Upadek. Historia prałata Henryka Jankowskiego. Monika Góra
edakcja: Adam Michajłów
Projekt okładki: Krzysztof Rychter
Fotografia na okładce: © M. Nabrdalik / East News
Korekta: Beata Wójcik, Alicja Laskowska
Redaktor prowadzący: Bartłomiej Nawrocki
Copyright © by Monika Góra, 2020
Copyright © by Krzysztof Brożek, 2020
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.
Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie I
ISBN 9788381432702
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
WSTĘP
Ksiądz Henryk Jankowski to postać szczególna. To nie tylko duchowny, prałat, kanonik. To także najbardziej rozpoznawalny z kapelanów „Solidarności”, proboszcz wyjątkowej parafii – św. Brygidy w Gdańsku. To jednocześnie kontakt operacyjny Służby Bezpieczeństwa oraz cenne źródło informacji dla enerdowskiej Stasi.
Biznesmen, celebryta i bon vivant. W tej jednej postaci skupiają się jak w soczewce wszystkie negatywne, a nawet odrażające zjawiska, jakie w ostatnich dekadach trawią polski Kościół. Wszystkie jego grzechy główne.
Pycha.
Chciwość.
Nieczystość.
Łakomstwo.
Zazdrość i gniew.
Lenistwo – przynajmniej w walce z własnymi słabościami.
I nieskończony apetyt na władzę, tytuły i splendory.
I niepohamowanie w gromadzeniu bogactw, zaszczytów i atencji.
W działaniach biznesowych ksiądz Jankowski przekraczał nie tylko prawo kanoniczne, ale i świeckie; nie wahał się współpracować z szemranymi biznesmenami. Najchętniej spędzał czas z rekinami biznesu i politykami.
Zawsze szukał osób, które mogłyby go wynieść jeszcze wyżej, bez względu na to, czy byli to ludzie opozycji, władzy, Kościoła czy służb. Jednocześnie lekceważył tych swoich przełożonych, którzy byli za słabi, by go utemperować. Najbardziej odpychające w tej postaci jest jednak to, co najbardziej ukryte i trudne do uchwycenia, szczególnie dzisiaj, tyle lat po śmierci księdza – nadużycia wobec nastoletnich chłopców. Zostawił po sobie nieznaną liczbę młodych ludzi ze spaczoną psychiką, z traumami i ranami na całe życie.
Można powiedzieć, że postawa, jaką reprezentował, jest wzorcem wszystkich dzisiejszych przywar zepsutej części duchowieństwa. I tutaj palma pierwszeństwa należy do niego.
Na śledztwo, proces i ewentualny wyrok w sensie prawnym jest już za późno. Ale zawsze jest czas na śledztwo dziennikarskie, obiektywne, oparte na źródłach i wspomnieniach świadków. Taki wysiłek podjęliśmy. Znów okazało się, że rzeczywistość nie jest czarno-biała, a media przedstawiające relacje ofiar molestowania zwykle upraszczają, a czasem wręcz naginają prawdę do postawionych z góry tez. Często przemilczają ważne fakty, oskarżają bez dowodów.
My się na ten sposób relacjonowania zdarzeń nie zgadzamy, dlatego wszystkie zarzuty postawione księdzu postanowiliśmy wnikliwie sprawdzić.
Ostateczna ocena tej postaci należy do Czytelnika.
UPADEK
Jest zimna noc, trzecia w nocy. Jakiś mężczyzna przystawia do pomnika metalową drabinę. Na szyję posągu prałata zakłada pętlę z grubego sznura. Inny mężczyzna wiąże sznur z długą liną. Obaj stają obok pomnika. Ciągną za linę z całych sił, zapierając się nogami. Pomnik lekko się przychyla, ale nie upada. Kamera robi zbliżenie pomnikowej twarzy prałata Jankowskiego. Ksiądz przychyla głowę, jakby był lekko zdziwiony.
