Tatowanie. Krystian Hanke
podczas wyjazdu. Tymczasem chuchro przybiera na wadze i rośnie. Zaczyna dokładniej wypełniać już sobą standardowe ubrania dla noworodków. Coraz trudniej dopiąć napy w śpiochach, pajacach i bodziakach. Kroje i typy ubrań są różne i każdy ma nazwę! Jeśli myślałeś, że twoja partnerka ma mnóstwo ciuchów, które tobie, facetowi, niczego nie przypominają, i zastanawiasz się, jak to się w ogóle zakłada, to teraz witaj na diabelskim młynie! W końcu pojmuję, co jest czym, i wydłużam moją listę zakupów o odzież.
Kąpiel
Trzeci kilogram Tośka witam z entuzjazmem, a przy czwartym spoglądam na niego jak na konkretnego obywatela. Już wygodniej chwyta się go podczas codziennej kąpieli. Bo, choć słyszę, że w Niemczech na początku dzieci kąpie się co kilka dni, lubię ten wieczorny rytuał i staram się go nie pomijać. Tosiek też lubi, to widać po uśmiechu. Dlatego kupuję też turystyczną wanienkę, składaną. Miał głowę ten, kto takie ustrojstwo wymyślił. Po złożeniu płaska, nie za duża, łatwo mieści się w samochodzie. Spośród wynalazków branży ten akurat szanuję. Gdyby nasza niebieska miała licznik kilometrów, może nawet mogłaby się pochwalić okrążeniem równika! W domu mamy cały komplet do kąpania, stworzony na wymiar przez dziadka. Stojak na wanienkę doczepiany do umywalki. Schylanie się nad wanną z moim wzrostem i nadwerężonym kręgosłupem byłoby koszmarem… Po kąpieli, na przewijaku wycieranie, zakładanie pieluchy, ubieranie skrzata. Przypomina go w swojej czapeczce. Potem karmienie, usypianie, które wtedy nie jest jeszcze wyzwaniem. Wszystko zaczyna biec swoim rytmem, ale ciągle się uczę. Tyle danych. O tylu ważnych rzeczach trzeba pamiętać.
Powrót do pracy
Kończy się czas połogu i zaraz skończy się urlop. Wracam do pracy. Z początku na dyżury popołudniowe, ale niebawem wrócę do wstawania o świcie. Radiowe poranki. Moje miejsce. Budzik zrywa mnie o 4.30 i nie ma zmiłuj. Mam wprawę we wstawaniu o nieludzkich porach, więc oporządzanie Tośka w nocy jakoś idzie. Zakładam bodziak z napisem „50 procent mamy, 50 procent taty”. Producenci wiedzą, jak zasugerować podział obowiązków. A nadruk na śpiochach „Kocham mamę i tatę” ma funkcję terapeutyczną. Śpiochy same przemawiają w imieniu usypianego. Czy faktycznie jest, jak mówią, że wtedy nawiązujemy więź? Jeśli tak, to dzieje się to poza świadomością obydwu z nas. Przewijam i przebieram szybko, bo nocą czas od kwęknięcia do ryku biegnie szybciej. Płacz zaś o tej porze świdruje w półprzytomnej głowie dotkliwiej. „Im szybciej sprawę załatwisz, tym załatwisz ją ciszej”, przypominam sobie, kiedy w kołysce słychać pierwsze oznaki pobudki.
Przynoszę głodomora do „stołówki”. W tym czasie zasypiam i już nie pamiętam, kto odłożył go z powrotem do kołyski. Myślałem, że wytrzymam dłużej. Ale po powrocie do pracy wstawanie o północy, potem o trzeciej, kiedy za chwilę koniec nocy, okazuje się zbyt trudne. Przegrywam z siłami natury. Rzeczywistość szybko stawia mnie do pionu. Mnie i moje wyobrażenia. Matematyki nie oszukasz. Żebyś czuł się wypoczęty, sen musi chwilę trwać, a przede wszystkim nieprzerwanie. „Wyśpij się na zapas”, przeklinam w duchu te życzliwe brednie. Obowiązki przejmuje żona. To moja porażka. Pierwsza porażka jako ojca. Nie ostatnia. Na szczęście Tosiek śpi dłużej i budzi się w nocy tylko raz.
Czy żałuję, że nie wziąłem urlopu tacierzyńskiego? I tak, i nie. To dla ojca trudna decyzja, dla wielu niosąca poważne skutki zawodowe, łącznie ze zwolnieniem z pracy. Czasem pod przykrywką reorganizacji firmy, likwidacji stanowiska. Problem ten dotyka wciąż jeszcze głównie kobiety na macierzyńskim, ale nie można nie zauważyć, że faceci też stają się ofiarami skostniałego podejścia do sprawy. Rozumiem sprzeczność interesów pracodawcy i pracownika, ale świat naprawdę zaczął sobie z tym radzić, także kompleksowo. Przywiązany do roli żywiciela rodziny mężczyzna boi się sytuacji, w której z powodu dłuższej nieobecności w pracy zostanie na lodzie. A jednak coraz częściej ten czas wykorzystuje do przemodelowania w głowie swojej kariery, celu, i próbuje po tych kilku miesiącach swych sił w czymś zupełnie nowym, na własny rachunek. Kiedy rodzi się dziecko, to tak, jakby z dnia na dzień zmieniono ruch na lewostronny, ale ty musisz jechać dalej. Nie możesz się zatrzymać, żeby nie utknąć na poboczu. Mistrzowie wyzwań przechodzą przez to gładko. Niektórym sprzyja szczęście. Inni się nie martwią, bo życie coś podsunie. Każdy z nas jest inny. A czas spędzony z dzieckiem jest wyjątkowy. Nie da się go przecenić. Nie znam ojca, który tych kilku miesięcy by żałował.
