Upadek. Historia prałata Henryka Jankowskiego. Monika Góra
Wałęsy, wkładanie do jego uszu różnych sentencji, które potem miały budować rzeczywistość polityczną – dodaje Bogdan Lis.
– Jankowski starał się poróżnić Walentynowicz z Wałęsą? – pytamy.
– Nie tylko. On starał się mieć wpływ na Wałęsę w ogóle. Jątrzył na temat Geremka, na temat Kuronia, Michnika, Gwiazdów. Mówił, że nie można mieć do nich zaufania, bo to są byli komuniści. Jankowski nigdy do mnie nie przychodził, zawsze do Wałęsy. I tam siedział cały czas. Jak przyjeżdżała jakaś delegacja, to też zawsze przy tym był. Po jaką cholerę? On tam nie był do niczego potrzebny. Na chama się wciskał. Drażniło mnie to.
Andrzej Kołodziej dodaje:
– Kiedy przychodziłem do MKZ-u, to kilka razy widziałem, jak stoi przed gabinetem Wałęsy i każdemu, kto przechodzi, rozdaje obrazki. Podszedłem zobaczyć, co rozdaje, i okazało się, że to były jego fotografie z podpisami.
Krzysztof Wyszkowski, zdecydowany przeciwnik Wałęsy, co do Jankowskiego ma mieszane odczucia.
– Ksiądz był obrotny. Już po zwycięstwie tak się, że tak powiem, przyssał do nas, że wszędzie go było pełno. Ludzie przyjeżdżający z Polski, nieznający stosunków wewnętrznych, byli przekonani, że to jest ksiądz, który nas zawsze wspierał.
Ale Józef Drogoń zapamiętał, że Jankowski nie tak od razu wkupił się w łaski przewodniczącego.
– Po strajku Wałęsa zaczął szukać ludzi, na których może postawić – opowiada. – Pojechaliśmy do parafii na Stogach, bo Wałęsa wciąż nie chciał postawić na Jankowskiego. Przywiózł krzyż ze stoczni, żeby go tu zostawić. Tutaj jego dzieci miały komunię, tu jego synowie byli ministrantami. Ale ten ksiądz odmówił. Wtedy Wałęsa powiedział do mnie: „Myślałem, że mogę postawić na tego księdza, ale on mnie nie chciał”.
– Z dokumentów wynika, że Jankowski już wtedy współpracował z SB, może dlatego chciał być blisko Wałęsy?
– Ale Wałęsa nie chciał Jankowskiego! – upiera się Drogoń. – W pierwszym tygodniu po strajku szukał ludzi, na których mógł postawić. Ale nie na Jankowskiego.
– Miał już wokół siebie Bogdana Lisa, Andrzeja Gwiazdę, Bogdana Borusewicza, Jerzego Borowczaka i innych liderów strajku…
– Ale to są osoby polityczne, one nie tworzyły jego zaplecza. Te osoby „ryły”! Rozumiecie? Były konkurentami. On chciał mieć u boku swojego człowieka.
Początkowo zebrania Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego odbywają się w siedzibie przy ulicy Marchlewskiego w Gdańsku.
– Przychodziły tam tłumy i nie szło zrobić zebrania – mówi Drogoń. – Tym bardziej że wszyscy musieli stać pod ścianami, bo na środku podłoga się uginała. Dlatego zaczęły się spotkania w parafii św. Brygidy. Blisko stoczni.
Andrzej Celiński:
– Wprost utrudniałem Jankowskiemu wejście do Wałęsy, aż przestał przychodzić do MKZ-u.
– Uważał pan, że to, co mówił, było szkodliwe czy tylko głupie i nic niewnoszące?
– Że szkodliwe. Uważałem, że ten facet tam nie powinien być.
– Bo ma zły wpływ na Wałęsę?
– Nie wiem, ale się go bałem i uważałem, że nie powinno go tam być. Bardzo cierpiałem z tego powodu, że Wałęsa jeździ do Brygidy, ale na to nie mogłem już nic poradzić.
– Jeździł tam na msze?
– Nie, jeździł na rozmowy. Jego kazania były kretyńsko zlepionymi fragmentami podręcznika do kazań, słów papieża, kardynała Wyszyńskiego i tak dalej. Głupie, nudne, bez sensu, bez treści, bez myśli przewodniej.
– Ale były głośne.
