Dom sekretów. Natalia Bieniek
oprawkach. Córka Barbary, Agnieszka, była dawną koleżanką Doroty ze szkoły. Agnieszka prowadziła zakład renowacji mebli oraz samotnie wychowywała małego synka. Niestety, dawno temu dziewczyny pokłóciły się do tego stopnia, że od tamtej pory w milczeniu mijały się na ulicy. Zofia i Barbara z trudem to znosiły, miały bowiem mniej ploteczek do omawiania. Potem Agnieszka urodziła Mikołaja, który szybko stał się oczkiem w głowie mamy i babci. Ojciec dziecka pozostawał nieznany, Agnieszka nigdy nie wyjawiła, kto nim jest.
Trzecią uczestniczką spotkania u Zofii była Konstancja Kwilecka. Ta z kolei na wszelkie sposoby chciała być nowoczesna, co czasem przybierało wręcz karykaturalną formę. Białe kozaczki i brokatowe tipsy z pewnością nie należały do standardowego image’u sześćdziesięciolatki. Podobnie jak włosy w kolorze ostrej czerwieni. Konstancja uważała się jednak za wzór współczesnej mody i miała w nosie konwenanse, co w istocie rzeczy mogło działać na plus. Była też najbardziej aktywna spośród przyjaciółek. Jedyna z nich miała prawo jazdy i własny samochód, którym nie bała się jeździć.
Wprawdzie Zofia też zrobiła prawo jazdy, lecz ostatni raz siadła za kierownicą w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym trzecim roku i zaraz rozbiła swojego malucha na pobliskim drzewie.
Barbara zgodnie ze zwyczajem wypakowała ciasto na ozdobny talerz, który wyjęła z szafki. Znała kuchnię Zofii bodaj tak samo dobrze jak pani domu. Najczęściej spotykały się właśnie tutaj. U Zofii miały najlepsze warunki, i nie chodziło tylko o miejsce, ale też o domowników. A konkretnie o ich nieobecność.
U Kwileckich ciągle był w domu młodszy syn, Bartek, który, ku rozpaczy Konstancji, nawet po południu paradował w slipkach, a ona niekoniecznie chciałaby, żeby jej przyjaciółki oglądały go w takim stroju. (One zapewne by nie protestowały). Dobrze, że chociaż Marcin jej się udał. Stanowił kompletne przeciwieństwo swojego wiecznie rozmemłanego brata. On z kolei rzadko bywał w domu, a mógłby, zdaniem Konstancji, zjawiać się częściej, gdyż był zdecydowanie bardziej reprezentacyjny od brata.
Tak czy inaczej, dom Kwileckich, choć okazały, z pięknym salonem w stylu starego dworku i kuchnią w stylu angielskim, średnio pasował na miejsce spotkań czterech przyjaciółek. Tym bardziej że Marcin był kiedyś chłopakiem Doroty. Przyjaciółki często plotkowały na temat młodych, a Bartek „Slipki” Kwilecki skwapliwie donosił bratu, co usłyszał na jego temat. Stary mecenas też zjawiał się niespodziewanie w rezydencji, jako że miał nieokreślone i trudne do przewidzenia godziny pracy. Tak więc okazałe domostwo Konstancji nie nadawało się na plotkarskie spotkania w damskim gronie.
Co do Barbary, to sytuacja była znacznie bardziej niesprzyjająca. Barbara mieszkała w klockowatym domku z lat osiemdziesiątych, który lata świetności raczej miał za sobą. W okolicy dużo było takich. Proste bryły, parter i piętro, cztery identyczne okna na frontowej ścianie, cztery na tylnej… Czasem balkon, często bez balustrady… Płaski dach i tynk baranek na elewacji. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dwudziestego wieku było to popularne na tych terenach budownictwo i wówczas posiadanie takiego domostwa stanowiło wyróżnienie i oznakę bogactwa. Domy te do złudzenia przypominały fragment bloku z wielkiej płyty, zupełnie jakby architekci nie pamiętali, że w przypadku budownictwa jednorodzinnego można pozwolić sobie na odrobinę kreatywności. Tak więc szare klockowate bryły podmiejskich domostw stały dumnie jako nostalgiczne wspomnienie tamtego okresu.
