Zjadaczka grzechów. Megan Campisi

Zjadaczka grzechów - Megan Campisi


Скачать книгу
niewzruszona i szybko trafia dłonią w mój policzek, jeśli na przykład śpię za długo, choć już wzeszło słońce, albo nie wypowiadam jak trzeba słów na zakończenie Wyznania. Ale kiedy czasami obejmuje mnie nocą, czuję się, jakbym była u siebie. Jej dom staje się naszym domem. Śpię na posłaniu koło ognia, ona na poddaszu, gdzie nadal nie odważyłam się wspiąć. Nie jest moją krewną i ja nie jestem jej krewną, ale jesteśmy kimś dla siebie nawzajem. Jesteśmy nami.

      Światło przebija się przez szpary w okiennicach i słychać odgłosy łykania. Znowu wlewa w siebie wodę. Odgradzam się od tych dźwięków, starając się odróżnić jawę od snu. Zebrała się już, związuje sobie włosy z tyłu, gotowa do wyjścia.

      Siadam. Powinnam rozczesać swoje – myślę i nagle jestem pewna, że to właśnie powinnam zrobić. Ale wtedy ona otwiera drzwi, a ja biegnę za nią i moje nieuczesane czarne włosy podskakują razem ze mną.

      Staram się je przyklepać, kiedy chłopcy wywołują dzisiejsze Wyznania i Zjadania. Jestem przyzwyczajona do tego, żeby przynajmniej spryskać sobie twarz wodą, zrobić coś dla zaznaczenia różnicy między nocą a dniem. Ale w tym nowym świecie prawie jej nie ma.

      Zauważam, że jeden z posłańców nie jest chłopcem, ale prawdziwym służącym. Ma na sobie strój z herbem królowej, sokoła i różę.

      Moja matka znała wszystkie królewskie herby, chociaż stary król miał aż sześć żon. Tak często rysowała znaki tych królowych w popiele naszego paleniska, że zapadły i w moją pamięć. Łabędź w koronie to herb jego pierwszej żony, matki królowej Maris. Sokół w koronie to herb drugiej, tej, która wydała na świat królową Bethany i została ścięta za zdradę, cudzołóstwo, kazirodztwo i czary. Feniks jego trzeciej żony, która zmarła przy porodzie, był ulubionym herbem mojej matki, bo jak powiedziała, feniks odrodził się z popiołów do wielkości. Potem był prosty złoty herb czwartej żony i zwykła korona piątej. I wreszcie dziewica wyłaniająca się z róży, herb jego ostatniej żony, królowej Katryny. Ona przeżyła króla i była macochą królowej Bethany. Wychowywała ją na własnym dworze.

      Zjadaczka Grzechów wytrąca mnie z tych rozmyślań, ruszając w drogę. Chłopcy skończyli swoje ogłoszenia, a ja nie usłyszałam żadnego z nich.

      Posłaniec królowej towarzyszy nam w pewnej odległości, więc pewnie idziemy do zamku. Nigdy tam nie byłam w środku, tylko widziałam go z daleka. Na każdy krok starszej Zjadaczki Grzechów przypadają dwa moje. Wbijam wzrok w jej suknie kołyszące się na jej pośladkach, żeby nie stracić jej z oczu na zatłoczonych rankiem ulicach. Kiedy zbliżamy się do kolejki ludzi czekających u bramy zamku, wozy i powozy zwalniają. Z daleka widzę przyczynę: młody wieśniak pędzi bydło w poprzek traktu.

      – Wynoś się z drogi! – woła jakiś woźnica.

      – Mam takie samo prawo, jak ty! – odkrzykuje tamten, próbując dalej pędzić swoje krowy. Ale jego głos brzmi niepewnie. Może pierwszy raz jest w mieście.

      – Rzeźnia jest w Potoku Łajna, to w drugą stronę – rzuca woźnica niezbyt uprzejmie. – Kieruj się smrodem, jeśli potrafisz coś poczuć oprócz własnego.

      – Pędzę je do byka, nie do rzeźni – odpowiada wieśniak, wskazując głową na zwierzęta.

      – Jałówki, co? Młode idą na spotkanie z bykiem? – mówi woźnica z obleśną miną, jakby to były młode damy.

      Starsza Zjadaczka Grzechów nie czeka na koniec ich rozmowy. Przepycha się obok wieśniaka i jego jałówek. A potem idzie wzdłuż kolejki i zjawia się przed wszystkimi ludźmi czekającymi na wejście do zamku. Jakiś dostawca soli podchodzi właśnie do strażników, gdy ona wychodzi na przód kolejki. Tamten, starając się ukryć zaskoczenie, odsuwa się na bok. Nawet strażnicy odwracają się, kiedy wchodzimy do środka. Nigdy nie czułam się taka ważna.

