Dom sekretów. Natalia Bieniek
Często otrzymywał następujące pytania w ramach wstępnych konsultacji prawnych:
– Czy jeśli pożyczę mojej córce pieniądze na zakup mieszkania, to będziemy musiały zapłacić podatek?
– Mój narzeczony zameldował mnie u siebie na stałe. Czy to daje mi jakieś prawo do jego mieszkania?
– Przed śmiercią mój ojciec darował mieszkanie, stanowiące cały jego majątek, obcej osobie. Czy jako jedyny syn mam jakieś prawa do tego mieszkania?
– Przed wojną mój pradziadek był właścicielem kamienicy. Czy mam prawo zamieszkać w jednym z lokali bez płacenia czynszu? Spółdzielnia naliczyła mi jakiś straszny dług!
Jak widać, kwestie mieszkaniowe stanowiły palący problem, jakże powszechny i istotny dla klientów Marcina. A przeciętna wiedza ludzi o związanych z tymi sprawami zagadnieniach prawnych była wyjątkowo mizerna.
Propozycja od ojca rzeczywiście mogła więc okazać się ciekawa.
Gdyby klienci młodszego mecenasa Kwileckiego wiedzieli, że ich przyszły pełnomocnik, który siedział w swoim gabinecie, ubrany w elegancki garnitur i krawat z modnym złotym motywem, sam mieszka w kancelarii czy też ewentualnie u rodziców, mogliby wybuchnąć pełnym sarkazmu śmiechem. Młody adwokat miał świetną prezencję, złote spinki do mankietów, pióro renomowanej marki i zegarek wart niejedną pensję. (Prezent od ojca za ten cholerny egzamin na aplikację nadal palił Marcina w rękę). Mieszkał natomiast głównie w kancelarii przy Piotrkowskiej, a to dlatego, że nie opłacało mu się wracać na noc do podmiejskich Łagiewnik, do willi rodziców.
Ciągle pracował, nie miał czasu na godzinne dojazdy w korkach. Rodzice oczywiście wyszli z propozycją kupienia mu mieszkania w centrum, żeby nie musiał dojeżdżać do biura, ale Marcin twardo obstawał przy swoim: sam zarobi na mieszkanie. Poza tym w kancelarii naprawdę było mu wygodnie.
Sekretarka bez pukania weszła do gabinetu. Marcin tego nie lubił. Na korytarzu rozległy się krzyki. Znów jakiś awanturujący się staruszek, który podpisał niekorzystną umowę na telewizję cyfrową, chociaż nie ma w domu odpowiedniego odbiornika?
– Przepraszam, szefie. – Lidia, studentka drugiego roku aplikacji, rozłożyła ręce. – Ten mężczyzna mówi, że koniecznie musi się z panem widzieć. I że zna pańskiego ojca.
Krzyki na korytarzu ucichły, a do gabinetu wszedł elegancki starszy pan.
Marcinowi wydawało się, że gdzieś już widział tę twarz. Nie mógł sobie jednak przypomnieć gdzie. Jeśli to jest związane z niedawną rozmową telefoniczną, to ojciec potrafi działać z szybkością torpedy.
– Proszę zamknąć drzwi, pani Lidio – powiedział. – I nikogo do mnie nie wpuszczać przez najbliższą godzinę.
Lidia posłusznie wykonała polecenie szefa, zabierając ze sobą na odchodnym pustą filiżankę po jego kawie.
Może wreszcie trafi się coś ciekawego. Zaraz się okaże, czy to ten od ojca.
Teraz już był prawie pewien, że gdzieś widział tego człowieka.
– Mówi pan: Otto Weiss?
– Tak, przez dwa s.
Jakkolwiek by należało pisać to nazwisko, Marcin i tak żadnego podobnego nie znalazł na liście swoich dzisiejszych klientów. Nagle przypomniał sobie: widział tego mężczyznę w kancelarii ojca, ale było to jakiś czas temu. Jeśli ojciec zna pana Weissa, on, Marcin, musi się szczególnie postarać, by wypaść jak najlepiej. Spiął się jeszcze bardziej.
– Polecono mi pana – podkreślił Otto Weiss.