Mam szczęście, bo specyfika mojej pracy, a dokładnie godziny pracy umożliwiają dyspozycyjność w domu od południa. Syn mnie widzi, spędzamy ze sobą sporo czasu. Do tego wiele rzeczy udaje się załatwić z Tośkiem za dnia. Sprawy urzędowe, których akurat tamtego lipca się namnożyło, załatwiam szybko i sprawnie niemal bez kolejek. Tak jest między innymi z aktem urodzenia, po który muszę jechać na drugi koniec miasta. Kiedy zaś żona stoi trzy godziny w urzędowej kolejce, ja bez stresu z noworodkiem w wózku zwiedzam okolicę. Przy Alicji będzie podobnie. Oczywiście w odwodzie są babcie. To duża pomoc, komfort, który sprawia, że trudniej zdecydować się na przerwę w pracy. Czasem tylko zastanawiam się, co zmieniłoby się w naszym życiu, gdybym z urlopu tacierzyńskiego skorzystał. Zawodowo byłbym na pewno gdzieś indziej. Takie czasy, taki zawód, takie moje realia. A relacje z dziećmi? Nie narzekam na nie. Pewnie przewinąłbym więcej pieluch, w nogach miał więcej kilometrów. Czy byłbym bardziej cierpliwy? To już gdybanie. Tak czy owak, prawdziwe tatowanie dopiero na mnie czekało.
Kolejne lipce już zawsze będą mi przypominały o tym jednym, w którym na świat przyszedł Tosiek. Każde urodziny pierworodnego są okazją, by powspominać, przejrzeć zdjęcia. Tosiek nie pyta o swoje pierwsze dni tak często, jak robi to Alicja. Moja pięciolatka wręcz rozpływa się nad fotografią maleńkiego brata.
Objaśnianie świata
„Ooo! Jaki malutki. Taki słodziutki. Ojeeeej… Ja bym chciała mieć córeczkę wcześniaczkę”, wyrzuca z siebie. Parskam śmiechem, ale nie zostawiam tematu. Wszystko dokładnie jej tłumaczę, bo po tych dziewięciu latach wiem, że to jest najważniejsza rola rodzica. Objaśnianie świata. Najtrudniejsze zadanie, przy którym trzeba być uważnym, bo nie ma taryfy ulgowej. Od chwili gdy dzieci zaczynają mówić, zaczynamy się lepiej komunikować. Zyskujemy najpotężniejsze narzędzie. Tylko od nas zależy, jak się nim posłużymy. Wszystko, co powiemy przy dziecku, do nas wróci, choć czasem będzie przeciwko nam wykorzystane.
Zanim ta zasada zacznie obowiązywać na dobre, mówimy do dziecka. Do bobasów najczęściej zdrobnieniami. Denerwuje mnie to. Czy to naprawdę jest dziecku potrzebne? Czy tworzy mu przyjazny i bezpieczny świat, sprawiając, że jest spokojniejsze? Muszą być śpioszki, a nie śpiochy? A kiedy będziemy mówić „śpiochy”? Przecież zaraz przestanie w nich spać? Jeszcze przed narodzinami Tośka obiecałem sobie, że zdrobnieniom zamykam drzwi. Chyba że się wygłupiamy albo tulimy „łapki naszej małej padlinki” przed snem. W innych sytuacjach wszelkie buteleczki z mleczkiem do naszego pokoiku wstępu nie mają! Nieprzesadnie, ale udało mi się tej zasady trzymać. Dziecku można powiedzieć bez tego wydziwiania, że jest słodkim malcem, kruszyną i się je kocha najbardziej na świecie. Bo niby dlaczego nie zwracać się do dziecka jak do dorosłego? Wystarczy zdrobnienie imion. To akceptuję. Żona podobnie.
Na razie mówię ja, ale ani się obejrzę, a zaczniemy rozmawiać. Chyba każdy rodzic na to czeka. Tak jak na pierwsze kroki. Kiedy dziecko wchodzi na oba te poziomy, czujesz, że masz w domu partnera. Chcemy te chwile przyspieszyć. W chwili gdy Tosiek będzie na ostatniej prostej przed puszczeniem mojej ręki i zrobieniem samodzielnie pierwszego kroku, przyglądająca się nam życzliwie podczas spaceru pewna starsza urocza pani podsumuje: „Ech, wy rodzice… Ciągle trujecie dziecku: «No, puść się, idź sam!» albo: «Powiedz to, powiedz tamto…». A jak już dziecko to zrobi, słyszy od was tylko: «Usiądź na tyłku i nie gadaj przez chwilę!»”.
Dziś bym ją chętnie uściskał. Ale do dziś wiele się we mnie zmieniło.