Someone new. Laura Kneidl

Someone new - Laura Kneidl


Скачать книгу
która nie należy do Ivy-League-College. Nie mogłam jednak z czystym sumieniem iść na Yale, nie wiedząc, co z Adrianem. Tak samo jak nie byłam w ciąży, on nie był w Europie – rodzice wyrzucili go z domu po tym, jak miesiąc temu nakryli go w łóżku z chłopakiem. Homoseksualizm nie pasował do konserwatywnego światopoglądu naszych rodziców i ich partnerów w biznesie. Żaden z nich nie odważył się nigdy otwarcie skrytykować orientacji seksualnej Adriana. Nikt nie chciał uchodzić za ignoranta. Jednak z czasem większość kontrahentów znalazła jakąś wymówkę, by zaprzestać kontaktów z kancelarią rodziców. Bali się, że ich nazwiska zostaną zbrukane jakimiś plotkami.

      Od tamtej pory nie widziałam się z Adrianem. Tylko raz potajemnie zakradł się nocą do domu, żeby spakować swoje rzeczy i zostawić klucz. W pierwszym tygodniu po „incydencie” nie zamieniłam z rodzicami nawet słowa i ze wszystkich sił starałam się odszukać brata bliźniaka. Bezskutecznie. Przepadł. Nie było go u przyjaciół. Ani w ulubionej kawiarni. Ani w muzeum architektury nowoczesnej, które traktował jak swój azyl. Gdziekolwiek był, nie chciał, by ktoś go odnalazł. Nawet ja. Nie mógł uciec daleko, bo rodzice zablokowali mu wszystkie konta. Musiał być gdzieś w pobliżu i to był powód, dla którego nie wyjechałam z Mayfield na Yale. Adrian wycofał swoje zgłoszenie na studia, choć zawsze marzył o nauce na prestiżowej uczelni, bardziej niż ja. Nigdy nie chciałabym spełniać tego marzenia bez brata i w dodatku zostawiać go samego. Chciałam tu być, gdyby zdecydował, że wraca, a nie siedzieć prawie pięć tysięcy kilometrów stąd. Skoro nie miał wsparcia od rodziców, potrzebował go ode mnie.

      Nigdy nie zrozumiem, dlaczego go wyrzucili, i jakaś część mnie chyba nigdy im tego nie wybaczy, ale w sumie nie byli złymi ludźmi. Zawsze dawali nam wszystko, czego nam było trzeba – ubrania, jedzenie, dach nad głową i miłość. I choć dużo pracowali, przynajmniej raz w tygodniu znajdowali czas na wspólny wieczór. Aż do zeszłego miesiąca. Nadal mam nadzieję, że będzie kiedyś tak jak dawniej i że pewnego dnia nauczą się akceptować Adriana takim, jaki jest. Mieli przecież mnie, a ja mogłabym być wszystkim, czym chcieli, żebym była: studentką prawa, adwokatką, partnerką biznesową i spadkobierczynią.

      – Nie smakuje ci kanapka?

      Z rozmyślań wyrwał mnie głos Juliana. Zamrugałam.

      – Smakuje. Dobra jest. Czemu pytasz?

      – Bo miałaś właśnie taką minę, jakby ktoś cię zmuszał do jedzenia śmieci.

      – O, sorry, to nie przez tę kanapkę. – Uśmiechnęłam się, ale czułam, że wyglądało to jeszcze gorzej niż parę minut temu. Kiedy myślałam o Adrianie i swojej przyszłości, miało to na mnie określony wpływ. Muszę zająć głowę czymś innym. W tym stanie nie mogłam wrócić do salonu.

      – Gdzie trzymacie szampana?

      Julian podniósł pokrywę styropianowej skrzyni. Ze środka wyleciały kłęby pary. Pochodziły od agregatu, który miał utrzymywać alkohol w chłodzie. Wyjął jedną butelkę i zręcznie otworzył ją z głośnym hukiem.

      Mimowolnie spojrzałam na jego ramiona i mięśnie ukryte pod białą koszulą. Julian nie był typem faceta ze studia fitness, ale widać było, że dba o siebie. Miał giętkie i szczupłe ciało.

      Zauważył moje szybkie spojrzenie, ale zamiast je odwzajemnić i przyjąć z wyniosłym uśmieszkiem, odwrócił się i przyniósł kieliszek. Napełnił go szampanem po brzeg i podał mi.

