Tatowanie. Krystian Hanke
ojciec na wyprawie z dziećmi. Ojciec, który wie, jaki kolor i którą superbohaterkę lubi córka i nazwisko którego piłkarza na koszulce chciałby mieć syn.
Oczywiście, że ojcem nie jest się od razu. Ale – zacytuję kabaret Dudek: „Nie bądź pan rura i nie pękaj!”. Jak to pasuje do nas! Idealnie. Któż z nas nie pękał na początku? Był strach, lecz na szczęście była ciekawość i to nasze: „Co? Ja tego nie zrobię!?”. To, że widzimy ojców w akcji, jest także efektem tego, że chcą się pokazać. Nie chodzi o odwagę czy lans. Myślę, że odważne mamy, mamy celebrytki, mamy blogerki, mamy pisarki, mamy dziennikarki jednak nas zmobilizowały. Może poczuliśmy, że zostajemy nieco z tyłu? I dobrze, tylko niech to nie będzie niezdrowa rywalizacja, nieuczciwa konkurencja czy parcie na szkło obiektywów, bez oglądania się na innych. Zwłaszcza na Nią. Bo mimo wszelkich różnic w patrzeniu na świat, innych doświadczeń, temperamentu trzeba pamiętać, że gdyby nie Mama, nie byłoby Taty. To podstawa. Poziom zero.
Wiem, że czasem życie zagoni cię w kozi róg, zapętli myśli, zablokuje wyjścia. Cokolwiek postanowisz, jeszcze raz sięgnij po kartę: „Wracasz na start”. W końcu zaczynaliście razem. Współdziałanie w każdym przypadku zwiększa szanse na sukces. Jakikolwiek byście za swój cel obrali. Dobrze, gdy mama i tata są jak sprawnie zarządzana firma albo team. Załoga, która się wspiera, rozumie, najlepiej bez słów, a kiedy trzeba, wybacza słabości.
Tyle teoria. W praktyce to pędzący po szosie pojazd, w którym wszystko nagle może się zepsuć. Zasuwamy więc, nad głową burzowe chmury, obok gna dzik gotowy wskoczyć przed maskę, a ty nie możesz hamować, bo już jesteś spóźniony. Jedziesz dalej. Jeszcze szybciej, sprawniej omijając kolejne stada dzików w ulewnym deszczu. Kiedy pierwszy raz poczujesz dumę z siebie jako ojca, nigdy już nie zatęsknisz do innego życia. Choć często będziesz utyskiwał, to jeszcze częściej będziesz się śmiał i wzruszał.
Może niezbyt oszczędnie skorzystam w tej książce z prostych skojarzeń i zwrotów. Jeśli cię dotkną, przepraszam. Ale bycie ojcem to czasem jazda po bandzie. Mam nadzieję, że będziesz pamiętał także o moim ogromnym szacunku dla matek i macierzyństwa. W nienadętej formie postaram się pomóc przebrnąć przez trudne sprawy, a w ojcostwie jest ich wiele. To nie będzie książka naukowa. To ułożony w formie umownego kalendarza zapis tego, co z całego mojego tatowania siedzi mi w głowie. Moje wspomnienia i doświadczenia. Zwykłe i niezwykłe.
Skąd w radiu się wziął Projekt Tata? Chętnie opowiadam tę historię od początku; jest dowodem na siłę przypadku, który niewątpliwie mocno napędza moje życie.
…I CAŁKIEM NIEDAWNO
Mniej więcej w czasie kiedy się kończył trzeci miesiąc pierwszej ciąży mojej żony, końca dobiegała „ostatnia taka zima”. Nie wiem, czy moje dzieci zobaczą kiedyś tak wysokie zaspy na naszej ulicy. W wydrążonych w nich korytarzach przyszła mama jeszcze bez prawa jazdy, za to już z widocznym brzuchem, szła na przystanek autobusowy, żeby dojechać do pracy. Ja w swojej ślęczałem od świtu. I wtedy ówczesny dyrektor radia odebrał mi moje programy i postawił nade mną znak zapytania. Pewnie nie wiedział, że ani mnie, ani mojej żonie adrenaliny wówczas nie brakowało. Początek ciąży nie należał do spokojnych. Los zdążył nas już niemal na sygnale wysłać do lekarzy specjalistów. A to z powodu niepokojącego krwawienia, a to z powodu krew w żyłach mrożących wyników badań. Cóż, pierwsza ciąża to debiut. Podobnie jak w historii z połknięciem przez dziecko złotówki. Z pierwszym gnasz na rentgen. Trzeciemu potrącasz z kieszonkowego.
Wysłanie mnie w radiowy niebyt nie było jeszcze końcem świata. Ale podzielenie się tą wiadomością z ciężarną żoną w walentynki to jednak trochę wyzwanie. Zanim więc obwieściłem nowinę, zacząłem myśleć.
A gdyby tak opowiedzieć w radiu o ciąży z perspektywy faceta?! – zapytałem sam siebie. – Tak po prostu. Zadać te pytania, które stawia sobie przyszły tata? Albo takie, których w obliczu błogosławionego napięcia nie ma siły sobie postawić?! Takie, które może i by sobie zadał, ale wygodniej mu je przemilczeć. I asekuracyjnie przetrwać miodowo-śledziowy nie miesiąc, a dziewięć miesięcy. I jako lekko już doświadczony ojciec in spe zacząłem na poczekaniu wymyślać tematy audycji.
