Dream again. Mona Kasten
wyszłam z pokoju.
Z saloniku dobiegała cicha muzyka. Weszłam tam po chwili wahania i zobaczyłam Blake’a na kanapie. Położył prawą nogę na niskim stoliczku i pisał coś na laptopie. Poza muzyką odgłos uderzanych klawiszy stanowił jedyny dźwięk.
Odchrząknęłam. Podniósł wzrok.
Nie do wiary, do jakiego stopnia jego twarz była pozbawiona wyrazu. Znałam go prawie całe życie, ale nigdy, naprawdę nigdy tak nie wyglądał. Ten Blake, którego znałam, emanował energią. Nawet po wielogodzinnym treningu był pełen życia, potrafił tańczyć ze mną w ogrodzie moich rodziców, podnosić mnie i ze śmiechem obracać.
Ale po tamtym Blake’u chyba nie zostało nawet śladu. Musiałam się nauczyć z tym żyć.
– Przepraszam – rzuciłam cicho i uciekłam wzrokiem. – Nie będę ci zawracała głowy, szukam tylko jakiegoś kartonu.
Nie czekając na jego reakcję, poszłam do kuchni, położyłam laptop na blacie i pochyliłam się do szafki po lewej stronie od kuchenki. W środku zobaczyłam tylko garnki i patelnie, więc zamknęłam ją i zajrzałam do kolejnej. Także tutaj nie miałam szczęścia, zamiast kartonów znalazłam tylko torebki na prezenty, plastikowe pojemniki i mnóstwo, naprawdę mnóstwo butelek z alkoholem. Westchnęłam cicho i wyprostowałam się, by zabrać się do szafki koło zmywarki. Stukanie w klawiaturę nagle ucichło.
Odwróciłam się w kierunku Blake’a i zobaczyłam, że sięga po kulę. Ze wstrzymanym oddechem obserwowałam, jak powoli wstaje. Najwyraźniej nie był w stanie nawet przez kilka minut oddychać tym samym powietrzem co ja i musiał jak najszybciej uciec.
Już miałam na końcu języka złośliwy komentarz, ale wtedy uświadomiłam sobie, że nie wychodzi z saloniku, przeciwnie, zmierza w moją stronę. Przyglądałam mu się bez słowa, gdy obszedł kontuar i zatrzymał się tuż przede mną.
Nic nie mówił. Powoli wędrował wzrokiem po mojej twarzy, po oczach, policzkach, nosie, ustach, i nagle miałam wrażenie, że mnie dotyka.
Z trudem przełknęłam ślinę.
– Inaczej wyglądasz – powiedział w końcu.
Ja także wpatrywałam się w niego. Miał włosy krótsze niż dawniej, bardziej zapadnięte policzki. Sama nie wiedziałam, co sądzić o zaroście. To wszystko sprawiało, że wydawał się bardziej kanciasty. I odległy. Do jakiego stopnia można się zmienić w krótkim czasie? Wydawał się kimś zupełnie innym. Zastanawiałam się, czy odbiera mnie podobnie.
Wiedziałam oczywiście, że wyglądam teraz inaczej. Zaraz po tym, jak przyjechałam do Los Angeles, agent namówił mnie do totalnej transformacji. Miałam teraz włosy do ramion, które fryzjer gwiazd wycieniował i rozjaśnił pasemkami. Żeby dobrze wypaść na castingach, odświeżyłam także garderobę. Innymi słowy, zbudowałam na nowo mój image – byłam młodziutką aktorką na progu kariery, nowoczesną i pełną energii. Zdecydowałam się także na korektę złamanego przed laty nosa (dzięki, Ezra). Pamiątką po tamtym zdarzeniu był malutki garbek, który zawsze mi przeszkadzał. Gdy stało się jasne, że nie będzie dalszych sezonów Twisted Rose, agent doradzał mi operację plastyczną. Przekonywał, że dzięki temu będę miała większe szanse na duże role i byłam tak głupia, że mu uwierzyłam.
Uciekłam wzrokiem, odchrząknęłam.
– Muszę to wysłać – zmieniłam temat. Spojrzałam znacząco na mój laptop.
Blake otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak zaraz znowu je zamknął. Przez chwilę wpatrywał się w komputer, potem oparł kulę o kontuar i wskazał szafki nad zmywarką.
– Sprawdź tam.
Odwróciłam się i wspięłam na palce, by otworzyć drzwiczki.
