrozumieć. To wszystko przeczy naszemu rozumieniu tego, jak działa rzeczywistość, a teraz mamy rzucać w nich bombą?
Sagale kiwnął głową, równocześnie zgadzając się i odrzucając jej argumenty.
– Gdyby dało się im wysłać napisany w ostrym tonie list, zrobilibyśmy to. Ale tak negocjuje się z czymś, z czym nie potrafimy rozmawiać. Kiedy zrobi coś, co się nam nie podoba, skrzywdzimy to. I będziemy krzywdzić ponownie za każdym razem, gdy zrobi coś niepożądanego. Tylko raz. Jeśli rozumie skutek i przyczynę, odbierze naszą wiadomość.
– Jezu.
– Nie jesteśmy tu agresorem, nikogo nie zaatakowaliśmy pierwsi. Po prostu aż dotąd nikogo nie uderzyliśmy w odpowiedzi.
W doborze słów jednoznacznie słyszała Winstona Duartego. Nawet w tonie, w jaki wypowiadał je Sagale. Elvi miała przez to ochotę rzucić mu w twarz bańką z kawą. Na szczęście ta oddryfowała już na parę metrów, ratując ją przed sądem wojennym.
– Dzięki pani znaleźliśmy przykładowy układ. To najbezpieczniejsze miejsce w imperium, w którym ludzkość może wykonać te testy.
– To bardzo, bardzo zły pomysł. Mam wrażenie, że nie dociera do pana to, co mówię.
– Gdy ludzie robili pierwsze testy bomb jądrowych – kontynuował Sagale, jakby w ogóle się nie odezwała – używali do tego pustych wysp. Proszę uznać to miejsce za nasz atol Bikini.
Elvi roześmiała się głośno, choć bez śladu humoru.
– Mój Boże, wy naprawdę jesteście tacy głupi – rzuciła. Na te słowa Sagale zmarszczył brwi, ale nie ustąpiła. – Po pierwsze, atol Bikini nie był pusty. Mieszkającym tam ludziom zabrano domy i przegnano ich z wyspy. A na wyspach było pełno roślin i zwierząt, które zostały zmiecione w wybuchach.
– Ustaliliśmy już, że w tym układzie nie ma nic, co…
Elvi nie dała mu skończyć.
– Odkładając to na moment, powiedziałam właśnie, że to, co żyje wewnątrz tych wrót, ma bardzo odmienne od nas zrozumienie fizyki. Czy jest ograniczone do zademonstrowania swojej złości wyłącznie w jednym Układzie Słonecznym? Nie wie pan tego. Nie może tego wiedzieć.
– Bierność nie ocaliła budowniczych wrót. Nie ocali też nas. Wysoki konsul rozważył ryzyko i zdecydował, że proaktywne, bezpośrednie działanie będzie najlepszą z dostępnych opcji.
Rozłożył ręce. „Co możemy zrobić?”. Jakby słowo Duarte było siłą natury, nieuniknioną i niekwestionowaną. To było jak rozmowa z nagraniem.
– Zamierza pan właśnie przeprowadzić eksperyment z n równe jeden, gdzie jeden to wszechświat, który możemy zniszczyć, próbując zaspokoić ciekawość Duartego.
Rozdział jedenasty
Aleks
Stocznie na Kalisto stanowiły doskonały przykład starej koncepcji, że statki i budynki rozwijają się dalej nawet po ich zbudowaniu. Historia brała wszystko, co zastała, i używała do tego, co działo się obecnie, przekształcając przestrzenie w coś, co działało dość dobrze, by poradzić sobie w danej chwili. I tak sama historia stawała się czymś w rodzaju architekta.
Kalisto była kiedyś podzieloną bazą. Praktycznie tak samo jak średniowieczne wioski wzniesione tuż poza murami zamku stocznie cywilne wyrosły wokół starszej bazy FMRK, aż kompleksy wojskowy i cywilny osiągnęły prawie ten sam rozmiar. Wolna Flota dokonała rajdu na stronę marsjańską, zanim tak naprawdę powstała, zmieniając tę część bazy w pył i trupy. Wtedy, w czasach wielkiej zdrady, która zasiała ziarno Lakonii, odbudowa stoczni marsjańskich nie została przeprowadzona do końca. Porzucono je w latach głodu, ale przestrzeń i część infrastruktury wciąż tam były, więc kiedy ponownie pojawiła się potrzeba, dawne struktury wojskowe znowu zmieniły przeznaczenie. Nic nie ginęło, stając się fundamentem tego, co przychodziło po nim.
Siedzieli na Kalisto już osiem dni i nie wiedział, kiedy znowu opuszczą stocznię. W układzie Sol było kilka dużych transportowców, które mogłyby przemycić Burzę, jeśli na to właśnie zdecyduje się podziemie. A może zostaną w Sol. Pomimo wszystkich lakońskich ambicji to tutaj wciąż żyło najwięcej ludzi, tutaj znajdowało się najwięcej stacji i statków. Choć powoli się to zmieniało. Kiedyś, jeszcze za życia Aleksa, przekroczą próg i Sol naprawdę stanie się tylko jednym z układów pośród wielu. Jasne, najstarszym i najbardziej ludzkim układem imperium, ale nie domem. Będzie tysiąc domów, a jeśli wierzyć historii, za pokolenie lub dwa wszyscy będą uważać, że najważniejsze jest właśnie to miejsce, w którym mieszkają.
Na przykład restauracja, do której zabrał go Caspar, mieściła się we wzmocnionej kopule, wyraźnie zdradzającej swoje korzenie sięgające marsjańskiej floty. Prawdopodobnie była jakimś magazynem. Teraz z wnętrza usunięto wszystkie zabezpieczenia, a wzmocnione ściany obwieszono zdobionymi tkaninami i tapetami produkowanymi na metry przez dekoratorów wnętrz. Menu odwoływało się do kuchni marokańskiej, ale kuskus zrobiono z grzybów, a wołowina miała bardzo jednorodną fakturę, oznaczającą, że wyhodowano ją w kadzi. Przepisy mogły mieć ziemskie korzenie, ale Aleks potrafił rozpoznać smak pasiarskiego jedzenia.
Razem z Casparem i resztą załogi mieli na sobie kombinezony z wydrukowanym logo z trójkątem i krzywą, sugerujące, że pracują dla działającej na księżycach Jowisza spółdzielni wydobywającej gaz o nazwie Három Állam. Zwiastun burzy został ukryty w starej kopalni oznaczonej na mapach jako nieczynna z powodu zawalenia korytarzy piętnaście lat temu. Mieściła się tam baza przemytnicza SPZ, a plan zakładał, że zostaną tam na kilka tygodni w celu przeczekania podwyższonego stanu gotowości Lakończyków. A to znaczyło, że w tym czasie załoga mogła wziąć trochę wolnego czasu, pić, odwiedzać burdele oraz grać w golgo, piłkę ręczną i nożną na dwie bramki. Albo złożyć nogi na miękkich, tkanych poduszkach, słuchać dochodzącej z ukrytych głośników muzyki z fletem i bębenkiem, opychając się kawałkami grzyba udającego mąkę pszenną oraz kostkami pikantnej wołowiny, która nigdy nie widziała krowy.
Kolejną