Dom sekretów. Natalia Bieniek
dużo tu było tych ludzików – używając sformułowania tęgiej praczki z parteru, Frau Langer – „jak mrówków”! „Jak mrówków ci tu ich, pani” – gadała swoją gwarą plotkara Felicja, w złości machając na dzieciaki ścierą i pomstując na zrzucone pranie do kolejnej ze swych szarych klientek, która stała w błocie, zdumiona harmiderem i ściskiem na tak małym podwórku.
Trzeba jeszcze wspomnieć o starej Królowej z parteru sutereny. Zbieżność nazwiska z monarszym tytułem była przypadkowa i nie miało ono nic wspólnego z władcami jakiegokolwiek państwa, gdyż wdowa po Józefie Królu nie panowała nawet nad samą sobą i własnym umysłem. Była barwna także z wyglądu; omotana w szale i łachmany dowolnych wzorów i kolorów przesiadywała na rozchwianej ławeczce przy drzwiach do oficyny, gdzie z rosyjskim przyśpiewem rozmawiała z gołębiami bądź szczurami, a także, jak twierdziła, z aniołami i diabłami.
Wdowę po Józefie Królu nazywano też czasem Królową Żabą. A to dlatego, że nie miała jednej nogi i poruszała się o kulach, skacząc niczym żabka. Kiedy i dlaczego straciła nogę, nikt nie wiedział. I zapewne nie chciał wiedzieć. Królowa potrafiła snuć przeróżne opowieści. Nigdy jednak o sobie samej. Zawsze wyłącznie o innych. O sąsiadach wiedziała wszystko i hojnie się tą wiedzą dzieliła z każdym, kto zechciał jej posłuchać.
Najstarsi mieszkańcy pamiętali ją siedzącą zawsze w tym samym miejscu i w takiej samej formie. Jakby czas się dla niej zatrzymał.
Wyglądała jak Cyganka, a choć nią nie była, często wróżyła tym, którzy wchodzili na podwórze do praczki czy do szewca. Mówiła zaskakujące rzeczy – na przykład poprzedniej służącej Goldmanów wywróżyła pięknego księcia na koniu, pośród przyrody i zwierząt. Istotnie dziewczyna niebawem zapałała uczuciem do kowala z podmiejskich Grotnik i rzuciła posadę u Goldmanów. W tym przypadku Królowa nie mówiła bzdur.
Opowiadała niestworzone historie każdemu, kto się nawinął. Główną słuchaczkę miała w osobie bezpośredniej sąsiadki z podwórza, Inki Hiacynt, której ciotka prowadziła w suterenie magiel i zakład szycia kołder. W związku z tym na podwórku ciągle odbywało się darcie pierza, a Inka przesiadywała na stołku obok Królowej i drobnymi dziewczęcymi paluszkami skubała białe piórka. Trwało to godzinami, więc Inka i Królowa nauczyły się tolerować siebie nawzajem. Gadanie Królowej było dla dziewczyny miłym urozmaiceniem płynących jednostajnie dni.
Większość ludzi wpuszczała słowa Królowej jednym uchem, a wypuszczała drugim. Mało kto traktował starą gadułę poważnie.
A szkoda. Jedynie Inka słuchała uważnie. Ale Inka to była Inka.
Nadobna panna Inka od skubania pierza.
Kamienica była stara, trudno powiedzieć, jak bardzo, choć wyglądało na to, że pochodzi z połowy wieku dziewiętnastego. Daty zakończenia budowy nie uwieczniono na zdobnym portyku, jak to się czasem czyni. Jedyne konkretne, namacalne świadectwo czasu widniało na żeliwnej płycie, zamykającej wlew do kanału na podwórku: robotnicy umieścili tam datę „1909”, oraz napis w języku rosyjskim.
W tej kamienicy splotły się losy wielu pokoleń ludzi, a większości dawnych mieszkańców już na tym świecie nie ma. Nieliczni pozostali doprowadzają obecnie swoje długie życie do końca, na przykład Sabina albo jej sąsiadka Kazimiera, której średnio siedem razy w tygodniu wydaje się, że umiera. I co rano wzdycha zadziwiona światem, że nadal jest.
Wdowa po dozorcy, Aldona, przesiaduje przy oknie na parterze niemal jak święta figura z przydrożnej kapliczki. Tak samo nieruchoma, wpatruje się w dal podobnie pustym wzrokiem. Połowa sąsiadów twierdzi, że Aldona jest kompletnie głucha, druga połowa uważa, że to niemowa. Pewnie jedni i drudzy mają rację.
Ten świat powoli odchodzi. Mamy mury, które pamiętają, wnętrza, gdzie czas się zatrzymał. Bo któż nadal używa kaflowego pieca? Kto w dwudziestym pierwszym wieku smaży słoninę z kiełbasą na kuchence otrzymanej w prezencie ślubnym w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym czwartym? Wtedy był to szczyt nowoczesności. Na węgiel lub na drewno. Wtedy to było coś! To coś nadal stoi i ma się świetnie. Nawet nieco lepiej niż ówczesna panna młoda kilka dekad później.
Mieszkania zostały poszatkowane i wydarte właścicielom, bo po drugiej wojnie nowa władza musiała znaleźć lokum dla swoich popleczników. Naprędce budowane w przedpokojach kuchnie, ślepe i bez kanalizacji, stare piony kanalizacyjne, jeden na trzy mieszkania, czyli kibelek na korytarzu, a w nim niezmiennie mróz zimą i chybotliwa podłoga, na jakimś innym niż reszta mieszkania, chyba kosmicznym, poziomie. Skrzypiące deski podłogowe. Nie panele, tylko prawdziwe deski, jednak cóż z tego, skoro spróchniałe. I znów nie wiadomo, kto bardziej spróchniał – drewniana stolarka czy jej starzy właściciele. Porównanie może okrutne i smutne, lecz prawdziwe.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.