Dom sekretów. Natalia Bieniek
dźwięk właściwy dawno nieoliwionym zawiasom. Dorota miała wrażenie, że w powietrze wzbił się kurz. Sabina również zauważyła coś na kształt pyłu i z zakłopotaniem zamrugała powiekami. Chrząknęła, próbując ukryć wstyd. Rzeczywiście, dawno do tego pokoju nie wchodziła, a poprzednie potencjalne lokatorki już od progu wyglądały na zniechęcone. Odrzucał je kaflowy piec, czy raczej konieczność palenia w nim zimą. Sabinę natomiast zniechęcało co innego. W każdym razie robiła wszystko, by jak najrzadziej zaglądać do tego pokoju.
Wystrój wyglądał na niezmieniony od lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku, takie wrażenie odniosła Dorota. Na rozkładanej kanapie leżała haftowana kapa z frędzelkami, która kojarzyła się z Anią z Zielonego Wzgórza. Stolik i rzeźbione drewniane krzesło przywodziły na myśl wystylizowane łódzkie kawiarenki.
– Całkiem tu ładnie – pochwaliła.
Jej pomysł, by się wyprowadzić od rodziców, był tak spontaniczny i nagły, że nie obejrzała żadnego innego pokoju do wynajęcia. Zresztą nie miała zbyt dużych wymagań co do wyglądu swojego lokum. W przypadku tego mieszkania najważniejsze było, że znajdowało się w ścisłym centrum i opłata była doprawdy minimalna. Dla Doroty nic innego się obecnie nie liczyło.
Dźwignęła walizę przez próg pokoju. Aż jęknęła z wysiłku. Pomimo szybkiej wyprowadzki zdołała zabrać zadziwiająco dużo rzeczy.
– Pomogłabym ci, tylko lata już nie te… – Starsza pani westchnęła z autentycznym żalem. – Mogę ci mówić po imieniu? Jesteś jeszcze taka młoda…
– Spoko – odrzekła po młodzieżowemu Dorota.
Wyjęła z torby laptop oraz podręczny kalendarz i zaczęła podliczać niezbędne wydatki, opłaty i koszty utrzymania. Chciała być pewna, że wystarczy jej na samodzielne życie.
– Czy opłata za wywóz śmieci jest wliczona w czynsz? – spytała.
Sabina przysiadła na kanapie i oparła wykrzywione artretyzmem ręce na kolanach. Westchnęła. Czas wszystko ustalić. Dziewczyna wyglądała na grzeczną i życzliwą.
– Jeśli chodzi o te śmieci i inne takie… – zaczęła. – Powiem wprost. Byłabym naprawdę wdzięczna, gdybyś mi co jakiś czas… pomogła… na przykład wynieść śmieci…
Widać było, że proszenie o pomoc sprawia staruszce trudność. Musiało być jej głupio albo wstyd. Początkowo zamierzała po prostu czasami prosić Dorotę o jakieś drobne przysługi, teraz jednak uznała, że lepiej postawić sprawę jasno. Żeby później żadna ze stron nie czuła się rozczarowana. Tak jak było z poprzednią lokatorką, Asią, która wręcz alergicznie reagowała na drobne prośby ze strony Sabiny i w końcu się wyprowadziła. Najgorsze jednak było to, co dziewczyna powiedziała staruszce na odchodnym. Asia oświadczyła, że nie najęła się do pracy w domu starców, a za tego typu usługi należy jej się zapłata. Trzeba się cenić, oświadczyła, i ona może się opiekować Sabiną, ale na to potrzeba czasu i pieniędzy, a ona ma już pracę i drugiej nie szuka.
Dlatego teraz Sabina wyjaśniła Dorocie, czego się spodziewa. Trudno, najwyżej się rozstaną. Może lepiej od razu.
– Mogę zapłacić ci za wyniesienie śmieci czy też za drobne zakupy spożywcze… Jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. W domu ze wszystkim daję sobie radę. Tylko z wychodzeniem trochę u mnie słabiej…
Dorota kończyła podliczać na kartce prognozowane wydatki na ten miesiąc. Początkowo nie zrozumiała, o czym staruszka mówi.
– Choć rzeczywiście opłata za wynajem pokoju jest dość… niska…
Mówiąc to, Sabina myślała, że spali się ze wstydu. Nie cierpiała o nic prosić. Niebawem będzie jednak musiała zatrudnić jakieś niezbyt miłe babsko, niewiele od niej młodsze, które za pieniądze załatwi niezbędne sprawunki.
