Młyn na wzgórzu. Karl Gjellerup

Młyn na wzgórzu - Karl Gjellerup


Скачать книгу
tak, ale to doskonały kot – wtrącił Lars pospiesznie – nieporównanie lepszy aniżeli Kizia.

      Liza nagrodziła tę lojalną manifestację łaskawym skinieniem.

      – Zresztą i teraz zachodzę często na górę – zauważyła, aby pocieszyć Chrystiana, a zwłaszcza aby podrażnić Jörgena.

      – No tak, kiedy niekiedy, właśnie podczas najgorętszej roboty, tak że i mowy nie ma o prawdziwej serdeczności… Nie, wówczas było inaczej… Napijmy się, aby wróciło to, co było.

      Wlał do szklanki resztki wina z flaszki przesłanej życzliwie przez Lizę do izby czeladnej, wypił połowę i podał potem dziewczynie, która wypróżniła ją, obdarzając wszystkich trzech uśmiechem i skinieniem głową.

      – Obyśmy wszyscy żyli dobrze i zgodnie z sobą! A jeżeli młynarz chce się żenić… daję mu moje błogosławieństwo!

      Jörgen, który uroczyście wzniósł szklankę – nie zapominając o złocistych, wypełnionych rozkoszną małmazją8 kielichach, z jakich pili za zdrowie swych dam rycerze z kalendarza – uczuł znowu swoją wyższość nad Chrystianem jako jedyny powiernik i sojusznik Lizy. Chrystian natomiast dosłuchał się w tym błogosławieństwie jej tęsknoty za wspólnym codziennym obcowaniem w piekarni. A Lars znowu pamiętał, jak czule spojrzała na niego, mówiąc o „wszystkich”, i był przekonany, że dziewczyna nie dba bynajmniej o tych obu wielkich zarozumialców.

      II

      Kiedy Liza wróciła do kuchni, przekonała się, ku swej wielkiej radości, że pani Andersen już odeszła. Była sam na sam z Hanną i z nowym zupełnie zainteresowaniem obserwowała tę domniemaną rywalkę, która stała poufale przy oknie i siekała dla niej szpinak. W tej chwili bardzo nie podobało się Lizie, że widzi „panienkę” przy tej gospodarskiej pracy; wyglądało to, jak gdyby już była u siebie w domu! Grała już rolę gospodyni!

      W ostrym wiosennym świetle, wpływającym przez okno, postać dziewczęcia wydawała się delikatniejsza i smuklejsza niż zwykle, zwłaszcza dzięki czarnej wełnianej sukni mieniącej się błękitnawym odcieniem. Ciemne włosy były gładko zaczesane z czoła w tył głowy, a uczesanie to budziło lekceważenie u Lizy, ponieważ ona sama dwa razy tygodniowo rurkowała grzywkę żelazkiem. Rzut oka w najbliższy rondel przekonał ją, że grzywa marszczy się tak pięknie jak u mieszczanek. Pod tym względem była świadoma swej wyższości. Jednakże tajemny, wewnętrzny głos mówił jej, że gdyby nawet przejrzała się w czarodziejskim upiększającym lustrze, a nie w kuchennym zniekształcającym obraz naczyniu – to i tak twarz jej mimo uśmiechu zadowolenia uległaby we współzawodnictwie z tamtą drugą twarzą, która spokojnie i bez pretensji pochylała się nad codzienną pracą. Nawet przy najszczęśliwszym wyidealizowaniu jej własnego ładnego oblicza brakowałoby jeszcze czegoś – brakowałoby wdzięku, którego nie zdoła nadać zewnętrzny blask najbardziej czarownego oszlifowania – brakowałoby refleksu tego wewnętrznego ognia, który raczej można przeczuć, niż zobaczyć.

      Głuche wyczucie takiego stanu rzeczy nie wprowadzało jej bynajmniej w najlepszy humor, i niewiele brakowało, by przepełniająca ją gorycz wylała się na ulubieńca Pilatusa. „Doskonały kot” ukrywał się skulony w kącie za piecem, dopóki dziedziczka gospodarowała w kuchni. Teraz chciał znowu przypomnieć o swym istnieniu; podkradł się ku Lizie i potarł łbem jej ramię, kiedy klęczała koło pieca i oblewała sosem ogromną cielęcinę. Ale Liza parokrotnie z niechęcią odsunęła go na bok. Hanna chciała pocieszyć kota kawałkiem słoniny, ale Pilatus nie raczył zwrócić uwagi na przysmak, a natomiast ponownie zbliżył się do swej kapryśnej pani, kręcąc pieszczotliwie ogonem. Wtedy Liza doznała nagle wzruszenia, patrząc na wierne zwierzę i myśląc o przywiązaniu, jakie jej okazuje: „Tak, ty jesteś dobrym, poczciwym przyjacielem, zupełnie mi oddanym! Ciebie ona nie zwabi, chociażby zapragnęła, ty nic nie przyjmiesz od niej, prawda, Pilatusie? A jeżeli ona się tu osiedli i wypędzi mnie, wówczas nie zostaniesz tutaj, nie będziesz żebrał jej łask, ale pójdziesz ze mną, stary Pilatusie!”.