– Ale były głośne – potwierdza Celiński.
Róża Janca po strajku sierpniowym 1980 roku zaczyna regularnie chodzić na msze do Brygidy, tak jak cały Gdańsk. Staje z mężem w bocznej nawie i słucha swego kolegi ze szkoły. I chociaż jest krajanką Henia, do tego całkiem mu przychylną, jego kazań nie znosi.
– To był taki człowiek, który od Boga nie dostał daru mowy – mówi. – Jego kazania były bardzo nędzne. Filozofem to on nie był. Ale z drugiej strony grzmiał na komunę i to ludzi przyciągało.
KUNIU
Na początku lat siedemdziesiątych kilkuletni Wojtek K. mieszka z rodzicami na dziewiątym piętrze wieżowca przy ulicy Wałowej w Gdańsku. Jego ojciec pracuje w biurze projektów w stoczni, potem zostaje dyrektorem zakładów informatyki przemysłu okrętowego. Jest matematykiem, jednym ze współtwórców maszyn liczących Odra w zakresie systemów operacyjnych. Z kolei matka Wojtka pracuje w centrali handlu zagranicznego morskiego Centromor. O firmie mówi się, że była przykrywką służb.
W czerwcu 1972 roku rodzice chłopaka wyjeżdżają za granicę. Giną w wypadku samochodowym. Oprócz nich śmierć ponoszą jeszcze dwie osoby, w tym inżynier przemysłu okrętowego.
Ich śmierć jest głośna.
Trzy miesiące później chłopiec zaczyna naukę w szkole. Kilka razy w tygodniu chodzi też na plebanię na lekcje religii. Zostaje ministrantem księdza Jankowskiego i niemal codziennie służy do mszy. Jeśli w grafiku nie ma rannego nabożeństwa o siódmej, to przychodzi na wieczorne.
Wychowuje go babcia, ale chłopak praktycznie mieszka na plebanii.
– On był pod opieką księdza na dobrą sprawę od początku, kiedy jego rodzice zginęli – opowiada Wanda Szafran, wychowawczyni Wojtka w liceum. – Dziadkowie się zgodzili na księdza. Miał tam prawie drugi dom.
Sam Wojtek zezna wiele lat potem w prokuraturze:
„W 1972 roku w wypadku drogowym zginęli moi rodzice. Od tego czasu zaopiekował się mną oraz moją babcią i dziadkiem proboszcz kościoła pw. św. Brygidy w Gdańsku – ksiądz Henryk Jankowski. Opieka ta przejawiała się tym, że ksiądz Jankowski pomagał mojej babci Marcie K. mnie wychowywać, odwiedzał nas. W zasadzie codziennie widzę się z księdzem”51.
Gdy ksiądz nie może być obecny na wywiadówce w szkole, wychowawczyni przychodzi do Jankowskiego na plebanię na śniadanie.
Ksiądz bardzo zżywa się z Wojtkiem, traktuje go jak syna.
W latach osiemdziesiątych widywani są razem, jak odwiedzają rodzinę Kowalskich, u której Jankowski mieszkał, gdy odbudowywali św. Barbarę.
Wizyty wyglądają podobnie: kolacja, czasem gra w karty, potem nocny powrót na drugą stronę Motławy.
Wojtek, jak inni bliscy księdzu młodzi chłopcy, również jeździ z nim w podróże zagraniczne.
Jeden z nich opowiada nam:
– Jak jeździłem z księdzem do Stanów, do Włoch, do Rzymu, do Niemiec, tośmy mieszkali w jednym pokoju i co z tego? Nie zawsze stać nas było na dwa pokoje. Ja nie widzę w tym żadnego problemu. To była dwójka, ale dwa łóżka. Doszukiwanie się dzisiaj w tym podtekstów seksualnych, erotycznych jest chore. Bo tego nie było nigdy. Dla mnie ksiądz był normalnym człowiekiem.
Wojtek z czasem zostaje prawą ręką księdza. Staje się jego sekretarzem, asystentem i kierowcą. Kończy matematykę na Uniwersytecie Gdańskim, prawo, Politechnikę Gdańską i studia doktoranckie na wydziale prawa.
Wrócimy jeszcze do niego wiele razy w tej opowieści.
GRA
Po strajku sierpniowym,
51
P. Raina, Ks. Henryk Jankowski proboszcz parafii Św. Brygidy, dz. cyt., s. 103.