Zjadaczka grzechów. Megan Campisi
moje. Ze sposobu, w jaki trzyma opuszczone ręce, domyślam się, że stara się odwrócić od nich uwagę.
– Nie masz własnych świec? – Papkowata Twarz. – Widziałam cały lichtarz w twojej komnacie nie dalej jak dwa dni temu.
Jasnowłosa niezręcznie wygładza swój partlet.
– I co się stało? – pyta Papkowata Twarz. – Zużyłaś wszystkie?
Jasnowłosa nie odpowiada.
– A zatem masz za dużo książek albo kochanka.
Jasnowłosa próbuje to ukryć, ale jej oczy mówią, że Papkowata Twarz przynajmniej w jednym zgadła.
Znowu przestępuję z nogi na nogę. Jasnowłosa spogląda na mnie, a potem pospiesznie odwraca wzrok w stronę tkaniny wiszącej na ścianie. Widać na niej jakąś nagą damę w lesie, w świetle księżyca w pełni. To obraz zupełnie inny od wizerunków z nagimi damami, za jakie moi wujowie, od Daffreyów, płacili drukarzowi, żeby je pokolorował, a potem sprzedawali je w dni targowe. Na tej tkaninie trzy gałęzie zasłaniają wszystkie wstydliwe miejsca. Poza tym naga dama trzyma jedną dłoń na pniu drzewa. Z jego kwiatu wyłania się skrzydlata wróżka. Drugą rękę naga dama położyła na swoim brzuchu, jak gdyby złapała ją kolka. Tak mówiła moja matka, kiedy zaczynał mnie boleć brzuch i miałam skurcze od nadmiaru żółci albo robaków. Na tym obrazie brakuje jednak różnych szczegółów ciała prawdziwej kobiety. Na przykład jej brzuch jest zupełnie gładki, a wszystkie palce są tej samej długości. U stóp nagiej kobiety widać groźne stworzenia, jakich człowiek nigdy nie chciałby spotkać w życiu: żółty lew, wielki jeleń, błękitny dzik. Wszystkie leżą u jej stóp jak psy.
– Czemuż to Diana w lasach stała się tak interesująca? – Papkowata Twarz pyta Jasnowłosą.
– Słyszałam, że lady Corliss zamówiła ten gobelin za tysiąc funtów.
– Tysiąc funtów? – powtarza Papkowata Twarz. Patrzy przed siebie pustym wzrokiem. – To nic w porównaniu z podarunkami, jakimi królowa obsypuje swoich faworytów.
Patrzę na twarz kobiety z tkaniny. Coś mi świta. Wygląda zupełnie jak królowa. Ma takie same włosy i oczy. Z całą pewnością coś jest tutaj nie w porządku. Wyplatanie tkaniny z obrazem królowej zupełnie bez szat.
Oglądam resztę gobelinu. Na skraju po każdej stronie jest obramowanie ze splecionych gałęzi winorośli z liśćmi. Ale w jednym miejscu pędy są nierównej długości. Może to litery. Dwie z nich przypominają małe „N”. Znam tę literę z mojego własnego nazwiska. Litery pośrodku nigdy nie widziałam, ale pewnie są setki liter, których nie znam. Ta litera wygląda jak chudy chłopak, który pochyla się, aby obejrzeć kamień trzymany w dłoni. Albo jak małe drzewo zginające się pod ciężarem jabłka. Są także mniejsze litery umieszczone pod tymi dużymi. Jedna wygląda jak szubienica. Inna jak malutki robak. Może te litery wyjaśniają, dlaczego ta tkanina jest tak drogocenna. Spoglądam na Jasnowłosą. Ona także wciąż przygląda się gobelinowi.
– Słyszałam, że faworyt królowej był kiedyś żonaty. – Jasnowłosa mówi tak cicho, że z trudem wyłapuję słowa. – Ale kiedy pojawił się na dworze królowej, jego żona wkrótce nieszczęśliwie spadła ze schodów i rozbiła sobie czaszkę jak jajko.
Papkowata Twarz robi znak Stwórcy w poprzek ramion i bioder.
– Panie, zbaw nas od takiego nieszczęścia.
– Myślisz, że to było nieszczęście? – Jasnowłosa wypowiada to szybko, tym razem wyraźniej.
Młode damy są tak pogrążone w rozmowie, że nawet nie zauważyły, że do komnaty wróciła Malowana Świnia i zmierza w ich stronę.