      Posłaniec prowadzi nas przez dziedziniec do serca zamku. Ale to serce jest nawet większe niż wielki Dom Pański stojący pośrodku miasta. Podchodzimy do ciężkich drewnianych drzwi, ozdobionych u góry kamienną rzeźbą, która sprawia, że wyglądają jak zwój pisma. Mam ochotę jej dotknąć, tak wdzięcznie się zakrzywia, niemal jak woda, ale Zjadaczka Grzechów się nie zatrzymuje, a poza tym i tak jest za wysoko, żeby jej dosięgnąć.

      Wewnątrz jest korytarz, a w nim pełno drzwi. Próbuję sobie wyobrazić, co może być za każdymi z nich – kuchnie, izby do zmywania, schowki, spiżarnie, magazyny, pokoje służących… Posłaniec prowadzi nas w stronę schodów. Szybko zmawiam krótką modlitwę, prosząc o opiekę, zanim wstępuję na pierwszy stopień. Na piętrze jest jeszcze więcej drzwi, za którymi kryją się płótna, zioła, srebra… Wkrótce moja wyobraźnia się wyczerpuje i już nie wiem, co tam może być w środku. A potem wspinamy się na kolejne schody. Jesteśmy już wyżej, niż byłam kiedykolwiek. Chyba tak wysoko, jak latają skowronki. Czuję lekki zawrót głowy, ale mimo to pragnę znaleźć jakieś okno, żebym mogła wyjrzeć.

      Jak wygląda miasto z poziomu skowronka? – pytam przerażających schodów. – Czy widać stąd mój stary dom?

      Wkrótce moje pragnienie się spełnia. Mijamy wąskie okno wykute w kamieniu. Widzę stąd tylko tereny na wschód od zamku: pastwiska i pola. A jednak domy wyglądają jak miniaturki. A owce! Niewielkie jak mrówki. Starsza Zjadaczka Grzechów ciągnie mnie za obrożę. Wydaje mi się, że niemal słyszę, jak trzeszczy zamknięcie z tyłu.

      Jakaś masywna postać czeka na nas u drzwi. Wydaje się, że to kobieta, chociaż jest tak umalowana, że mogłaby być obrazem. Całą jej twarz pokrywa biała farba. Ma wąskie, łukowate brwi. Każdy policzek jest zaznaczony owalem czerwieni, a jej wargi także są namalowane w niewielki łuk. Na jej piersi widać tę samą biel co na twarzy, ale z błękitnymi żyłami. Tylko nerwowe poruszenia ust, które drżą i ściągają się, pokazują, że to żywa, oddychająca dama, a nie malowane płótno. Widzę, że jest bardzo bogata, ponieważ jej szeroka suknia jest wyszywana drogocennymi kamieniami. Zauważam też jej napierśnik, jasnopomarańczowy jak jej suknia, zdobiony srebrem. Jedyne osoby, które mogą nosić srebro w swoim stroju, to damy dworu służące w sypialni królowej. Są zasady, które tego strzegą.

      Ale ta Malowana Świnia musi w drzwiach ustąpić nam drogi, ponieważ ona i Zjadaczka Grzechów są zbyt pulchne. Widzę, że jest zaskoczona widokiem drugiej zjadaczki grzechów, ale noszę swoje „Z”, więc nic nie może powiedzieć. Malowana Świnia zostawia nas w komnacie i zanosi wieść o naszym przybyciu w głąb wewnętrznych drzwi, po których obu stronach stoją strażnicy.

      Wchodzimy do jakiejś komnaty, gdzie mamy zaczekać. W każdym razie tak zachowuje się większość obecnych tam dam. To pewnie damy dworu czekające na rozkazy królowej z jej prywatnych komnat. Wiem, że jest wiele poziomów służby, ale nie znam nazw ich wszystkich. Na samym dole są pokojówki i praczki. Na szczycie są damy z królewskiej sypialni. Jest także wiele innych dam pośrodku. Siostra Gracie Manners, która pracowała jako pokojówka, mówiła, że królowa Bethany trzyma nawet na dworze kilka córek z dawnych rodów eucharystian jako zakładniczki. W ten sposób, gdyby ich rodziny próbowały się zbuntować, królowa ma pod ręką głowy do ścięcia. Ale poza tym służba dla królowej wydaje się wielkim przywilejem. Kiedy na dworze pojawia się stanowisko do obsadzenia, przed zamkiem robi się tłoczno jak na jarmarku. Ludzie wysoko urodzeni ściągają zewsząd, aby wepchnąć swoją córkę albo siostrę, albo żonę do grona dam dworu.

      Czekamy. Chodniki pod moimi stopami są wytarte i przez cienkie spody trzewików czuję twarde kamienie. Przestępuję z nogi na nogę, w miarę jak ból w każdej podeszwie się nasila, aż wreszcie zaczynam pożądliwie zerkać na poduszki, na których siedzą w pobliżu dwie młode damy, obie w moim wieku – jedna ładna, druga nijaka. Mimo tych poduszek obie siedzą jednak tak, jak gdyby połknęły kij. Mam ochotę się roześmiać na tę myśl.

      Ta ładniejsza jest ubrana


Скачать книгу