Ten o dziwnych zachciankach kulinarnych przyszłych mam jako jeden z pierwszych trafił na listę tematów. Cały zapełniłem w dziesięć minut. Wystarczyło się rozejrzeć, sięgnąć do emocjonalnych huśtawek, napadów paniki, wzruszeń wywołanych zbliżającym się macierzyństwem, nieoczekiwanych ataków bezsilności. Potem dopytać ekspertów o przyczyny, a zwłaszcza o to, jak sobie z nimi radzić. Podać to w smacznym i strawnym sosie, czyli po ludzku omówić konkretne zadania, poradzić, przestrzec, ostrzec, zalecić – i gotowe. Aha! Jeszcze dobrze się przy tym bawić. Chciałem obalać mity, odczarowywać przesądy, demaskować wiedźmy, które pod różnymi postaciami krążą przy kobietach w ciąży.
Zabobony to zresztą temat rzeka wśród przyszłych rodziców. Aż trudno uwierzyć, że w XXI wieku niektórym ludziom da się wmówić, że gwizdanie w trakcie stosunku przyniesie upragnionego syna. Nie wiadomo tylko, kto ma gwizdać. Zabobon ze znamieniem u dziecka w miejscu, za które złapała się oczekująca mama czegoś nagle przestraszona, jest wydumany. Za to przesąd, że jeśli mama ochlapie sobie brzuch podczas zmywania, to w przyszłości dziecko będzie alkoholikiem, już nie wydaje się aż tak niedorzeczny. Ostrzeganie pań przed zbytnim przemęczaniem się obowiązkami ma sens! Pytałem też ekspertów, czy farbowanie włosów jest szkodliwe z powodu substancji chemicznych zawartych w produktach do farbowania. Może przesąd, że dziecko kobiety farbującej włosy będzie rude, ma uchronić przed wdychaniem zawartych w farbie chemikaliów? Tylko dlaczego przy okazji robić z matek idiotki i stygmatyzować rudych? Natomiast przesądu, że kobieta zamartwiająca się w czasie ciąży urodzi leworęczne dziecko, nie rozwikłałem do dziś.
Internet zdewaluował przesądy, ale dziesięć lat temu naprawdę sporo osób jeszcze w niektóre wierzyło. Łyse dziecko, bo przyszła mama patrzyła na księżyc? Księżyc widziany podczas ciąży i łyse noworodki nie są rzadkością. Mnie się to klei! A zabawna przestroga przed seksem w trzecim trymestrze, bo dziecku będą ropiały oczy? Śmiech, tarzanie się po podłodze, ale, ale… Oksytocyna uwalniana podczas igraszek przyspiesza poród, a ten na początku trzeciego trymestru może być problematyczny! Oczy prawdopodobnie da się uratować, ale skazujemy noworodka na dojrzewanie w inkubatorze! Czy tego chcesz, tato? Szach-mat, nieprzesądni!
Tak czy siak (albo „yes or sies”, jak pięć lat później po lekcji angielskiego w przedszkolu wypali Tosiek) lepiej po prostu o wszystko pytać. Czerpać wiedzę z nauki, a do internetowych forów i grup w mediach społecznościowych podchodzić z dystansem.
I tak, zanim zaczęliśmy z żoną zajęcia w szkole rodzenia, przeszedłem szkolenie jako autor Projektu Tata. Pozwoliło mi to zrozumieć i zneutralizować mój własny pakiet obaw. Ekspertów wyszukiwałem na bieżąco, zaprzyjaźnieni świeżo upieczeni rodzice pomogli. Przed mikrofonem szczerze opowiadali o swoich przygodach i radzili. Napad głodu w środku nocy? Zasuwasz do kuchni! Ogórek z dżemem? Proszę. Nie ma dżemu? Bujasz się do nocnego. Mój przyjaciel banany w środku nocy znalazł dopiero po kilku godzinach na Ursynowie. Nie ma zmiłuj. Ciesz się, że są nocne sklepy.
„Wybieracie imię? Przemyślcie je kilka razy. To wybór na całe osiemnaście lat. Potem córka czy syn będzie mógł sobie zmienić, ale do tego czasu może was znienawidzić”, ostrzegali krewni i przyjaciele. Wiem, że mieli rację. Ja miałem być Simoną. Całuję, Mamusiu. Twój syn, Krystian.
„Antoni” w gronie przyjaciół był zaklepany przez nas. Jedni z nich lojalnie dali Jan. Antoniego dodali jako drugie imię. To miłe. W rewanżu zrobiliśmy odwrotnie. Dziś już sam nie wiem, czy nie przesadziłem z żartem. „Alicja” musiała poczekać na córkę. Pierwsza seria, więc na „A”. Dobrze, to już naprawdę żart. „Alicja” bardzo mi się podobała. Brzmienie, gracja, jak u „Antoniego” bez „r” w wymowie, na wypadek gdyby