Dream again. Mona Kasten
z góry dobiegło ciche skrzypienie. Tak ciche, że z trudem je słyszałam przez głośną muzykę, lecz w miarę upływu czasu przybierało na sile.
Wpatrywałam się w sufit. Powoli docierało do mnie, co dzieje się piętro wyżej.
Ściany wirowały coraz szybciej. Przewróciłam się na bok. W ostatnim momencie dopadłam do kosza na śmieci pod biurkiem. Podczas gdy nade mną łóżko Blake’a uderzało o ścianę, zwracałam całą zawartość żołądka. I choć po Los Angeles przysięgałam sobie, że nie będę więcej płakać, nie mogłam powstrzymać łez ani chwili dłużej. Szlochałam, kurczowo ściskając wiadro, gdy nadchodziła kolejna fala torsji.
CZTERY LATA WCZEŚNIEJ...
Wyjęłam flamaster zza ucha, ściągnęłam skuwkę zębami. Zieloną końcówką obrysowałam tekst, którego musiałam nauczyć się na pamięć. Kiedy zaznaczyłam już wszystko, zaczęłam raz za razem czytać dialog. Po pewnym czasie miałam uczucie, że zapamiętałam kolejność zdań. Dopiero wtedy zamknęłam oczy i powtarzałam swoje kwestie tak cicho, że nikt nie mógł mnie usłyszeć.
– Co tam robisz, Racuszku? – usłyszałam. Ktoś usiadł koło mnie na ławce. Siedziałam okrakiem, z szeroko rozstawionymi nogami. Mój towarzysz przyjął tę samą pozycję.
Ponuro łypnęłam na Blake’a.
– Wiesz, jak bardzo nienawidzę tego przezwiska.
Uśmiechnął się pod nosem.
– Mogę wymyślić inne – mruknął.
– Nie wiem, czy pamiętasz, ale mam normalne imię.
Na jego twarzy pojawił się inny uśmiech, uśmiech, który był jego tajną bronią. Podejrzewałam, że zdążył się już zorientować, jak na mnie działa. Ostatnimi czasy uśmiechał się do mnie częściej niż dawniej, zastanawiałam się, co to może znaczyć.
– Jude, bardzo ładne imię, ale nie bardzo daje się zdrobnić – stwierdził po chwili namysłu. – Wymyślę coś lepszego. Coś, co będzie tylko nasze, twoje i moje.
Starałam się nie nadawać jego słowom specjalnego znaczenia, nie doszukiwać się czegoś, czego tam nie ma.
– O ile to nie będzie Racuszek, wszystko inne może być – mruknęłam i ponownie wbiłam wzrok w tekst.
– Zapamiętam to sobie.
Przysunął się bliżej. Sama nie wiedziałam, co o tym myśleć. Było mi jednocześnie gorąco i zimno. Jak zawsze, gdy jest w pobliżu, co ostatnio zdarzało się coraz częściej. Blake i Ezra widywali się codziennie. Odkąd mam dreszcze, kiedy jest blisko, sama jego obecność wyprowadza mnie z równowagi.
– Pokaż. – Wyciągnął rękę po tekst, byłam jednak szybsza i cofnęłam dłoń.
– Nie masz nic lepszego do roboty?
Blake rozsiadł się wygodnie na kamiennej ławeczce, podparł na łokciu. Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział:
– Właściwie nie.
Pytająco uniosłam brew.
– Właściwie? A co? Posadzili cię na ławce rezerwowych?
On także uniósł brew.
– Po pierwsze, nie bądź taka z siebie zadowolona. Po drugie, – oczywiście, że nie posadzili mnie na ławce rezerwowych.
– Oczywiście, że nie. – Musiałam się uśmiechnąć. Blake miał więcej pewności siebie, niż to mogło być dla niego dobre. Właściwie był pod tym względem jeszcze gorszy niż Ezra, a jednak na żadnego z nich nie potrafiłam się złościć dłużej niż chwilę. Byli dla mnie najważniejsi. I to mimo tego, że zdecydowanie za dużo czasu spędzali nad konsolą, za często się ze mnie nabijali i, jeśli o mnie chodzi, byli za bardzo zarozumiali.
