Maria. Powieść ukraińska. Malczewski Antoni
pożar z rąk łupieżców wieś całą ochłonął251,
Gdy lud zlękły, bezbronny, w krwi i łzach utonął;
Lecz nie czas koić boleść, ni mienie ratować,
Lub pojedynczo z wrogiem o zdobycz harcować,
Bo już – przez swoje czaty ich Han ostrzeżony
Zebrał znaczniejsze ordy w taniec ulubiony;
Tam – za wsią stoją – całe zakrywają pole —
Bór w lewo – strumień w prawo – a oni w półkole252.
Widzi ich dobrze Wacław; ale razem zważa,
Że napad uchybiony253 na zgubę naraża.
Jak się cofnąć przez ogień? Ej! któż zdoła minąć,
Co mu niebo przeznaczy – zwyciężyć czy zginąć?
«Czyja wola, to za mną» – rzekł, i spiął rumaka,
Co nim się rzucił w pożar, zżyma się i wskaka254
(Mniej ów, niźli Graf Wacław, odważny i dziki).
Jakżeby wodza polskie odstąpiły szyki?
To i oni w płomienie – wśrzód blasku pożogi,
Przez głownie i zarzewia, szukają swej drogi.
Już za wsią – i wraz szybko, sfornie, lekko, śmiało,
Rozwinęło się wojsko; i w linii ostało.
Zagrzmiały wszystkie trąby jednym strasznym dźwiękiem —
Porwały się kopyta z jednym głośnym brzękiem,
A prychające konie i schylone ciała
Jednym pędem uniosła i Zemsta, i Chwała.
IX
Dzielne było natarcie: tatarskie szwadrony,
Ich księżyce, bunczuki z końskimi ogony255,
Ich futra wywrócone, ogromne ich łuki,
Płeć śniada, wąsy zwisłe a czarne jak kruki,
Ich nasępione rysy, przymrużone oczy,
W których śnie srogość zwierząt z ludzką się jednoczy
Cały ten widok wreszcie, w dzikość okazały —
Pożar – stepy wokoło – świszczące już strzały —
Żadnego, albo raczej jak z bodźców odzienie256,
Takie na czuciach polskich zrobiły wrażenie.
Pędem burzy lecieli; lecz nim przyszło z bliska
Ludziom ostrza się dotknąć, koniom – pyskiem pyska,
Gdy w półobręcz wpadali – wsławionym prawidłem
Skrzydło Tatarskie z tyłu zbiegało się z skrzydłem:
«Alla hu!» – wrzasły hordy i tysiączne roty
Na opasanych – strute wypuściły groty.
«Hura!» – krzyknęła wiara i lotem sokoła
Chmurę strzał przeszywała – w śrzodku tego koła.
Dochodzą, już dochodzą – zbitym w rzędy tłumem —
Lasem dzid najeżonych – z hukiem, z trzaskiem, z szumem;
Szczęk, krzyk, jęk, łoskot, wrzawa, powstał kurz, a ściana
Przebitych Bisurmanów wali się złamana.
Tratują ludzi konie; koncyrze257, kopije
Kolą pod kopytami niewiernych jak żmije.
Zapał głowy ogarnął; stal błyska; krew broczy;
Śmierć trudzi się, zdmuchując wywrócone oczy!
Wszystko to chwilę trwało – bo z boków i w tyle
Barbarzyńcy nastają w niezliczonej sile.
Czas ginąć hufcom polskim; młody wódz je zbiera —
Zachęca ich – szykuje – obraca – naciera258
Dopiero mieszanina – każdy obskoczony,
Wirem męstwa na wszystkie wywija się strony,
Rąbie, sili, morduje z nieprzebraną zgrają,
Jeden dziesięciu zwalczył, krocie nań wpadają,
Stek zawziętego mnóstwa, okropne ich wrzaski,
Tuman zewsząd, a mieczów latających blaski!
X
W natłoku wrogów, co go od swoich oddziela,
Sam – bez wsparcia – nadziei – świadka – przyjaciela —
Walczył ponury Wacław; i walczył już o to,
Żeby życia, co cięży, nie oddać z sromotą259,
Śmierć miotał śmierci pragnąc – oh! bo w serca głębi
Pisk taki jak gołębia pod dziobem jastrzębi,
Harmonią jego myśli260; lecz czy to z zdziwienia,
Czy z strachu, czy też skutkiem dzielnego ramienia,
Ściskająca go w węzeł niezliczona tłuszcza
Coraz to w większą przestrzeń przed nim się rozpuszcza;
Widzą – poznają wodza – i każdy koleją
Rzuci się, zmiesza, zginie – zwyciężyć nie śmieją.
I gdy błękitnym okiem rozpoznał młodzieniec
Cofający się przed nim nieprzyjaciół wieniec,
Smutku tylko doświadczył z tej dziwnej korzyści —
Że już jego przeczucie na nim się nie ziści261.
Czemuż choć jednej strzały nie mieli w kołczanie,
Coby jadem jaszczurki utkwiła się w ranie262?
Żal mu, że już uchodzą – życia się obawia —
Goni ich srogie dusze – piersi im nastawia!
Zaraz, zaraz – otyły, brunatno-czerwony
Han tatarski tam wpada, wściekłością spieniony;
Postrzegł, że jego hordy jakaś moc zwycięża,
Postrzega – że to męstwo samotnego męża263;
Targa kłaczystą brodę264 – z rozpaczy w ohydzie,
Gębę krzykiem rozdziawia: o! zgrozo! o! wstydzie!
Na jednego tysiące z zmarszczoną powieką
Miecze wznoszą – już lecą – rozsieką! rozsieką265!
XI
Jakież
251
252
253
254
255
256
257
258
259
260
261
262
Czemuż choć jednej strzały nie mieli w kołczanie,/ Coby jadem jaszczurki utkwiła się w ranie. – „Tatarzy strzały swe jadem jaszczurczym napuszczają”. Paszkowski,
263
264
265