      Łzy zakręciły jej się w oczach. Widziała już wyraźnie, jak wypędzają ją z domu i z obejścia – z tego młyna, do którego pracą rąk własnych zdobyła sobie prawa! Jak wypędza ją obca, zmuszając do wędrówki po mroźnych drogach w daleki świat z węzełkiem pod pachą. A kiedy Pilatus odpowiedział parokrotnie na tę niedosłyszalną przemowę czułym „miau”, Liza znalazła jeszcze parę kropli kawy w dzbanku, wylała ją na duży spodek i doprawiła gęstą śmietanką. Potem usiadła na drewnianym podnóżku i postawiła spodek na kolanach. Kot wygiął grzbiet, wspiął się przednimi łapami na jej kolana i chlipał końcem różowego języka napój, spoglądając na nią kiedy niekiedy bursztynowożółtymi ślepiami. Ona zaś patrzyła na kota z nie mniejszą miłością poprzez łzy, które wycisnęła jej z oczu litość nad samą sobą i wściekłość – w spojrzeniu jej błyszczało jakieś przesądne nabożeństwo niby ku wyższej, ochraniającej ją istocie, ku dobremu geniuszowi, towarzyszącemu jej na ścieżkach życia w tej zwierzęcej postaci. Można było niemal przypuścić, że jest to jakieś święte zwierzę, któremu kapłanka składała codzienną ofiarę.

      – Czy lubisz zwierzęta? – zapytała przyjaźnie Hanna.

      – Lubię Pilatusa – odpowiedziała Liza wymijająco, prawowierna kapłanka, nieoddająca czci cudzym bogom.

      – Pilatusa? Ten kot tak się nazywa?

      – Tak jest… czy pani nie wiedziała o tym? – spytała Liza, szczerze zdumiona tą nieświadomością.

      – Któż go tak nazwał?

      – Albo ja wiem? Zawsze nazywał się Pilatus.

      – Dałabym mu inne imię. Nie należy nazywać zwierząt imionami z Pisma Świętego9.

      Liza uśmiechnęła się pogardliwie.

      – Mój brat ma bardzo pięknego psa myśliwskiego, który nazywa się Hektor, a ja mam sarenkę… kochane zwierzątko… na które wołamy: Jenny.

      – Nie cierpię psów, a sarny bardzo lubię na rożnie… Byłoby pięknie, gdyby brat pani przysłał nam w jesieni zwierzynę.

      – Chętnie by to uczynił, ale zwierzyna nie do niego należy.

      „No, jedna sarna mniej czy więcej, tego właściciele lasu z pewnością nie zauważą” – chciała już wybuchnąć Liza, ale powstrzymała się w porę. O, jakże była wściekła z powodu Hanny! Taka obłudnica! W leśniczówce pojawia się, oczywiście, ciągle comber sarni na stole!

      – Ach tak? Nie rozumiem dobrze tych spraw – odpowiedziała swobodnie, okrywając zasłoną niewinności przyzwyczajenia zakorzenione od młodych lat w córce starej rodziny kłusowników.

      Rozmowa się przerwała. To było głupie. Może jej niechęć wobec Hanny ujawniła się zbyt widocznie, a w każdym razie panienka nie odczuła zachęty do dalszej pogawędki. I cóż osiągnęła przez to? Byłoby znacznie mądrzej nakłonić ją do mówienia, a może nawet do wygadania się – należało przede wszystkim wybadać, czy istotnie łączy ją coś z młynarzem. Nie było to, oczywiście, nic groźnego, skoro udawała taką świętoszkę.

      Liza stanęła obok Hanny i czyszcząc noże, rozpoczęła na nowo pogawędkę zapytaniem, jak się odbyły uroczystości na cmentarzu. Hanna opowiadała bardzo życzliwie i wyczerpująco, pragnąc, aby poczciwa dziewczyna, która zapewne chętnie odprowadziłaby swoją gospodynię na miejsce wiecznego spoczynku, w ten sposób przynajmniej dowiedziała się o szczegółach pogrzebowej ceremonii. Potem sama poczęła wypytywać, a Liza opowiadała jej o ostatnich dniach choroby. Tak, młynarz przeżył bez wątpienia bardzo ciężki okres. Ale ponieważ choroba była nieuleczalna, więc lepiej się stało, że młynarka umarła, niżby miała cierpieć przez długie lata.


Скачать книгу

<p>8</p>

małmazja – słodkie, aromatyczne, czerwone wino z krajów śródziemnomorskich; pierwotnie wyrabiane ze szczepu winogron malvasia w okolicach miasta Malvasia na Peloponezie, potem również w innych miejscach, w tym na Wyspach Kanaryjskich i na Maderze; w Polsce ceniono małmazję z Krety; nazwa wina stanowiła synonim luksusowego trunku. [przypis edytorski]

<p>9</p>

Pilatus (…) imionami z Pisma Świętego – imię rzymskiego prefekta Judei, Poncjusza Piłata (łac. Pontius Pilatus) w czasach Jezusa. [przypis edytorski]