Marcin wzniósł wzrok znad papierów. Usiłował zachować kamienną twarz i ukryć uśmiech zadowolenia.
– Miło mi. Można wiedzieć, kto mnie panu polecił?
– Pan mecenas Jerzy Kwilecki.
– Ach, tak.
Czyli to TA sprawa. Zatem trzeba się przyjrzeć nowemu klientowi.
Gość wyglądał na sześćdziesiąt lat, a jego polszczyzna pozostawiała wiele do życzenia. Miał lekki amerykański akcent – jak ocenił Marcin. Ocenił także strój przybyłego, a był to dobrej jakości garnitur i perfekcyjnie wyprasowana, zapewne bardzo droga koszula. Okulary w eleganckich oprawkach również wyglądały na markowe i kosztowne. Młody mecenas rzadko miał do czynienia z majętnymi klientami, spojrzał więc na pana Ottona Weissa szczególnie przychylnie.
Potem przymknął oczy, robiąc łaskawie przyzwalającą minę, która miała oznajmić: „Zamieniam się w słuch, z czym przybywasz, drogi kliencie, i w czym mogę ci pomóc? Zrobię dla ciebie wszystko, co w mojej mocy”. Położył łokcie na biurku, brodę oparł na dłoniach. Podpatrzył tę pozę u ojca i nieodmiennie przywodziła mu ona na myśl pewność siebie i bogate doświadczenie Kwileckiego seniora.
Otto Weiss wyjął ze skórzanej teczki plik dokumentów.
– Reprezentuję moją klientkę, która z uwagi na stan zdrowia nie mogła przybyć do Polski ze Stanów Zjednoczonych – rozpoczął.
Mówił poprawnie gramatycznie, jedynie nietypowy akcent sugerował, że Otto Weiss być może nie wychowywał się w Polsce. Momentami był aż nazbyt staranny, a niektóre słowa artykułował tak, jakby poznawał język polski w czasach Adolfa Dymszy.
– Członkowie rodziny mojej klientki byli przed drugą wojną światową właścicielami następujących nieruchomości znajdujących się w centrum Łodzi. – Podał Marcinowi dokumenty.
Marcin włożył okulary, których tak naprawdę nie potrzebował, bo nie miał wady wzroku, ale podobno dodawały mu profesjonalizmu. Na szkoleniu z autoprezentacji doradzano zakup eleganckich okularów z zerowymi szkłami.
– Hm… – chrząknął, przeglądając papiery.
Już pierwszy rzut oka na treść dokumentacji wystarczył mu, by stwierdzić, że sprawa może być poważna. I trudna.
– Mam za zadanie odzyskać te parcele w imieniu mojej klientki. – Weiss przeszedł do rzeczy.
Marcin domyślał się, że o to właśnie chodzi. Jaki mógł być inny powód?
– Rozumiem… – powiedział wolno.
Wartość przedmiotu sporu była rzeczywiście zacna. Zaiste, nawet bardziej niż zacna. Widać na pierwszy rzut oka. Nie trzeba zgłębiać ekspertyz. Jedna z lepiej położonych działek w centrum miasta… Młody mecenas z trudem stłumił narastającą ekscytację.
– Zajmę się tą sprawą, panie Weiss. Za chwilę omówimy szczegóły – odparł spokojnym tonem.
Na coś mu się przydały te zajęcia z autoprezentacji i wystąpień publicznych. Dzięki nim nauczył się, by nie odkrywać od razu wszystkich kart.
Kiedy myślał, że wszystko jest już jasne, jego gość rozpoczął nowy temat.
– I druga sprawa, z którą przychodzę… – zawiesił głos.
– Taak? – Na twarzy Marcina pojawił się zachęcający uśmiech.
– Mam odnaleźć pewną starszą kobietę.
Po tych słowach Marcin przestał się uśmiechać.
– Za to również otrzyma pan stosowne honorarium – zapewnił go rozmówca.
Może Marcinowi się wydawało, lecz w głosie nowego klienta zabrzmiała nuta sarkazmu.
Nie idzie im najlepiej ta konwersacja. Szkolenie z umiejętności miękkich do powtórki. Ale Weiss mylił się w swoich ocenach. Na mniej interesownego adwokata nie mógł trafić.
– Słucham,