Tatowanie. Krystian Hanke
piękniejsze obrazy, które zapamiętasz na długo.
Znów zaglądam do szpitala. Czekam na to, co powiedzą lekarze. Niby wszystko jest pod kontrolą, lecz hasło „steryd” nie budzi we mnie dobrych skojarzeń. Płucom przyda się jednak taki „energetyk”. W dziewiątym miesiącu byłyby już odpowiednio wykształcone i silne, ale teraz nie są.
Wcześniak
Wcześniak. Co to właściwie znaczy? Jak się z takim maleństwem obchodzić? Czy to wszystko, czego się dowiedziałem o noworodkach, muszę przerobić od nowa? Czy będzie zdrowy? Czy będzie normalnie widział, słyszał, chodził? Właściwie teraz dociera do mnie, że to nie jest zwyczajna sytuacja. Trzeba ją jednak wziąć na klatę. Staram się uspokoić. Patrzę na nowoczesne szpitalne sprzęty, rozmawiam ze znajomymi lekarzami. Tłumaczą sytuację, mówią prawdę prosto w oczy.
„Poród przed dwudziestym piątym tygodniem to poronienie; jeśli nastąpi po tym czasie, szanse na zdrowe dziecko są duże” – gdzieś słyszę. Ale przecież każdy przypadek jest inny. Statystyka to tylko model. Wyliczenia. Jeśli nogi wsadzimy do ognia, a głowę do lodówki to tylko statystycznie będziemy czuć się średnio.
Niepokój staje się moim najwierniejszym towarzyszem, a najgorsze jest czekanie. Jak przed egzaminem. Nienawidziłem tego. Wejść, zdać albo nie, ale czekać – to tortura. Nie lubię siedzieć i nic nie robić. Jeśli można jakoś pomóc, to ja się zapisuję. Tylko że tutaj to nie działa. Szpital nie kojarzy mi się z komfortową poczekalnią. I tak mam szczęście, że mogę wrócić na noc do domu, choć nie wypuszczam z ręki telefonu. Dobrze, że to mała komórka, nie siedmiocalowy smartfon.
Na sali gorąco jak diabli. Siedzimy w towarzystwie innych przyszłych matek i ojców. Przeglądam relacje z koncertu Pearl Jam. Było super. Ach! Zupełnie zapomniałem o mundialu! Jak to możliwe?! Żeby zmienić kierunek kłębiących się myśli w głowie, czytam komentarze po kolejnych meczach. Na moment wraca normalność. Do tego stopnia, że zaczynam przebierać nogami, bo przecież za chwilę pojedynek Niemcy–Argentyna! Niby to już nie priorytet, mistrzostwa toczą się gdzieś daleko w Afryce. Ale dla mnie mundial zawsze był świętem. Mówię sobie jednak: Możesz kochać futbol, może być dla ciebie nawet religią, kibicuj, przeżywaj, oglądaj, ale jeśli nie postawiłeś fortuny u bukmachera, wynik meczu, choćby najbardziej emocjonującego, nie ma wpływu na twoje życie. Teraz tutaj jest twój mecz i boisko!
W nowej roli TATA
To jedna z ważniejszych, ale i trudniejszych spraw przy wchodzeniu w nową rolę: jak tu nagle, na pstryknięcie palcem, wymazać wszystkie swoje upodobania, porzucić hobby? Rozumiem: Tosiek, obowiązki. Ale przez ponad trzydzieści lat miałem swój własny świat, w którym tyle się działo! Jeśli go porzucę, wypełni mnie pustka! Nie będę sobą. Pytanie, czy muszę rezygnować? Znam śmiałków, którzy obiecali sobie, że nie zmienią swoich upodobań po urodzeniu się dziecka. Sportowe zawody, turnieje, koncerty, rajdy, wspinaczki. Wielu poległo. Dla innych skończyło się to źle. Niektórzy nie wytrzymali napięcia. Związki się rozpadły.
Ale nie histeryzujmy. Na początku będzie inaczej, ale potem, kiedy podzielimy się obowiązkami z żoną, można – a nawet trzeba! – znaleźć czas na własne hobby. Warto też, jeśli hobby na to pozwala, próbować wciągać w to progeniturę. Niech nasze zajęcia w naturalny sposób towarzyszą dziecku. Nie ma gwarancji, że pasję do majsterkowania syn podzieli z ojcem (jestem tego dowodem), ale może chociaż piłkarskie mecze będziecie oglądać wspólnie (to u mnie się sprawdza już od dwóch pokoleń). Wszystko w swoim czasie.