– Jezu, ile wy tu macie alkoholu! – powiedziałam, gdy między talerzami i szklankami wypatrzyłam dwie kolejne ogromne butelki wódki.
Blake puścił moją uwagę mimo uszu. Usłyszałam, że robi krok w moją stronę. Otworzył drzwiczki po prawej, przy czym musnął ramieniem mój bark i włosy.
Zastygłam w bezruchu, uwięziona między nim a zmywarką. Byliśmy niewiarygodnie blisko siebie. Czas stanął w miejscu.
Jego klatka piersiowa dotykała moich pleców. Wypełniały mnie jednocześnie ogień i ból. Walczyłam z tym ze wszystkich sił, ale na darmo. Włoski na rękach stanęły mi dęba. Docierało do mnie coraz więcej szczegółów. Jego zapach, taki sam jak dawniej. Jego ramię, silniejsze, z wyraźniej zaznaczonymi żyłami.
Odetchnęliśmy. Powietrze między nami zdawało się iskrzyć. Żadne z nas ani drgnęło, gdy znowu musnął klatką piersiową moje plecy. Mimo że wewnętrznie byliśmy sobie tak obcy, nasze ciała w tej chwili zdawały się mówić tym samym językiem. Nic nie było mi równie dobrze znane, równie bliskie, jak jego ciepło. Chciałam go więcej. Odruchowo odchyliłam się odrobinę do tyłu. Przez kilka niekończących się sekund staliśmy w tej pozycji. Okryłam się gęsią skórką i nagle zapragnęłam, by Blake coś zrobił. Cokolwiek.
Jakby czytał w moich myślach, opuścił głowę. Musnął brodą moje ucho, aż krew zaszumiała mi w żyłach. Nie byłam w stanie myśleć logicznie.
– Nie chcę, żebyś tu została. – Aksamitny głos kontrastował z surowymi słowami.
Kiedy do mnie dotarło, co powiedział, niedawny ogień zamienił się w lód. Reagowałam automatycznie. Powoli odwróciłam się do niego.
Powróciły wspomnienia. Widziałam nas razem, w tej samej pozycji. Tylko że wtedy w jego oczach malował się nie gniew, lecz ogień. Wtedy pokonał dzielącą nas odległość i przyciągnął mnie do siebie. Kiedy jednak teraz na niego patrzyłam, wiedziałam, że to się już nigdy nie powtórzy.
Z trudem przełknęłam ślinę.
– Wczoraj dałeś mi to jasno do zrozumienia.
– Najwyraźniej niezbyt jasno.
Ledwo panowałam nad szalejącymi we mnie uczuciami. Przez chwilę żałowałam, że się w ogóle rozstaliśmy. Głupia, dziecinna myśl. Nie można cofnąć czasu. Powinnam odepchnąć od siebie wspomnienia. Musieliśmy jakoś odnaleźć się w tej sytuacji, bo na razie nic nie zapowiadało, by miała się zmienić.
– A co twoim zdaniem powinnam zrobić, Blake? – Siliłam się na spokojny ton, sama jednak słyszałam w nim desperację.
– Już od dawna mnie nie obchodzi, co robisz. – Zajrzał do szafki nad moją głową, wyjął z niej pudełko i podał mi. A potem sięgnął po kulę, którą wcześniej odstawił i odwrócił się. – Jeśli o mnie chodzi, mogłaś zostać w Los Angeles – rzucił, stojąc plecami do mnie.
A potem pokuśtykał z powrotem do kanapy i sięgnął po pilot, jakby nie wymierzył mi dopiero co ciosu. Ja tymczasem zostałam w kuchni, całkowicie oszołomiona.
Do końca tygodnia starałam się schodzić Blake’owi z drogi, o ile to w ogóle możliwe, kiedy dzieli się kuchnię i łazienkę. Także Ezrę widywałam rzadko. Czekałam na odpowiednią chwilę, by porozmawiać z nim na spokojnie, ale albo był na treningu czy zajęciach, albo w towarzystwie Cama, Otisa lub Blake’a. Nie przyszedł nawet ponownie do mojego pokoju, żeby ze mną porozmawiać. Za to, nie wiadomo jakim cudem, klucz w zamku od werandy otwierał się bez problemu, jakby ktoś naoliwił zamek.
Poszukiwanie pracy w Woodshill okazało się trudnym zadaniem. Powoli traciłam nadzieję, że wkrótce coś znajdę. W sobotnie popołudnie właśnie dlatego znowu zawędrowałam do