Dom sekretów. Natalia Bieniek

Dom sekretów - Natalia Bieniek


Скачать книгу
jak Sabina i Kazimiera, po drugie zaś, byli też ludzie zdecydowanie młodzi, czyli najemcy lub też spadkobiercy dawnych właścicieli. Tu za przykład mógłby posłużyć sprawca tego zamieszania, czyli sąsiad Filip. Był też trzeci typ lokatorów: zwierzęta domowe. Licznie reprezentowane przez wszelakiej maści koty plus papugę i trzy kanarki, drżącą ręką wyniesione w mosiężnej klatce przez ich bodaj stuletnią właścicielkę. Dorota naliczyła jedenaścioro mieszkańców: w tym ośmioro starszych i trzy młode osoby.

      Słychać było marudzenie, szuranie stopami, prychanie, krzyki na siebie nawzajem. Co drugi nieszczęśnik zostawił aparat słuchowy w domu i teraz musiał wrzeszczeć do sąsiadów niczym podczas lądowania helikoptera.

      – Mieszkanie zastępcze nam przysługuje! – Teraz akurat wydzierała się na oko dwudziestoletnia dziewczyna z lokalu piętro niżej.

      Drobnej postury policjant dwoił się i troił, by uspokoić zirytowanych ludzi.

      – Spokojnie, proszę państwa! Takie są przepisy, dla państwa bezpieczeństwa muszą państwo chwilowo opuścić mieszkania, dopóki nie upewnimy się, że nic państwu nie grozi.

      Wokół rozległo się ponure zbiorowe sapnięcie.

      – Mam informację, że pobliski hotel Savoy zaprasza państwa na swój koszt na herbatę!

      Tym razem dał się słyszeć przeciągły pomruk aprobaty. Choć większość zebranych zapewne wolałaby propozycję mocniejszego trunku.

      – Myślę, że niedługo wrócą państwo do siebie! – pocieszał ich policjant.

      W starciu z grupą staruszków niechybnie ległby pokonany. Wycofywał się więc ostrożnie, unikając konfrontacji.

      Sabina chwyciła kościstą dłonią Dorotę pod łokieć i wyciągnęła ze zbiorowiska.

      – Chodź, kochana, przeczekamy w Grandce – szepnęła do dziewczyny.

      Po co iść tam, gdzie wszyscy, by wysłuchiwać ponurego zbiorowego narzekania, co zapewne stanie się udziałem tych, którzy udadzą się razem do Savoyu na herbatę.

      Po czym obie ruszyły pod rękę w lewo, za bramę posesji, i po paru krokach znalazły się na Pietrynie. Kierowały się do miejsca, gdzie będzie można spokojnie porozmawiać i zastanowić się, co dalej.

      Szły powoli ulicą. Na lewo wznosił się dumnie hotel Grand, a na jego parterze była popularna za dawnych czasów kawiarnia, zwana za socjalizmu Grandką. Przed wojną na drugą, mniejszą kawiarenkę, do której wchodziło się od strony przecznicy, mówiono „Słodka Dziurka”. Od strony Piotrkowskiej zaś znajdowała się wielka Grand Cafe.

      Zdaniem Sabiny, teraz kawiarnia to już nie to, co kiedyś. Nawet nazwa nie została ta sama – staruszka wzniosła oczy ku szyldowi. Dziwne angielskie słowa. Dla niej Grandka nadal była Grandką. A że lody już inne i eleganckich blatów oraz wysokich barowych krzeseł brak? Staruszka widziała to, co chciała widzieć, niesiona na fali wspomnień.

      Łódź ostatnimi czasy uległa tylu zmianom, że nie tylko Sabina nie nadążała rejestrować ich wszystkich. Również Dorota, która mogła być jej prawnuczką, gubiła się w nowych inwestycjach i nie poznawała nowego oblicza miasta. Najpierw w dawnych zakładach Poznańskiego stworzono wielkie centrum handlowe, czyli Manufakturę, co sprawiło, że ulica Piotrkowska dramatycznie podupadła, a wśród lokali zapanowały tanie kebaby, buty za kilka złotych i wódeczka dla zmęczonych przechodniów, poszukujących szybkich wrażeń za grosze. Dopiero ostatnio ulica zaczęła odzyskiwać swój blask, a to za sprawą pięknie wyremontowanych podwórek i wieczornego oświetlenia, a także modnych knajpek i restauracji, gdzie stołuje się śmietanka Łodzi.

