Capreä i Roma. Józef Ignacy Kraszewski
bogów! – odparł dwuznacznie filozof.
Oba zamilkli na długo; Tyberyusz, odstąpiwszy kilka kroków, rzucił się na poduszki bronzowego siedzenia, które tam stało w portyku.
Wieczór powoli mrokiem przejrzystym osłaniał dalsze obrazu przedmioty, nikły w jego głębiach góry ciemniejące i zlewające się z tłem niebios, wyspy dalsze, morze zaczynało tracić żywą swą lazurową barwę.
Na wschodzie kilka gwiazdek blado zajaśniało i chłodny wietrzyk powiał, wstrząsając lekko liście figowych drzew i bluszczów – głęboka cisza rozprzestrzeniała się dokoła.
– Cajus! – zawołał Cezar domyślając się, że posłuszny wychowanek nie daleko być musi.
I Cajus nadbiegł natychmiast posłuszny.
– Ślij na brzeg, czy nawy moje gotowe? czy ludzie stoją przy wiosłach? może mi będą dla kogo potrzebne… niech majtkowie pod śmierci karą nie opuszczają stanowisk swoich…
Cajus znikł, biegnąc tak szybko jak się wprzód zjawił, a Thrasyllus także uszedł po cichu z przed oczów Cezara.
Tyberyusz pozostał sam i patrzał uwięzionym, nieruchomym wzrokiem na brzegi Campanii coraz chmurniejsze i niknące…
Już na nich tu i ówdzie, w mroku wieczora zapalały się światełka; Neapolis, Retina, głębiéj ukryte Pompejanum ze swemi budowy białemi, już tylko iskrami zapalonych rozróżniały się światełek na czarnéj szacie nocy. Od Wezuwiusza, jakby mgła błękitna, położyła się na falach morskich i kołysana wiatrem lekkim, to osłaniała część brzegów, to ją z pod zasłon ukazywała.
Nagle, w stronie Pausilippu, na górze błysnął ogień jasny umyślnie rozpłomienionego stosu… Cezar ujrzał go, powstał gwałtownie z siedzenia i mimowolnie z ust drżących okrzyk mu się wyrwał radośny.
– Złożmy ofiarę Fortunie zwycięzkiéj Cezarów! Sejan obalony!
W istocie, to płomię na górze oznajmywało Tyberyuszowi, że w téj chwili rozkazy jego wykonanemi zostały, że wolniéj mógł piersią odetchnąć, że jeszcze był panem.
Nie bez przyczyny się niepokoił tak bardzo, choć swobodną myśl i wesele udawał. – Rzym już mu się wyślizgał z dłoni, Syn Strabona o lepszą walczył z Cezarem, dlań nawet stając się strasznym.
Ciemiężca ten, pozbywszy się Drusa, sięgał napróżno po rękę jego wdowy, aby się do rodziny, Augustów przybliżyć; odepchnięty, zamierzył opanować władzę i strachem panicznym ją zdobywał. Panował on w Rzymie, gdy Tyberyusz tylko w Caprei, i więcéj go już czczono i szanowano niż starego wygnańca, który ze zwykłą sobie chytrością im mocniéj się go obawiał, tém czuléj głaskał i większemi obsypywał dostojeństwy.
Aż trudném się już stało tego dowódzcę pretoryanów i pana stolicy obalić; – Senat padał mu pod nogi, żołnierzy płatnych swawolą miał po sobie, strach blady imie jego czynił potężném.
Musiał więc Cezar cierpiéć i czekać, a w ostatku oprzéć się na cnocie i prawości Fulcyusza Triona konsula, którego znał charakter i odwagę. W téj chwili właśnie, zausznik Cezara, Sertoryusz Macron, posłuszny woli jego wykonawca a osobisty nieprzyjaciel Sejana, z listami do Senatu wysłany był do Rzymu tajemnie, mając sobie poleconém wywrócić przywłaszczyciela, chociażby uciekając się do środków ostatecznych, choćby obwołując Drusa młodego wodzem ludu.
Tym czasem znając potęgę Sejana, Tyberyusz choć ufał zręczności Macrona, w niepokoju dręczącym oczekiwał na swéj wyspie, nie wiedząc jeszcze czy ten krok zbawi go czy zgubi. Stały przez czas ten cały przygotowane okręty, na wypadek niepomyślnéj wieści, gotowe starca i jego fortunę nieść na Wschód, zapewniając mu bezpieczną ucieczkę z garścią wiernych, Cajusem i Macronem.