      – Dziękuję.

      – To moja praca.

      Ale dawanie mi kanapki, którą przyniósł dla siebie, nie należało do jego obowiązków, tak samo jak dotrzymywanie mi towarzystwa podczas ukrywania się przed gośćmi. Doceniałam to.

      – Weź też kieliszek dla siebie. Wzniesiemy toast.

      – Nie mogę.

      Zmarszczyłam czoło. Czyżbym pomyliła się co do jego wieku?

      – Daj spokój. Tylko jeden kieliszek. – Wyciągnęłam nogę i wyzywająco trąciłam Juliana palcem z polakierowanym na czerwono paznokciem. – Ja też nie powinnam jeszcze pić alkoholu.

      – Ale ja nie mówię o moim wieku, tylko o tym, że jestem teraz w pracy.

      – Pracujesz dla moich rodziców.

      – To niczego nie zmienia.

      – Proszę. – Wysunęłam dolną wargę. – Picie w pojedynkę nie jest fajne.

      Julian zawahał się, spojrzał na mnie uważnie, tak jakby się zastanawiał, czy dla mojej prośby warto złamać zasady.

      I dokładnie w tej chwili pożałowałam swoich słów. Nie powinien ze względu na mnie ryzykować utraty pracy. Moje żądanie było aroganckie i bezczelne, moja mama mogłaby tak zrobić, nie ja. Już miałam powiedzieć Julianowi, by zapomniał o tej prośbie, gdy westchnął, wziął kieliszek i napełnił go do połowy.

      – Tyle musi wystarczyć – powiedział. – Za co wzniesiemy toast?

      – Żeby ten wieczór szybko się skończył – odpowiedziałam, cały czas mając nadzieję, że mama nie wybrała właśnie tej chwili, by wejść do kuchni. – Cheers.

      – Cheers – zawtórował mi Julian i podszedł do mnie z kieliszkiem. Rękaw jego koszuli lekko się przy tym podwinął.

      Wydawało mi się, że zobaczyłam tam jakąś bliznę, ale materiał tak szybko wrócił na miejsce, że ostatecznie nie byłam pewna, czy sobie tego nie ubzdurałam. Żeby nie wydać się Julianowi jeszcze bardziej niewrażliwą niż przedtem, zamknęłam się i wypiłam łyk szampana. Musował mi w gardle, aż usłyszałam głośne brzęczenie. Instynktownie znieruchomiałam, ale to była tylko komórka Juliana.

      Odstawił kieliszek, wyciągnął telefon z kieszeni spodni i ze ściągniętymi brwiami wpatrywał się w wyświetlacz, zanim zdecydował się odebrać.

      – Hej, co jest?

      Odwrócił się do mnie plecami i odszedł parę kroków dalej, słuchając odpowiedzi rozmówcy.

      Wbiłam zęby w kanapkę, tak jakby żucie mogło sprawić, że nie będę podsłuchiwać Juliana.

      – Weź go i posadź w kuwecie.

      Zmarszczyłam czoło. Z kim on, do diabła, rozmawia?

      – Teraz nic na to nie poradzę.

      …

      Julian westchnął.

      – Cassie powinna to sprzątnąć.

      …

      – W takim razie zostaw to, dopóki nie wrócę.

      Julian zaczął układać w styropianowej skrzyni brudne kieliszki, które jakiś inny kelner beztrosko zostawił na blacie.

      – Dwie, trzy godziny.

      …

      Julian jęknął z frustracją i potarł nasadę nosa wierzchem dłoni, podczas gdy osoba po drugiej stronie słuchawki najwyraźniej mówiła dalej. W końcu opuścił rękę.

      – Dzięki, na razie.

      Rozłączył się i wsunął telefon z powrotem do kieszeni, wypychając ją. Powoli odwrócił się w moją stronę i podchwycił moje pytające spojrzenie, ale nic nie powiedział.

      Kiedy dotarło do mnie, że sam nie powie mi, co zaszło, zapytałam:

      – Kto to był?

      – Mój współlokator.

      – Musisz już iść? – zapytałam, zaskoczona tym, jak bardzo chciałam, żeby odpowiedź brzmiała „Nie”.

      Julian potrząsnął głową i na czoło spadł mu brązowy kosmyk.

      – Mój kot narobił pod łóżkiem. Mój współlokator


Скачать книгу