Płomienie. Stanisław Brzozowski

Płomienie - Stanisław Brzozowski


Скачать книгу
nawozem wdeptanym w ziemię. Czy mu nie wszystko jedno było, co z niego wyrośnie? I czy nam nie wszystko jedno? Ojczyzna to taki przypadek, jak i wszystko inne. Człowiek wyrodził się ze zwierzęcia. Popowstawały różne jego odmiany. Cóż z tym wspólnego ma rozum? Czy czytałeś Darwina? To wszystko kłamstwo, co oni tu śpiewają, że jego nikt nie uznaje. Cały świat już przyjął jego naukę. To my tylko w Polsce chcemy ocalić się wąchaniem kadzidła. A w Europie powstało olbrzymie stowarzyszenie międzynarodowe dążące do tego, aby świat należał do pracujących.

      I jedna za drugą wybiegały z ust jego idee, jedna od drugiej śmielsza.

      Człowiek – dziecię przypadku, krwi i nocy – sam sięgał po władzę nad sobą.

      – Czy chcesz, czy chcesz walczyć razem z nimi o prawo człowieka, o ludzkość?

      Nie trzeba było pytać.

      Wracaliśmy do domu szczęśliwi i dumni.

      Na jakimś zakręcie drogi spostrzegłem kobietę dźwigającą brzemię drzewa.

      Pokazałem ją Adasiowi oczyma.

      Uśmiechnął się do mnie i pojechaliśmy w cwał.

      Kobieta nie przypuszczała, że mijało ją w tej chwili dwóch mesjaszów. Naręcz drzewa nie stała się przez to lżejsza.

      Kiedym zsiadł z konia, schwyciło mnie nagle wspomnienie Bejły i jego ohyda. Wydałem się sam sobie na wieki stracony.

      Ale ja nie wiedziałem wtedy – tłumaczyłem się sam przed sobą.

      Pomimo to schwyciłem Adasia za rękę:

      – Słuchaj – rzekłem – ty wiesz, ja raz, niedawno, skrzywdziłem ciężko kobietę.

      Adaś spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się smutnie.

      – I ty – rzekł – już. – A potem nagle dodał: – myśleć o swoich grzechach mogą tylko próżniacy. Człowiek powinien iść w przyszłość.

      Gdy wymawiał jedno z takich zdań, oczyma prosił o pobłażanie dla jego górności. Był to jego wdzięk.

      2

      Adaś Bielecki był naszym dalekim kuzynem.

      Jego ojciec, straciwszy dość znaczny majątek, osiadł w małym miasteczku podolskim i żył z zapomóg, udzielanych mu przez rodzinę. W domu Adasia wszystko żyło wspomnieniami lepszych czasów, plotkami i dewocją. Atmosfera była trudna do zniesienia. Nikt tu nie podnosił głosu. Przeciwnie, wszyscy mówili słodkim, przyciszonym tonem, spotrzebowując niesłychaną ilość wyrazów zdrobniałych. „Stryjeńciuńcia”, „proboszczyczek”, „tatusieczek”, „mamuleczka” – nie schodziły tu z ust. Nie przeszkadzało to bynajmniej temu, że życie ojca Adasia, jego matki i dwóch sióstr schodziło na systematycznym zagryzaniu się.

      Nie umiem sobie wytłumaczyć powstania w takim środowisku Adasia. Poznałem go czternastoletnim chłopcem64 i od razu zadziwił mnie on stanowczością sądów i zdecydowaniem woli. Organizm jego duchowy musiał albo zginąć w otoczeniu, jakim była rodzina Bieleckich, albo musiał sam z siebie wydobyć własną ochronę. Adaś znalazł ją w ironicznej wzgardzie względem wszystkiego, co go otaczało.

      Nie umiem określić sobie charakteru jego uczuć w stosunku do rodziców i sióstr. Nie był to żaden żal, lecz chłodne i ostateczne zwątpienie, ciche i systematyczne przechodzenie do porządku dziennego.

      W tym środowisku najbliższym nauczył się Adaś polegać wyłącznie na sobie, nie dowierzać żadnej powadze. Przy tym zewnętrzne niedowiarstwo to i ironia rozpościerały się i na niego samego. O sobie samym mówił on tym samym tonem gardzącego pobłażania i szyderstwa, jaki był mu właściwy w stosunku do innych. Trzeba było go dobrze poznać, aby spostrzec, że pozwala on sobie marzyć o rzeczach wielkich i szczytnych, że w głębi serca miał gorące pragnienie wiary i wielką, niewyczerpalną zdolność entuzjazmu.

      Długie lata nie miałem żadnego rówieśnika. Może dlatego w stosunku do mnie dość szybko stopniała odporna powłoka, poza którą zamykał się Adaś ze swym wewnętrznym życiem. W długie wieczory i popołudnia wypowiedzieliśmy sobie wszystko, co zdołały wypracować nasze własne umysły i serca. Niedługiego czasu trzeba było, byśmy zrozumieli, że dla żadnego z nas nie pozostało tajemnicą, jakie pokłady zobojętnienia, niewiary, służalstwa, egoizmu ukrywają się poza obłudą patriotycznego frazesu.