– Jeżeli już koniecznie musisz wiedzieć, to ja wywaliłem kogoś z drużyny.
Odnalazłam jego przenikliwie zielone spojrzenie. Jego oczy błyszczały w słońcu. Kiedy się dokładnie przyjrzeć, można było dostrzec ciemniejsze, niemal brązowe plamki, które dodawały głębi spojrzeniu. Mogłabym przyglądać mu się godzinami. Z czasem jego rysy wydawały mi się coraz bardziej wyraziste, a uśmiech coraz cieplejszy. Im bardziej się do siebie zbliżaliśmy.
– Biedaczka – stwierdziłam odrobinę za późno.
– Biedaczka w rzeczy samej – odparł.
Przysunął się bliżej, tak, że dotykaliśmy się kolanami. Zrobiło mi się gorąco. Wstrzymałam oddech.
Kiedy tym razem sięgnął po mój skrypt, nie byłam wystarczająco szybka. Otworzył go, kartkował powoli. Gwizdnął cicho przez zęby.
– Sporo tekstu.
Skinęłam głową. Niestety, ilekroć mnie dotykał, nie mogłam się skoncentrować. Mój mózg zamieniał się w papkę. Najchętniej przysunęłabym się jeszcze bliżej i położyła mu nogi na udach. A właściwie, jeśli już, mogłabym po prostu usiąść mu na kolanach.
– To film fabularny – wymamrotałam. – Wątpię, żebym dostała tę rolę, ale zawsze warto spróbować.
– Żadnych wątpliwości, Jude. Chętnie ci pomogę. – Przełożył stronę, odchrząknął i przeczytał na głos zaznaczony fragment:
– Nie mogę, Matthew!
– To mój tekst. Nie ubiegam się o rolę Matthew – zauważyłam, ale Blake chyba w ogóle mnie nie słyszał. Z przesadnym przejęciem wygłaszał dramatyczny monolog.
– Kiedy mój ojciec się o tym dowie, zabije nas oboje! – wyrecytował, aż parsknęłam śmiechem.
Podniósł wzrok i spojrzał na mnie z rozchylonymi ustami. Nie potrafiłam nazwać emocji na jego twarzy, wydawało mi się jednak, że przede wszystkim jest zdziwiony. Pokręcił głową i nagle wrócił znajomy uśmiech.
– Poradzisz sobie, Jude. Jesteś najlepszą aktorką, jaką znam.
Uśmiechnęłam się, teraz ja.
– A ile ich znasz?
– Tylko ciebie.
– Więc musisz przyznać, że twoja opinia nie ma zbyt wielkiego znaczenia.
– Widziałem cię na scenie. Chyba wiem, co mówię.
– Blake, byłeś tylko na próbach.
Lekko przekrzywił głowę i przyglądał mi się badawczo.
– Dlaczego za wszelką cenę chcesz mi wmówić, że nie masz talentu?
Z trudem przełknęłam ślinę. Najchętniej ponownie wbiłabym wzrok w tekst, ale patrzył na mnie tak intensywnie, że nie mogłam oderwać od niego spojrzenia.
– Bo się boję – wyznałam cicho. Bałam się nawet, wypowiadając te słowa. – Rodzice wydali tyle pieniędzy na lekcje aktorstwa. Właściwie nie zajmuję się niczym innym, rzadko kiedy widuję przyjaciół. A jeżeli nic z tego nie będzie? A jeżeli znowu wszystko schrzanię na castingu? Wiesz, jak było ostatnio.
Zbył mnie machnięciem ręki.
– „A co” to fatalny początek zdania. Wiesz, o co mi chodzi? A co, jeżeli ten budynek zaraz się zawali? A co, jeżeli lada chwila zacznie się atak zombie? – Powoli pokręcił głową. – Nie ma sensu zadręczać się takimi „a co”.
–