Capreä i Roma. Józef Ignacy Kraszewski
tak marnie jak ten głupi Luterius Priscus, który doprawdy nie miał się czego zabijać! Przeczytajcie, dystych niepośledni!
I rzucił na stół kartę poglądając znowu po twarzach; ale nikt tknąć jéj nie śmiał prócz Cajusa… Ten wlepił w nią oczy, przeczytał ciekawie, wstrząsł się z wyrazem oburzenia i plasnął w dłonie.
– O straszna zbrodnia! zemsty Furyj godna! oczom nie wierzę! – zawołał.
– Tak Rzym płaci Cezarom za ofiarę ich życia i trudy – odparł chłodno Tyberyusz. – Ale wiersz nie tak zły, chociaż zarzuciłbym mu to: quia jam nie eufoniczne wcale!
Jako artysta i poeta, Tyberyusz nawet gniewem wrąc dopatrzył w wierszu wadę i z zimną o niéj krwią mówił;
– Jużciż – dorzucił – wolę ten inny:
Asper est immitis…35
Znacie go zapewne? – spytał wiodąc po twarzach wzrokiem… – Ah! Ah! co poetów w Rzymie… mnie nie licząc! – I rozśmiał się dziko.
Ta komedya, odegrana zręcznie, wyczerpała w końcu siły, ruszył się nagle odpychając Hypathosa, ruchem gwałtownym zrywając z siedzenia… Ręka jego znak dała tylko, a biesiadnicy rozproszyli się wszyscy, prócz Cajusa, który zrozumiał, że mu kazano pozostać.
– Podli! – rzekł po cichu Tyberyusz – milczą! Gniotę ich, zabijam, męczę, szydzę i nikt nie śmie wydać jęku, wyrzec słowa, a podrzucają mi karty w nocy i czyhają z nożami… Nie! to już nie są Rzymianie, Cajusie! nie! dla nich potrzeba jarzma niewoli i kar jeszcze straszniejszych! Głupcy! jakby mi ich słowa bolały?…
Priscus i ty, dójść powinniście, kto tę ramotę podrzucił… I tu więc nawet, w Caprei mojéj knują zdradę przeciwko ojcu ojczyzny… tu, gdziem tylko dopuścił wybranych. To jakiś Sejanowy gaszek… chciał mnie przebić tą iglicą! Ale mu się nie udało… quia jam… nieszczęśliwe!!
XI
Nazajutrz rano, zaledwie przebudzonemu Cezarowi dano znać, że strażnik z wieży postrzegł na morzu od Ostii okręt zbliżający się śpiesznie, całemi wioseł i rozpiętego żagla siłami, ku brzegom Caprei. Nie wątpiono, że z Rzymu przynosi wieści, a Cezar natychmiast, skoro przybędzie, rozkazał ku sobie prowadzić posłańca.
Słońce było w połowie swojego biegu, gdy niecierpliwie oczekiwana łódź przybiła i do Jowiszowéj willi w skok pobiegł, przysłany od senatu Gracinus Lacon, dowódzca straży miejskich, którego Macron, sam oddalić się nie mogąc, wyprawił z wieścią do pana.
Do ciemnéj i umyślnie od światła osłonionéj izdebki, w któréj na łożu purpurą wysłaném, spoczywał Cezar, przywiedziono posła… Przykląkł, by ucałować rękę pańską… Mimo niecierpliwości, Cezar nie spytał o nic i sam nie począł rozmowy.
– Senat cię wita, Cezarze, jako ojca ojczyzny… – rzekł po chwili Lacon, któremu przyśpieszony chód oddech tamował. – Sejana głowę ci przynoszę…
– Biédny Aelius! – odparł, nie okazując po sobie uczucia, starzec. – Jakże się to stało?
– Macron przybył do Rzymu nocą – mówił Lacon – nikomu rozkazów twych nie opowiadając, prócz mnie i Memmiusa Regula… Piętnastego dnia Kalend Novembra zwołał senat do świątyni Apollina; Sejan przybył z pretoryanami i ujrzawszy posła twojego Cezarze, zdziwiony spytał, czyliby mu listów nie przyniósł? Na to przebiegły Macron, z uszanowaniem go powitawszy, na ucho mu szepnął, żeś ty, Cezarze, polecił zrobić go uczestnikiem twéj władzy trybuńskiéj, że listy ma na to do konsula i senatorów. Wszedł więc bezpiecznie zbrodzień i na twarzy jego widać było uśmiech zwycięztwa…
Macron tymczasem obrócił się naprzód do pretoryanów i dar im twój po tysiąc denarów na głowę ofiarował, oznajmując, że jest ich dowódzcą mianowany, po czém do Curyi wpadłszy, oddał listy i pretoryan do obozu zaprowadził. Jam naówczas, po ich odejściu, straże miejskie wkoło świątyni Apollina ustawił…
– I dobrześ uczynił! – rzekł Cezar chłodno – zasłużyłeś się Rzymowi.