– Ależ co też pani mówi… – odrzekła Dorota.
Przetarła dłońmi oczy i odłożyła kartkę z obliczeniami. Nagle doszedł do niej cały sens wcześniejszych słów staruszki.
– Pomogę pani… – Zrobiło jej się żal samotnej kobiety. – Przecież ja też będę wyrzucać śmieci. I będę kupować sobie chleb, to mogę pani kupić.
– Dziękuję, kochana!!!
Na twarzy Sabiny widać było wielką wdzięczność. Gdyby nie to, że znajdowały się dość daleko od siebie, po przeciwległych stronach pokoju, zapewne rzuciłaby się dziewczynie na szyję.
Dorota przez chwilę myślała, że może jednak to zbyt pochopna deklaracja z jej strony. Dla porządku bąknęła więc pod nosem:
– Czynsz tu rzeczywiście malutki…
Nie chciała wyjść na zbyt altruistyczną, bo to obecnie niemodne i często mylone z naiwnością, tudzież wykorzystywaniem tej drugiej osoby. Poza tym, jeśli starsza pani spróbuje wejść jej na głowę czy też okaże się zbytnio absorbująca, będzie to tylko świetne ćwiczenie asertywności dla Doroty. Przyda jej się w dalszych kontaktach z własną mamusią.
Sabina również szybko się opanowała. Nie trzeba podchodzić nazbyt emocjonalnie do pewnych spraw.
– Cieszę się, że mogę liczyć na pomoc. – Wstała i skierowała się w stronę drzwi. – Obiecuję, że nie będę nadużywała twojej uczynności. Tamten pokój jest wspólny. – Zmieniła temat i wskazała pomieszczenie obok. – Właściwie to kuchnia urządzona w pokoju. Możesz z niej korzystać, kiedy chcesz. – Chrząknęła. – Tylko uprzedzam, jest duża szansa, że mnie tam spotkasz. Najczęściej siedzę właśnie w tamtym pokoju. Czytam gazety albo rozwiązuję krzyżówki. Do twojego pokoju nie będę oczywiście wchodzić. Teraz nie chcę ci już przeszkadzać.
Nie czekając na reakcję dziewczyny, wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
Dorota została sama.
Mogła teraz dokładniej obejrzeć swoje lokum. Wzdłuż najdłuższej ściany stała masywna trzydrzwiowa szafa, zapewne z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku, obok był sekretarzyk, a naprzeciwko zgrabny regał na książki i komoda. Bibeloty na półkach znajdowały się za przesuwaną szybką, toteż mniej się kurzyły i nie rzucały się w oczy. Większość sprzętów stała na swoich miejscach zapewne od lat, a może i dziesięcioleci. Prawdopodobnie od początku, odkąd staruszka tu zamieszkała. Wnętrze przypominało skansen, jednak było mało nadgryzione zębem czasu, bo niezbyt intensywnie z niego korzystano.
Dorota zastanawiała się, czy Sabina ma jakąś rodzinę. Ale gdyby tak było, nie musiałaby teraz prosić obcych osób o pomoc w zakupach… Dziewczyna lubiła poznawać ludzi, ich historie i ścieżki życiowe. Wszak pragnęła zostać pisarką. Ciągnęło ją w stronę powieści, i choć dotąd nie udało jej się nic wydać, dzielnie i wytrwale próbowała szczęścia, cierpliwie znosząc odmowy lub brak reakcji ze strony wydawców.
Zajrzała do gablotki w głębi pokoju. Za szybą stały zakurzone, z pewnością dawno nieruszane książki. Starła warstewkę kurzu z półki i sięgnęła po pierwszy z brzegu tom. Spodziewała się szlachetnych, dziewiętnastowiecznych starodruków, może rosyjskich, może w języku Goethego. Tymczasem okazało się, że trzyma w rękach socrealistyczną powieść Zaorany ugór i dzielne traktorzystki, wydaną w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym, kiedy to nawet rodziców Doroty jeszcze nie było na świecie. Stalin wtedy już nie żył, a Pałac Kultury był dopiero na ukończeniu. Nakład powieści – pięćset tysięcy egzemplarzy plus sto siedemdziesiąt pięć do bibliotek.
Widząc ten nakład, pisnęła z zachwytu, który jednak zaraz przeszedł w irytację. Ech, co to były