Główną przeszkodę w urządzaniu spotkań w domu Barbary stanowiło, że wraz z nią mieszkała Agnieszka z niespełna trzyletnim Mikołajem. W salonie można było stracić ostatnie zęby, potykając się o rozrzucone na podłodze klocki, a mały Mikuś słynął ze swojego szczególnie donośnego głosu. Co zresztą nie zmieniało faktu, że Barbara była dumna z wnuka, zwłaszcza że ona jedyna spośród przyjaciółek dostąpiła zaszczytu zostania babcią. W tej sytuacji jednak jej dom także nie wydawał się najlepszym miejscem na plotki przy kawie i to wcale nie dlatego, że architekt poskąpił mu urody i stylu.
Jeśli zaś chodzi o dom Łucji, to był on przykładem drewnianego budownictwa z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Na północnych krańcach obecnej Łodzi znajdowało się dużo tego typu starych willi, które przed wojną pełniły funkcję letnich siedzib bogatych mieszkańców miasta. Owe rezydencje fabrykantów nadal zachwycały różnorodnością form i kształtów, jakkolwiek, niestety, obecnie na ogół były w opłakanym stanie i pilnie wymagały gruntownego remontu. By je uratować przed totalnym upadkiem, nawet dosłownym – gdyż przegniłe części drewnianych konstrukcji groziły zawaleniem przy najbliższym większym wietrze – należałoby wyłożyć spore fundusze.
Tak też było z domem Łucji Latawiec i nic dziwnego, że nie chciała go prezentować bardziej zamożnym koleżankom. Zresztą nikogo do siebie nie zapraszała. Może nie tylko z uwagi na kiepski stan ścian i wilgoć wyłażącą spod tynków. Mimo to Łucja w głębi duszy kochała swój dom i trudno jej było pogodzić się z tym, co się z nim dzieje. Niestety, nic nie mogła zrobić. Nie miała pieniędzy. Chętnie spotykała się z przyjaciółkami w zadbanej willi swojej sąsiadki Zofii.
Zgodnie z tradycją na początku spotkania gospodyni zaparzyła kawę. Konstancja siedziała przy stole i oglądała swoje świeżo wymalowane paznokcie, a Barbara kroiła ciasto. Jak zwykle znalazło się mnóstwo tematów do obgadania.
Tym razem nie zaczęły od ploteczek z „Dziennika Łódzkiego”, bo Zofia już na wstępie ogłosiła przyjaciółkom prawdziwą bombę: Jej córka, Dorota, po dwudziestu sześciu latach mieszkania w rodzinnym domu, właśnie zdecydowała się wyprowadzić!
Po jej słowach przy stole zapanowała konsternacja. Sąsiadki nie wiedziały, czy mają się cieszyć, czy też współczuć przyjaciółce i ocierać jej łzy. Choć Barbara przyniosła ze sobą obłędnie wyglądające ciasto czekoladowe, żadna nie była nim zainteresowana.
Zofia usiłowała sprawiać wrażenie spokojnej i zadowolonej, jakkolwiek nie całkiem jej się udawało. Od odejścia Doroty zdążyła już się przespać, odpocząć i przemyśleć parę spraw.
– No i co ty nie powiesz, twoja Dorotka się wyprowadziła? – Barbara próbowała wysondować nastrój gospodyni.
– To dobrze, że dziewczyna idzie na swoje – podsumowała Konstancja. – Będziesz mieć więcej czasu dla nas!
Barbara i Łucja zaśmiały się z aprobatą.
– A gdzie ona teraz będzie mieszkać?
– Nie chciała mi powiedzieć… – Zofia wzruszyła ramionami i dolała sobie kawy.
– A to numer! – Konstancja uniosła wypielęgnowane brwi.
– Wiem tylko, że wynajmuje pokój gdzieś w śródmieściu. Chyba nie mieszka sama.
– O… to rozumiem – pochwaliła Barbara. – Z Marcinem? Nareszcie!
Łucja jak zwykle zachichotała nerwowo.
Zniecierpliwiona Zofia machnęła ścierką kuchenną.
– A gdzie tam, z Marcinem! Chciałybyście.
– I owszem, nie przeczę – rozmarzyła się Konstancja. – Chciałabym. Pasują do siebie.
Łucja głośno siorbała kawę. Zawsze prosiła o słomkę, nie lubiła pić wprost z kubka. Było to jej małe dziwactwo.
– Spokojnie – pocieszyła przyjaciółkę Zofia. – Może do siebie wrócą.
Klepnęła ją pokrzepiająco po plecach. Konstancja niemal się zakrztusiła.
– To właściwie z kim ona będzie mieszkać? – Łucja wypuściła z ust słomkę i zadała pierwsze podczas tego spotkania pytanie. Jak zawsze do rzeczy.
Zofia