      Miasto wyładniało, choć ani Dorota, ani Sabina nie doceniały tych zmian.

      Zatem usiadły w dawnej Grandce, po czym zamówiły kawę, która przypominała bardziej płyn kawopodobny z gałką wanilinowej brei.

      Obie niemrawo grzebały długimi łyżeczkami w zamówionych napojach, spoglądając w okno. Przechodnie pędzili chodnikiem w obie strony, trącając się w pośpiechu w chwilach nieuwagi.

      – Pani wiedziała, że za ścianą jest nieboszczyk? – spytała z ponurą miną dziewczyna.

      Sabina miała szeroko otwarte, błyszczące oczy. Wytarła usta serwetką w kolorze mdłego różu.

      – Oczywiście, że nie! – zaprzeczyła żywo. – Jak mogłabym tam mieszkać tyle lat, gdybym wiedziała!?

      Albo była świetną aktorką, albo naprawdę bardzo ją ta cała sytuacja zaskoczyła.

      – Od sześćdziesiątego ósmego?

      – Zdaje się, że tak.

      – Tak pani mówiła.

      – Racja. Tak mówiłam.

      Ta dziewczyna ma świetną pamięć do dat.

      – A wcześniej?

      – Co, wcześniej?

      – Mieszkała tam pani przed wojną?

      Sabina spojrzała bystro na Dorotę. Nie była pewna, ile powinna wyjawić. I kiedy.

      – Mieszkałam w pobliżu, owszem. Ale nie w tym mieszkaniu – odrzekła niechętnie.

      – To kto mieszkał tam przed wojną? Pamięta pani?

      – Myślisz, że te zwłoki są sprzed wojny?

      – Słyszałam, jak ta miła lekarka mówiła coś takiego. Że mają co najmniej pięćdziesiąt lat, ale może i z siedemdziesiąt.

      Sabina westchnęła. Podparła dłonią podbródek.

      – Pani coś wie… – stwierdziła Dorota.

      – Skąd ten pomysł? Tylko dlatego, że jestem stara? – Staruszka obruszyła się teatralnie. – Kochana, tam była sieczka w czasie wojny. Nie wiem, czy kojarzysz, dawnych mieszkańców pozabierali do getta. W tej kamienicy mieszkało sporo starozakonnych…

      – Coś tam słyszałam… – Jej młoda lokatorka uśmiechnęła się z kiepsko ukrywaną ironią.

      Przecież właśnie tego tematu dotyczyła jej nieskończona praca doktorska. Dorota spędziła sporo wieczorów, grzebiąc w tekstach źródłowych i rocznikach statystycznych. Pisała o wielokulturowości Łodzi przed wojną. Że trzydzieści procent Polaków, trzydzieści procent Żydów, tyle samo Niemców i dziesięć procent Rosjan.

      – Ale o tej skrzyneczce pani wiedziała. Co to żeśmy ją wyciągnęły.

      – Och, mój Boże, to taka długa historia… – Sabina wyraźnie posmutniała.

      Dziewczyna spojrzała na nią zaintrygowana.

      – Ty piszesz pracę doktorską, Dorotko? – zagadnęła ją staruszka.

      – Tak. Dwudziestolecie międzywojenne, historia Łodzi – wyrecytowała Dorota zniechęconym tonem, który sugerował, że autorka nie ma za grosz entuzjazmu do przedmiotu swoich badań.

      – Nie podoba ci się ten temat? – Sabina spojrzała na nią uważnie.

      Dziewczyna westchnęła.

      – Nie o to chodzi… Sama go wybrałam… Ale, istotnie, straciłam do niego serce. Taki jakiś oklepany…

      Sabina uniosła wzrok ku głównej witrynie. Widać było przez nią kino Polonia. Zobaczyła jakąś wycieczkę szkolną zmierzającą na seans. Nauczycielki bez powodzenia zaganiały uczniów do równej kolumny.

      – Chciałabyś posłuchać opowieści o tamtych czasach? – spytała cicho.

      Podjęła pewną decyzję. Może to jest właściwy moment. Może i właściwa


Скачать книгу