Czerń nie zapomina. Agnieszka Hałas
dłonią, jakby chwytał niewidzialne pajęczyny.
Feren wyjął z kieszeni kaftana skórzane rękawiczki, włożył je i ukląkł obok posłania. Chciał obejrzeć zabandażowaną rękę, ale chory żmij przycisnął ją do piersi, wyraźnie dając do zrozumienia, że sobie tego nie życzy.
– Daj mu spokój – powiedziała Śnieg. Położyła Ferenowi dłoń na ramieniu i przesłała telepatyczny komunikat: – Zabierzmy go, niech już Akhania się martwi, jak go zbadać.
Czyjaś sylwetka przesłoniła światło wpadające przez otwarte drzwi. Łasica obejrzała się i zaczęła szybko mówić w miejscowym żargonie.
Bardzo stary, wsparty na kosturze odmieniec o skudlonym czarnym futrze skłonił się i podszedł, kuśtykając. Jego nieowłosione oblicze było żółtawe, pokryte plamami, pomarszczone jak zwiędły owoc.
– Jestem tu znachorem, zwą mnie Szerszeń – oznajmił. – A wyście pono są przyjaciółmi tego tu nieszczęśnika.
– Zgadza się – odrzekła Śnieg.
– Chcecie go stąd zabrać?
– I dopilnować, żeby otrzymał pomoc – skłamała.
Szerszeń podrapał się po kudłach. Mówił flegmatycznie, ale jego kocie ślepia patrzyły bystro i podejrzliwie.
– Jemu już wiele życia nie zostało – odrzekł. – Uczyniłem, com mógł, by mu pomóc, alem jeno krzynę osłabił ten plugawy czar.
– Wiecie, w jakich okolicznościach został ranny? – spytał Feren.
Szerszeń spojrzał na Łasicę, chrząknął znacząco. Odmianka wyglądała na wystraszoną. Wzięła głęboki oddech.
– Siądźmy – wyjąkała. – Wszystko wam opowiem.
Usiedli wszyscy czworo na jednym z wolnych legowisk. Śnieg z obrzydzeniem pomyślała o wszach, pchłach i pluskwach. Pocieszyła się w duchu, że dzięki uprzejmości Akhanii ma do dyspozycji zapasową odzież i pranie nie będzie problemem.
– Przybył do Gangarocai przed dwoma miesiącami – zaczęła odmianka, ściszając głos i oglądając się na Krzyczącego. Nie zwracał na nich uwagi, siedział skulony ze wzrokiem wbitym w ziemię. – Udawał odmieńca, nie poznaliśmy na początku, kim jest. Poprosił o gościnę, tośmy nie odmówili. Uprzedził, że ucieka przed prawem. Zwyczajna sprawa, to się może przytrafić każdemu.
– Po tygodniu czy dwóch wyszło na jaw, że z niego żaden odmieniec, tylko żmij – wszedł jej w słowo Szerszeń. – Łasica przyuważyła jego źrenice, doniosła mi o tym, więc naszykowałem eliksir z jarzębiny i przytulii, upatrzyłem dogodną chwilę i obdarłem spryciarza z iluzji. Zrobiło się nieprzyjemnie, ale Śliz pozwolił mu zostać w osadzie, choć niektórzy się o to burzyli…
– Rzewień najgłośniej gardłował, że któregoś dnia przybędą tu srebrni i ukarzą całą osadę za to, żeśmy udzielili schronienia przeklętemu – podjęła Łasica. – Ale Krzyczący jakoś przekonał Śliza, żeby twardo trzymał jego stronę, więc Rzewień i pozostali nie mieli już nic do gadania. No i żmij został z nami. Mieszkał u mnie, chodził z chłopakami łowić ryby w rzece, nikomu nie sprawiał kłopotu. A potem… – Przełknęła ślinę. – Potem przybyło tamtych dwoje.
– Demony? – zapytał Feren.
– Nie wiem, kim byli. Kobieta w szarej sukni i mężczyzna. Przybyli o zmierzchu, piechotą. Powitał ich spokojnie, widać było, że się znają, i poszli wszyscy razem nad brzeg morza. Długo nie wracał, alem się bała tam iść za nimi, by się nie zgniewali. A o świcie mój Kłak znalazł go na piasku, nieprzytomnego, z raną na dłoni. Ocknął się dopiero nazajutrz i wtedy się okazało, że ma rozum pomieszany.
