Zjadaczka grzechów. Megan Campisi
drodze. Zupełnie jak gdyby miała jakąś lampę świecącą na wiele metrów przed nią, która mówi ludziom, że ona się zbliża. Ze wszystkich sił staram się za nią nadążyć.
Brak mi tchu, kiedy wreszcie zatrzymuje się przed jakimś pięknym domem w centrum miasteczka. W oknach widzę szklane szyby, na zewnątrz metalowy okrąg obok drzwi, gdzie można umieścić lampę. Rozglądam się za jakąś ławeczką, żeby złapać oddech, ale ona od razu wchodzi do środka na Wyznanie, nie opowiadając się, nie pukając do drzwi i nie zatrzymując się nawet na chwilę.
Tlące się zioła tłumią smród ciała i wydzielin chorego, ale mimo to i tak je czuję. Słodka woń miesza się z kwaśną, aż robi mi się niedobrze. Cieszę się, że mam pusty żołądek, bo byłoby źle.
W drzwiach pojawia się jakaś gospodyni w jedwabnej koronce na fartuchu. Patrzy w ziemię, ale uniesionym palcem pokazuje do góry, na schody.
Wspinałam się czasem na stopnie to tu, to tam, w Domu Pańskim i w innych miejscach, ale nigdy nie było ich aż tyle. Oczywiście wchodziłam po drabinie, ale to jest łatwe, bo są szczeble, za które można się chwycić. Zjadaczka Grzechów gładko wspina się na te schody. Idę niepewnie za nią, starając się nie potknąć. Próbuję sobie nie wyobrażać wyglądu mojej głowy, pęknięta jak jajko, gdybym spadła. Wspinaczka odbiera mi dech w piersiach równie szybko, jak wytrzepanie do czysta brudnego dywanu.
W sypialni smród jest bardziej intensywny, gęsty. Jakaś pokojówka wymachuje w powietrzu dymiącą wiązką. To pachnące zioła. Nie tymianek, jak u nas w domu, kiedy ktoś puszcza wiatry. Te zioła pochodzą z daleka. Przy łóżku dostrzegam słój pełen opitych pijawek. A także korę wierzby.
Zjadaczka Grzechów podchodzi do łoża i uważnie przygląda się mężczyźnie. Ma na sobie aksamitny szlafrok i czapkę. Aksamit jest naprawdę ciężki. To jedna z najgorszych rzeczy, jakie miewam do prania. Miałam – bo chyba już nie jestem praczką.
Służąca przynosi stołek i stawia go koło Zjadaczki Grzechów, a potem wycofuje się razem z gospodynią, zamykając za sobą drzwi. Słychać kliknięcie, jak gdyby ktoś zamknął zamek. Nie wiem, po co komuś zamek w drzwiach do sypialni.
– To, co niewidoczne, będzie teraz zobaczone. – Po tym całym milczeniu jestem zaskoczona, słysząc jej głos. Jest chropawy i niski, jak można by się spodziewać po jej tuszy. Wzdrygam się, gdy moje oko wychwytuje coś czarnego w jej ustach. Piętno w kształcie litery „Z”, jak gdyby miała tam węża. Takie samo jak u mnie. Mówi dalej: – To, co niesłyszane, będzie teraz wysłuchane. Grzechy twojego ciała staną się moimi i w milczeniu zabiorę je ze sobą do grobu. A teraz mów.
Mężczyzna oddycha bardzo płytko, pospiesznie. Z wysiłkiem obraca się na bok, jak gdyby mówienie sprawiało mu ból. Jakieś słowo pojawia się na jego wargach. Nie zdołałam go usłyszeć, ale ona kiwa głową potakująco.
– Kłamstwo dla zysku albo aby zyskać protekcję możnych?
Tamten wyrzuca z siebie kolejne ledwo słyszalne słowo.
– Tak, ziarna gorczycy – odpowiada ona.
Chory mówi teraz z mniejszym wysiłkiem. Słyszę go nieco lepiej. Stawianie bogactwa przed wiarą. Nieposłuszeństwo wobec ojca. Duma ze swojej zamożności.
– Udziec z jagnięcia, marynowany śledź, jajko gołębia. – Zjadaczka Grzechów wylicza pokarmy, które zje z powodu tych grzechów. Niektóre z nich rozpoznaję, ale nie te związane z bogactwem. Są bardzo szczegółowo określone, a poza tym to nie są grzechy, jakimi biedni ludzie, tacy jak ja, mają kiedykolwiek okazję zaprzątać sobie głowę.
Mężczyzna się uspokaja. Zastanawiam się, czy jeszcze żyje. A potem słyszę jakiś pisk.