Najpierw jednak będziesz musiał lepiej zorganizować sobie czas. Przed tobą logistyczny challenge, wymagający stałych korekt, refleksu, szybkiego manewrowania jak na torze wyścigowym. Ale uda ci się! „Dasz radę!” – powtarzam sobie i słyszę te znajome słowa, jakbym to ja miał za chwilę rodzić! „Odwagi, dzieciaku!” – dodaję i uśmiecham się do siebie. Nerwy odpuszczają, a ja zerkam na sektor męski. Czy są na sali kibice. Chyba nie tylko mi to po głowie chodzi, bo… Są! Pytamy partnerki, czy możemy. Możemy. Włączamy telewizor. Co pół godziny każdy po kolei wrzuca do skrzynki dwa złote. Taki system. Już nie paleozoik, ale jeszcze nie digitalik. Stawiamy krzesła przed telewizorem, oglądamy. Jest sobota, są emocje. Trochę jak w wojsku. Argentyna dostaje baty od Niemców. Zero do czterech. Odpada z imprezy. A ja w poniedziałek jadę do radia.
Skupiam się na pracy. Przeglądam newsy, czytam gazety, patrzę, jakie piosenki przygotowała redakcja muzyczna. Od szesnastej prowadzę popołudniowe pasmo „Zapraszamy do Trójki”. Zrobiło się małe zamieszanie, ktoś musi poprawić swój materiał, przesuwamy kolejność tematów. Normalka. W trakcie krótkiej przerwy dzwoni komórka w reżyserce. Żona. „No to się szykuj, jutro o ósmej rano będą mnie ciąć!”
Poród tuż, tuż
Tylko jedna myśl w głowie: Nareszcie! Wtedy tak właśnie myślałem. Nareszcie. Nagle wszystkie obawy znikają. Co będzie, to będzie, ale będzie można już działać. No i będzie On. Nie mogę się uspokoić, nie ma teraz ważniejszego newsa! Ale nie mogę przecież podzielić się tym ze słuchaczami. To jednak sprawy prywatne, a program poważny. Dorzucam do zestawu muzycznego Zorbing brytyjskiego zespołu Stornoway. Chodzi za mną od kilku tygodni, a ponieważ czuję, że zaczynam – jak w tej zorbingowej kuli – pędzić po zboczu, piosenka pasuje do mojego nastroju. Gdy słyszę ją w audycji, na moment zamykam oczy. Ślę w świat zaszyfrowaną wiadomość w piosence…
W domu nie mogę zasnąć. Z przejęcia. I z radości. Będzie cięcie, ale nie moje. Wiem, że w kulminacyjnym momencie nie wezmę do ręki nożyczek i oszołomiony własnym szczęściem i krzykiem malca nie dostąpię zaszczytu odcięcia pępowiny. Nie będę potem pokazywał, jak, którą ręką, że „to” jest takie dziwnie miękkie, że trudno się tnie. Zdarza się. I tak pewnie bym zemdlał na widok fizjologicznego pobojowiska. Łapię się na tym, że potrafię sobie zracjonalizować sytuację, a dziecko we mnie nie tupie, nie złości się, nie dąsa. Mały krok. Uświadamiam też sobie, że to jedyna taka noc w życiu. Ostatni moment we dwójkę, choć osobno. Samolot na pasie startowym, prawie przy końcu, jeszcze na ziemi, ale rozpędzony, nie ma odwrotu. I ta myśl: Nie zaspać, nie spóźnić się. Jak przed maturą. Tam zdałem, tu zdam. Wstaję. Jestem gotowy przed czasem; przyszła babcia, też jest gotowa do pomocy, ale od razu zastrzegam: Jadę tylko ja! Mówię to stanowczo, może nawet niegrzecznie. Trochę mi głupio, ale teściowa rozumie.
Nowa rola naszych rodziców.
Babcia i dziadek
Często w gorączce planowania rodzicielskich rozmaitości zapominamy o babciach i dziadkach. A przecież oni też przeżywają poród. W końcu to ich dzieci zdają swój egzamin. No i wnuków także nie mogą się doczekać. W czasie ciąży relacje z naszymi rodzicami mogą układać się różnie. Bywa trudno. To czas napięcia dla całej rodziny. Poród jest kumulacją. A po porodzie prawdziwe szaleństwo. Dobrze wiele rzeczy z seniorami omówić zawczasu. Możemy powiedzieć o swoich oczekiwaniach, zapytać o te z ich strony. Nie powinni czuć się odrzuceni. Niech wiedzą, że dostrzegamy i doceniamy ich rolę w wychowaniu. Mogą doradzić, zasugerować. Oczywiście to jest twoje dziecko, ale po co od razu budować front? I tak przy pierwszej czy drugiej kryzysowej sytuacji to do nich zwrócisz się z prośbą o pomoc. Jak trwoga, to do babci.
Spokojna rozmowa pozwala wypracować granice ingerencji, których chcielibyście się trzymać, kiedy kurz opadnie. Mamo, tato, jeśli chcecie pomóc, to świetnie. Spacer z dzieckiem, usypianie, kołysanie, zakupy, obiad… Obowiązków, w których można odciążyć młodych rodziców, jest mnóstwo. Wyłączne doradzanie, nawet w dobrej wierze, nie mówiąc już o krytykowaniu, doprowadza do szału każdego, nie tylko rodzica. Oczywiście, że babcia ma doświadczenie. Urodziła, wykarmiła, wychowała. A dziś jej największą zaletą powinien być spokój, dystans, opanowanie, wynikające z