Mężczyźni podważają cokół. Męczą się, sapią. Jankowski łatwo się nie poddaje. Podchodzi do nich trzeci mężczyzna, razem zapierają się i ciągną z całych sił. W końcu pomnik z hukiem spada na przygotowane wcześniej opony samochodowe. Rozpada się na dwie części. Mężczyźni ocierają pot.
Na obalonym pomniku układają komżę – strój ministranta – i dziecięcą bieliznę, symbolizujące cierpienia molestowanych przez prałata dzieci.
Mężczyźni zadowoleni poklepują się po plecach. Udało się. Objęci odchodzą na bok, przytulają się czule. Spokojnie czekają na przyjazd policji. Pozwalają się zatrzymać i zawieźć na komisariat.
Okazuje się, że na akcji jest ich aż sześciu, są w wieku między 39 a 41 lat i przyjechali przewrócić Jankowskiego aż z Warszawy. Wszystko nagrywa kamera Tomasza Sekielskiego, dziennikarza, który w tym samym czasie kręci film o pedofilach w sutannach.
Gdy wschodzi słońce, aktywiści przesyłają do mediów manifest, w którym piszą:
„Podejmujemy działanie, którego celem jest symboliczne strącenie ze wspólnotowego piedestału fałszywej pamięci i czci osoby Henryka Jankowskiego”. Nagranie z akcji pojawia się na facebookowym profilu Sekielskiego.
Urząd miasta wysyła ciężarówkę, żeby zabrać pomnik do magazynu. Na placu samochód zostaje zablokowany przez przedstawicieli komitetu budowy monumentu, którzy podstawili własny pojazd. Urzędnicy ustępują.
– Jedna ręka była urwana, ale stoczniowcy raz-dwa zespawali – mówi pan Stanisław, były pracownik stoczni jachtowej.
W sobotę rano kilkudziesięciu stoczniowców stawia pomnik z powrotem na cokół. Okazuje się, że w nocy na postumencie ktoś wypisał czerwoną farbą „zło” i „pedofil”.
Pod pomnikiem pojawiają się dziecięce buciki i cytat z Biblii:
„Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”.
Wolontariusze mają pilnować Jankowskiego przez całą dobę, obserwując monument ze specjalnie wynajętego w tym celu mieszkania.
W niedzielę w kościele św. Brygidy odbywa się msza w intencji księdza prałata „o zwycięstwo prawdy”.
Na początku marca 2019 roku radni Gdańska odbierają Jankowskiemu tytuł honorowego obywatela miasta. Decydują, że pomnik prałata ma zniknąć z placu obok kościoła św. Brygidy. Następnego dnia monument zostaje zabrany przez fundatorów. Imię księdza traci także skwer przy kościele św. Brygidy.
Kilka tygodni później przyjeżdżamy do Trójmiasta, chcemy zobaczyć to miejsce. Pytamy przechodniów, jak dojść do ulicy Stolarskiej, ale nikt nie wie. Reagują dopiero na hasło „pomnik Jankowskiego”. Pani z psem wskazuje nam drogę.
– Ale tego pomnika tam już nie ma. Na szczęście – dodaje.
HENIO PYCHA
Henio ma sześć lat. Nosi spodnie na szelkach, których nie cierpi. Razem z matką i trzema siostrami, w tym z siostrą bliźniaczką, mieszkają na parterze starej, budowanej jeszcze w czasach pruskich starogardzkiej kamienicy z czerwonej cegły. Mieszkanie jest czynszowe, ciemne, z przechodnimi, ślepymi pokojami. Okna są tylko w pokojach od strony ulicy i od podwórza. Wąski korytarz.
Byłaby ich ósemka, ale cztery dziewczynki umarły jako małe dzieci.
– Zostały Ike, Ule, Renate i Heindrich. W domu tak na nich wołano – opowiada Bogdan Kruszona, młodszy o dziesięć lat sąsiad Henia ze Starogardu Gdańskiego.
Ike, czyli Irena, jest bliźniaczką Henryka, urodziła się sześć godzin przed bratem, 18 grudnia 1935