– Bezpłodność – szepcze. – Obwiniałem swoją żonę. Odwróciłem się od niej. Szukałem towarzystwa innej… – Nie chce wypowiedzieć tego słowa. Pewnie ze wstydu.
– Takiej, która nie była twoją żoną? – pomaga mu Zjadaczka Grzechów. Popełnił cudzołóstwo. Myślę, że nie powinna mu tego ułatwiać.
– Przez wiele lat – mówi dalej. – Ale ona także nigdy nie poczęła. Obwiniałem żonę. Porzuciłem jej łoże. Ale obawiam się… boję się, że przez cały ten czas to była moja wina – mówi teraz szybciej.
– Bezpłodność to nie grzech – odpowiada Zjadaczka. – Ale żywienie urazy i niewierność, tak. Owsianka i suszone rodzynki.
Opadł na posłanie i wydaje się teraz mniejszy niż przedtem.
– Jakieś ostatnie słowa dla tej, która zabierze ze sobą twoje grzechy?
– Nie mam dziedzica – mówi, jakby to wynikało z jej pytania. – Mam kuzyna, który chętnie wszystko odziedziczy. Ale nie mam dziedzica z mojej krwi. Usynowiłbym nawet bękarta, gdybym miał choć jednego.
Ludzie robią najróżniejsze rzeczy, żeby mieć dziedzica – myślę.
Między nim a nami zapada długie milczenie.
– Kiedy te pokarmy zostaną zjedzone, twoje grzechy staną się moimi – Zjadaczka Grzechów kończy Wyznanie. – W milczeniu zabiorę je ze sobą do grobu.
– I oby tak się stało – odpowiada mężczyzna słowami, które kończą wszystkie modlitwy.
Zjadaczka Grzechów robi nad jego ciałem znak Stwórcy: od lewego ramienia do prawego biodra, a potem od prawego ramienia do lewego biodra. To jedyna chwila, gdy Zjadaczka Grzechów kogoś dotyka.
A potem wstaje i wychodzi. Kiedy otwiera drzwi od sypialni, gospodyni i pokojówka podrywają się zaskoczone. Wpatrują się w swoje buty. Zjadaczka Grzechów wymienia pokarmy, jakie musi dostać. Wyznanie zwykle odbywa się na osobności, chyba że umierający pragnie inaczej, ale ktoś musi przygotować jedzenie, więc grzechy tak czy inaczej wychodzą na jaw, przynajmniej wśród domowników. Czasami umierający prosi, aby jedynie pokojówka albo tylko mąż lub żona dowiedzieli się, jakie pokarmy są na liście, i sami je przygotowali. Oczywiście zaczynają się wtedy plotki i wszyscy opowiadają, że widzieli, jak mąż kupował świeże winogrona za wydanie na świat bękarta albo że ktoś gotował świńskie serce za zabójstwo.
Gospodyni i pokojówka potakują, wysłuchując listy pokarmów, ale ich potakiwania jakoś słabną, kiedy słyszą o suszonych rodzynkach za cudzołóstwo. Zerkam z boku na gospodynię. Ona nie może na mnie patrzeć, ale nie ma żadnej reguły, która mnie by tego zabraniała. Ma dołeczki w policzkach, choć jest już dojrzałą kobietą, a jej oczy wskazują, że mało sypia. A także na cudzołóstwo.
I co, warto było? – chciałabym ją spytać. Ale w milczeniu kieruję to pytanie w stronę ściany nad jej głową.
A jaki miała wybór? – odpowiada ściana.
Skończywszy ze swoją listą, Zjadaczka Grzechów odwraca się, unosi spódnice i schodzi ze schodów z taką łatwością, jakby to był taniec. Podążam za nią ostrożnie i powoli, ale i tak przy każdym stopniu serce staje mi w gardle, gdy próbuję zachować równowagę.
A potem drzwi zamykają się za nami. Za mną i za pierwszym Wyznaniem, w jakim brałam udział. Jeśli starczy mi życia, tak będzie przez następne sześćdziesiąt lat. Sześćdziesiąt lat wysłuchiwania ludzkich grzechów. Nie radości czy błogosławieństw, tylko grzechów. Staję przed domem oszołomiona, podczas gdy prawda tych słów powoli dociera do mojego serca.
Ale to trwa tylko chwilę, zanim Zjadaczka Grzechów zdążyła wyciągnąć rękę i pociągnąć mnie za ucho w stronę drogi.
Kierujemy się w stronę uliczki, przy której mieszkają rzemieślnicy cechowi. Domy są tu czyste i schludne, widać to nawet z zewnątrz. Wiem, do którego zmierzamy, ponieważ w drzwiach stoi jakiś człowiek i