Umówiony znak, który upadek Sejana zwiastował, długą tę chwilę niepewności tryumfem zakończył.
X
Twarz Tyberyusza na chwilę rozpromieniła się błyskiem ogni dalekich.
– Stało się – rzekł po cichu – żal mi łysego… zaprawdę, ale sam sobie zgubę gotował?
Bogowie winni byli Cezarowi tę zemstę nad niewiernym sługą z błota dźwignionym… Złóżmy ofiarę fortunie zwycięzkiéj… albo nie, czekajmy Macrona… tak lepiéj! Gwiazdy na niebie… czas spocząć i rozweselić się nieco…
Twarz jego, znowu pokonana, przybrała wyraz zimnéj obojętności, a ktoby ją teraz ujrzał, aniby się domyślił, że przed chwilą błyskała ogniem zemsty nasyconéj i radością dziką, tak wszystkie swe uczucia przywykł był jedną zimną maską pokrywać.
Nikt z dworu, prócz Cajusa może, nie wiedział znaczenia zapalonego na wybrzeżu ognia, a Caligula umyślnie tając co odgadł lub wyśpiegował, przybył w téj chwili wskazując starcowi stos zażegnięty.
– Ojcze – rzekł – oto znak jakiś!
– Gdzie? – spytał Tyberyusz obracając się obojętnie.
– Tam, na brzegu Campanii… ten ogień zapalony na górze.
– Dla czegoż to ma być znakiem? – odparł stary zimno – wieśniacy zebrali suche gałęzie latorośli winnéj i bawią się gdzieś przy ognisku…
Cajus zaciął usta.
– Ale to jak pożar wygląda!
Tak, pali się Gaurus! – rozśmiał się Tyberyusz… ludzie zapalili, Bogowie zagaszą… Zawołać Priscusa; czas spocząć po trudach myślenia i pracy.
T. Caesonius Priscus był jednym z najulubieńszych, najzaufańszych dworaków Tyberyuszowych; od lat kilku Cezar go był cale nowém dostojeństwem przyodział, dał mu: officium a voluptatibus, urząd posługacza rozkoszy, a Priscus, choć rycerz rzymski29 nie wahał się przyjąć obowiązku i sprawiał gorliwie, naprzód w Rzymie, potém w swobodniejszéj od oczów ludzkich Caprei.
Pod jego zarządem były wyrostki Cezara, dziewczęta, które wybrano do zabaw i posług przy ucztach, wymysły nowych rozkoszy i troska o znalezienie niespodzianych rozrywek dla zużytego starca.
Priscus dowodził tą kohortą nierządnic, gachów i zepsutych dzieci, które wnętrza odległych willi kryły w sobie; on przez wysłańców swoich coraz to nowe ofiary dla Cezara zdobywał, pieniędzmi lub siłą, coraz nowe wymyślał widoki, aby obumarłe zmysły rozbudzić i strute życie napoić choć krótkim szałem. Ten nikczemny potomek dawnego rodu, dziś podły służebnik zepsutego pana, wyglądał jeszcze, mimo urzędu jaki piastował, na Rzymianina starych czasów. Był to mężczyzna młody jeszcze, rysów twarzy bardzo pięknych, zbudowany silnie, oczów wesołych i jasnych, wielkiéj dumy w wejrzeniu; rozpusta nawet, o którą się ocierał, któréj służył, nie wygasiła w nim ostatków młodości. Zużycie tylko wczesne widać było za dnia w zsiniałych już lekko powiekach, wymokłéj twarzy, zniewieściałym uśmiechu i łzawém wejrzeniu.
Wezwany, stawił się zaraz Priscus, i razem z nim ukazały się w portykach zapalone lampy, które tysiącem świateł obwiodły galerye i kolumny. Wzdłuż drogi wiodącéj ku morzu, po nad balustradami mozajkowanych wschodów, na górach i w dolinach, jakby czarodziejską dłonią duchów, razem zapaliły się płomyki lamp niezliczonych. Widok wyspy, która tak zapłonęła cała na jedno skinienie, na samą myśl Cezara, był zachwycający. Białe marmury, bronzy lśniące, oblane na wpół cieniami przezroczystemi wieczora, na pół gorącém światłem lamp i pochodni, dziwnie pięknie malowały się na iskrzącém już od gwiazd niebie, w eterach, w których się zdawały zawieszone.
Ale twarz Tyberyusza była, jakby na przekór
29