– Sami już bogowie byli z tobą, Cezarze, przeciwko temu nikczemnikowi; widziano w téj chwili jasne płomię, chwilę na niebie błyszczące i zagasłe nagle jak jego życie… Już mu władzy trybuna winszowano, gdy Memmius Regulus listy twoje otworzył, Cezarze…
– Chciałem w nich jeden wyraz poprawić, gdyż nie tak go postawiłem, jak stać był powinien, ale Macron odjechał pośpiesznie – rzekł zimno Tyberyusz…
– Stopniami, gdy czytał Regulus – ciągnął daléj Lacon – rozjaśniały się twarze; potrzeba było widzieć jak pałały wdzięcznością ku tobie, gdy wyczytano wyrazy, potępiające przyjaciół Sejana, a nareszcie jego samego… gdy Rzym dowiedział się, że mu swe boskie obiecujesz ukazać oblicze…
Sejan zadrżał i blednął… odstąpili go wszyscy, cofnęli się, wyrzekli; został sam jeden, odgrodzony nagle od tłumu twoim wyrokiem. Potrzykroć zawołał nań konsul: – Zbliż się Sejanie – a uszy jego, odwykłe od rozkazów, nie pojęły i nie usłuchały… ażem ja go pochwycił za barki i moim oddałem żołnierzom.
Wnet Regulus kazał mu włożyć kajdany i zawlec do Mamertyńskiego więzienia. Aleśmy ledwie z nim wyszli w ulice, gdy lud radośnie zburzony zabiegł nam drogi, błogosławiąc ci, Cezarze, plwając i znęcając się nad nędznikiem.
– Lud! – uśmiechnął się Tyberyusz – lud plwa na każdego kogo w więzach widzi – mów daléj!
– Zerwano mu z głowy zasłonę, którą się okrył ze wstydu, – na Forum walą się jego posągi, wloką je powrozami do Gemonii, w Tybr rzucają oplugawione… Tak, ledwieśmy go przez zburzone tłumy żywego dociągnęli do więzienia.
– Biédny Aelius! – mruknął starzec – lecz po cóż mu się zachciało udawać Cezara?
– Senat zgromadził się zaraz w świątyni Zgody i osądził go śmierci godnym, poleciwszy spełnić wyrok bez odwłoki.
– Dałemże ja wyrok śmierci? – spytał Tyberyusz.
– Senat sam zażądał nań téj kary.
– Skłaniam głowę przed sądem jego… musi być sprawiedliwy! Opowiedz jak umarł?
– Plugawie! prosząc o życie… ciało powleczono do Gemonii, aby bogów przebłagać. Senat wierny, chciał ci okazać, jak się brzydził niewdzięcznikiem.
– A wotował dlań posągi? – rzekł Tyberyusz.
– Twéj woli, Cezarze, nie jemu – odparł Lacon – Senatus-consultem zabroniono płakać po Sejanie, kazano imie jego zetrzeć z pomników, postanowiono posąg Swobody wznieść w Forum.
– A straże pretoryańskie? – spytał pan.
– Była chwila zaburzenia, bolało ich to, że więcéj moim miejskim niż im ufano; rzucili się na miasto, aleśmy ich z Macronem ułagodzili i przywiedli do porządku. Poprzedzam Regulusa, który niesie od Senatu, z patrycyuszami, rycerstwem i ludem, powinszowania i dzięki.
– Powiesz mu niech do Rzymu powraca – zawołał Tyberyusz żywo – nie mogę ich przyjąć… Złamany chorobą, niedołęztwem starości, smutkiem, troską codzienną o Rzeczpospolitę, potrzebuję spoczynku… teraz nie pojadę do Rzymu; przybędę późniéj. Powiedz im, że czci nowéj, imienia ojca ojczyzny, nie przyjmę, że chcę nareszcie spokoju tylko i mam go prawo pożądać.
– Ale Rzym domaga się widzieć
35