– Chcesz powiedzieć, że ktoś ją popchnął? – Papkowata stawia swoją skórzaną ciżmę jak muł. – Królowa każe ci odrąbać język za oszczerstwo.
– Nie próbuj mnie upominać – odpiera Jasnowłosa. – Twoja matka nie żyje, a twój ojciec został stracony za zdradę. Jego herb ze złotymi skrzydłami został zdjęty ze ściany w sali tronowej. Gdyby nie łaska królowej, poszłabyś na żebry.
Nagle słychać głośny policzek. Malowana Świnia stoi przed Jasnowłosą z twarzą tak nieruchomą, że nikt by się nie domyślił, że właśnie wymierzyła jej cios.
Jasnowłosa wygląda, jakby chciała wsadzić oba kciuki w oczy Malowanej Świni.
– Lepiej sobie daruj tę kwaśną minę – syczy Malowana Świnia. – Są damy, którym zależy na tym stanowisku.
Jasnowłosa patrzy na nią ostro.
– Takie, które nie mają eucharystian w drzewie genealogicznym swojego rodu? – mówi to wprost do Malowanej Świni, patrząc na nią złośliwie.
Twarz Malowanej Świni zamiera tak bardzo, jakby została wyrzeźbiona z drewna. Po długiej, bardzo długiej chwili odwraca swoje obfite ciało w stronę Zjadaczki Grzechów i moją. Wskazuje na wewnętrzne drzwi komnaty, obok których stoją strażnicy, a jednocześnie przez cały czas nie spuszcza wzroku z Jasnowłosej.
Jakiś staruch, przygarbiony jak poskręcana wierzba, pochyla się nad damą leżącą na łożu i wącha zawartość miski z sikami. Ma wyłupiaste oczy i pomarszczoną twarz. Na łysej głowie nosi białą czapkę doktora.
Malowana Świnia weszła za nami do środka.
– Czy to właściwe miejsce na Wyznanie? – pyta. – Prywatne komnaty królowej?
Doktor Wierzba odpowiada:
– Królowa wyraziła życzenie, aby Corliss zaopiekowano się tutaj, tak aby pozostała w pobliżu.
Skinieniem wskazuje na wewnętrzne drzwi, za którymi zapewne znajduje się królowa. Ten zamek jest jak labirynt na jarmarku. Jedne drzwi, za nimi kolejne, a za nimi jeszcze jedne i tak w nieskończoność.
– Biegunka jest zaraźliwa – mówi Malowana Świnia, jak gdyby doktor o tym nie słyszał. – Czy to naprawdę najbardziej stosowne miejsce?
– Gorączka przychodzi tylko nocą, gdy podnosi się mgła, która ją przenosi – wyjaśnia Doktor Wierzba.
Wyciąga swoją szponiastą dłoń w stronę łoża, aby się podeprzeć. Dostrzegam, że jakiś przedmiot ze srebra zasłania jego paznokieć najmniejszego palca. To narzędzie do sprawdzania czarownic, niewielki naparstek z długą, grubą igłą na końcu. Prawdziwe czarownice nie czują bólu.
Podaje Malowanej Świni miskę z sikami. Ona ją odbiera, ale nie bardzo wie, co ma z nią zrobić.
– Lady Corliss – Wierzba zwraca się łagodnie do damy leżącej na łożu.
Corliss odwraca głowę i dostrzega starszą Zjadaczkę Grzechów i mnie. Szybko odwraca wzrok, a potem śmieje się cicho.
– Najpierw Wyznanie.
– Mamy cię zostawić, Corliss? – pyta Wierzba.
– Może odrobinę czegoś do picia, zanim odejdziesz? Tak strasznie pali mnie w ustach – odpowiada Corliss.
Wierzba napełnia kubek i wlewa jej do ust kilka kropel. A potem oboje z Malowaną Świnią wychodzą do zewnętrznej komnaty.
Corliss patrzy Zjadaczce Grzechów prosto w oczy.
– Jestem gotowa.
Starsza Zjadaczka Grzechów rozgląda się za jakimś stołkiem, ale w komnacie jest tylko drewniana ława przy ścianie. Skinieniem wskazuje w tamtą stronę. Domyślam się, że mam ją przynieść. Ława jest ciężka, więc muszę ją wlec. Robi okropny hałas, kiedy szoruje po podłodze i zabiera ze sobą połowę chodników. Zjadaczka Grzechów patrzy na mnie gniewnie, ale zdaje się, że Corliss nic nie zauważyła. Moja towarzyszka