– A rana się nie goi – dokończył Szerszeń. – Umiem rozpoznać klątwę demonów, nawet jeśli nie potrafię jej wyleczyć. Opiekujemy się nim, bo nie lza było pozwolić, by sczezł.
– Sądząc po objawach, klątwa należy do tych, które działają stosunkowo wolno. Ka-ira są silni, więc może da się mu jeszcze pomóc. – Feren popatrzył na Śnieg. – Zabieramy go?
Żmijka obejrzała się na Krzyczącego, który nadal siedział bez ruchu i patrzył w ziemię. Jego twarz niczego nie zdradzała, ale Śnieg zaczęła podejrzewać, że zrozumiał ich rozmowę.
Miała rację. Sekundę później źrenice rozbłysły mu żółto i zdematerializował się bez ostrzeżenia. Feren zaklął.
– Umiesz podążyć za echem dematerializacji? – rzucił.
– Bez przygotowania nie!
– To zaczekaj!
Zdematerializował się z hukiem, jakby ktoś wypalił z rusznicy. Śnieg napotkała spojrzenia dwójki odmieńców. Bali się reagować, ale ich wzrok mówił wszystko.
– Okłamaliście nas. Wcale nie jesteście jego przyjaciółmi – powiedziała cicho Łasica.
– Jesteśmy. Chcemy mu pomóc, tyle że on o tym nie wie – odrzekła Śnieg.
Odmieńcy milczeli. Wątpiła, by uwierzyli, ale to nie miało znaczenia.
Po niedługiej chwili huknęło ponownie, tyle że przed chatą. Śnieg wybiegła na zewnątrz i ujrzała Ferena, który podtrzymywał półprzytomnego Krzyczącego.
– Musiałem rzucić Uśpienie, zaraz go skosi! – Żałobnik wyciągnął z kieszeni lusterko. – Chcę wrócić, chcę wrócić! – zawołał.
Powietrze przed nimi zamigotało, zadrżało jak podczas upału i pojawił się siny krąg portalu.
Siedziba Akhanii musiała leżeć znacznie dalej na wschód niż Gangarocai. W osadzie odmieńców słońce dopiero chyliło się w stronę horyzontu, lecz kiedy Śnieg i Feren wyszli ze zwierciadła portalowego, za wysokimi oknami pracowni szarzał zmierzch.
Igiełka czekał na nich, ale nie sam. W pracowni siedziała również Akhania, wertując księgę. Na widok przybyłych zerwała się na równe nogi.
– Nieprzytomny?! – spytała ostro.
– Tylko uśpiony – odparła Śnieg.
– Klątwa i pomieszanie zmysłów – doprecyzował Żałobnik, który dźwigał Krzyczącego, przerzuciwszy go sobie przez ramię jak worek.
Akhania nie wyglądała na zaskoczoną. Szeptem wydała polecenie Igiełce, a ten wybiegł.
– Do sąsiedniej komnaty, na łóżko – rozkazała Ferenowi. Brwi miała zmarszczone, ale nie wyglądała na wystraszoną czy choćby poruszoną, jej aura też nie zdradzała emocji. – Shial, na regale na lewo od drzwi stoją komponenty do rytuałów oczyszczenia. Trzecia półka od dołu – rzuciła przez ramię. – Zapal białe świece. Sługa za chwilę przyniesie to, czego potrzeba na ofiarę.
– Żaden rytuał oczyszczenia nie złamie takiej klątwy – zaprotestowała Śnieg, myśląc w duchu, że hipoteza o romansie ewidentnie właśnie upadła.
– Nie, ale może uniemożliwić jej rozniesienie na kolejne osoby. Wolę zapobiegać, niż leczyć. Oboje jeszcze mi się przydacie.
* * *
W karczmie nocowała akurat większa kompania kupców z czeladzią i ostała się tylko jedna wolna izba. Wynajęła ją Lorraine, a Rożek został przez nieugiętą karczmarkę odesłany do stajni na siano. Nie przeszkadzało mu to, nie miał ochoty znosić kosych spojrzeń i zaczepek ze strony pachołków nocujących we wspólnej sali. Konie przynajmniej nie zwracały na niego uwagi.
Tej nocy przyśniło mu się, że wrócił do Shan Vaola