      – Szkaplerzyki65 – rzekł Adaś z głuchą złością któregoś poobiedzia. – Duszę oni wyciągną tymi szkaplerzykami. Niech albo robią coś, giną, głowami o ściany walą, albo przestaną jęczeć o tej swojej nieszczęśliwej ojczyźnie.

      Gdy doszła nas jakaś biografia Garibaldiego, wpadliśmy w prawdziwy szał. Odtąd nie mówiliśmy o niczym innym.

      Ale od czasu do czasu Adaś zamyślał się:

      – A co my z grzechotnikami porobimy – potem? Toć66 te wszystkie poświęcane mumie wtedy dopiero powypełzają i pęcznieć będą. Teraz kryją się jeszcze po kątach i zakątkach.

      Nie mogliśmy zrozumieć spokoju naokoło nas i nieustannie przypuszczaliśmy, że dzień każdy może nam przynieść wiadomość o gotującym się wybuchu. Nasłuchiwaliśmy, lecz nie słyszeliśmy nic prócz syku tchórzostwa, bezsilnego wzdychania albo przejrzystej blagi.

      Mojego ojca Adaś szanował za jego milczenie i spokój.

      – Twój stary ma charakter – mówił – on się tak zaciął, że do niego już nic nie dostąpi.

      Natomiast o swojej rodzinie miał zawsze coś do opowiedzenia.

      – Mój tatuńcio – rzekł – po ocaleniu cesarza od Karakozowa iluminację sobie na swój prywatny użytek zrobił i isprawnikowi gratulować chodził we fraku i białym krawacie. A o Berezowskim67 mówił: „On musi być z Rusinów, bo żaden z Polaków królobójstwem się nigdy nie splamił”.

      Tej wiosny miałem właśnie pojechać do rodziny Adasia, by tam razem z nim złożyć egzamin dojrzałości. Cieszyliśmy się, że spędzimy parę miesięcy razem. Później Adaś miał jechać do Kijowa, gdzie przy uniwersytecie było jakieś stypendium imienia Bieleckich. Ja marzyłem o Petersburgu lub zagranicy. Teraz szczególniej, gdy mieliśmy niewyczerpany zasób tematów i myśli w naszej nowej wierze, uśmiechał się nam ten wspólny paromiesięczny pobyt. Przy tym Adaś nie przestawał powtarzać: „Jakich ludzi poznasz, jakich ludzi”. Wreszcie na początku maja znaleźliśmy się w Niemirowie. Stary pan January Bielecki powitał nas już w bramie.

      – Co za gość! Co za gość! – wołał, rozstawiając ręce. – Wykapany kuzyn Oktawiusz. Gość w domu – Bóg w domu. Chociaż zmienną koleją rzeczy Bieleccy teraz na szaraczki zeszli, ale zawsze, panie dobrodzieju, stać mnie na to, aby takiego gościa przyjąć. Jakbym samego pana Oktawiusza przyjął. Ojczulek pana dobrodzieja statysta, o, ministerialna głowa, dyplomata, panie dobrodzieju. Synek pewnie w ojczulka pójdzie. Niedaleko jabłko od jabłoni. Ja, panie dobrodzieju, na chudopacholskim68 zawsze koniku, więc i mój dryblas, panie dobrodzieju, uczciwszy uszy, prochu nie wynalazł, ale uczciwość, nieskalane imię, panie dobrodzieju, ojciec przekazał mu i bojaźń bożą, więc i w senatorskim domu wstydu nikomu nic przyniesie.

      Stary pan plótł tak bez końca, gestykulując i podreptując.

      Nadeszła i reszta rodziny.

      – A my właśnie, kuzynku, serce – wołała mama – z majowego nabożeństwa wracamy. Jak mówił ksiądz wikary, jak anioł Nincia się spłakała, a Bincia w tej chwili jest jeszcze zachwycona.

      – Słowo kapłańskie jest pokrzepieniem


Скачать книгу

<p>64</p>

Poznałem go czternastoletnim chłopcem – poznałem go jako czternastoletniego chłopca. [przypis edytorski]

<p>65</p>

szkaplerz – dwa małe kawałki materiału z imieniem lub wizerunkiem Matki Boskiej lub Chrystusa, połączone tasiemkami, noszone na piersiach, pod ubraniem; sukienny szkaplerz bywa zastępowany medalikiem. [przypis edytorski]

<p>66</p>

toć (daw.) – przecież. [przypis edytorski]

<p>67</p>

Berezowski, Antoni (1847–ok. 1916) – polski szlachcic, powstaniec styczniowy, w 1867 dokonał w Paryżu nieudanego zamachu na cara Aleksandra II. [przypis edytorski]

<p>68</p>

chudopachołek (daw.) – ubogi szlachcic. [przypis edytorski]