Tatowanie. Krystian Hanke

Tatowanie - Krystian Hanke


Скачать книгу
Kiedy głód nie doskwiera, obserwuje świat za oknem, zamyśla się albo zatapia się w lekturze.

      Na początku, kiedy był niemowlakiem, nie bywało tak różowo. Żona lub ja podczas apogeum kryzysu lądowaliśmy z tyłu, obok jego fotelika. Pajacowanie, strojenie min, śpiewanie, łaskotanie. Byle odwrócić uwagę Tośka. Starsze dzieci mają już siebie i… swój żelazny repertuar. Gdy co kwadrans wypowiadają słynne „daleko jeszcze?”, trzeba się nagłowić, bo wyruszyliście dopiero godzinę temu, przed wami jeszcze godzin siedem. Jeden ze słuchaczy podrzucił mi sposób. Dzielimy przewidywany czas podróży na dziesięć odcinków. Po każdym pokonanym informujemy o tym dziecko, które może sobie zagiąć kolejny palec. W ten sposób wizualizuje stan rzeczy. Widzi, jak wiele drogi już za, a ile przed nim. Do tej pory stosujemy też zegar filmowy. Godzina i czterdzieści minut to jedna Kraina lodu i dwie Świnki Peppy. Dobrze jest od czasu do czasu obejrzeć z dzieckiem bajkę.

      Muzyka

      W drodze zawsze towarzyszy nam muzyka. Długa podróż to dobry moment, by pośpiewać albo posłuchać ulubionych płyt. Dla mnie okazja, by nieco poprawić młodemu pokoleniu gust muzyczny. Z przedszkola i ze szkoły i tak przyniosą swoje hity. I nie mówię o piosenkach dla dzieci, tylko o plastikowych kawałkach współczesnego popu czy disco polo. Za usłyszane z ust Alicji „majteczki w kropeczki” miała być surowa kara, ale złagodziłem wyrok do krótkiego objaśnienia. Co dziecko winne, że inni rodzice zatruwają tym swoje pociechy.

      Wozimy evergreeny z Pana Kleksa, a dzięki muzyce z Krainy lodu udało się raz przejechać osiemset kilometrów jednego dnia. „Na zboczach gór biały śnieg nocą lśni”, a ja „mam tę moc” i jak Sven ciągnę nasz pojazd. Za dziesiątym razem przyzwyczajam się, za dwudziestym zaczynam nucić. Po trzydziestym zastygam i dźwięki mocy przenikają przeze mnie jak przez wodną kurtynę. Ale kiedy po powrocie z urlopu jadę do pracy, dopiero po kwadransie orientuję się, czego słucham i co, do cholery, śpiewam!

      Staram się jednak przemycać rockowe szlagiery, dzieła ikon polskiej sceny. Kiedy dziecko rozumie tekst, a przynajmniej słowa, łatwiej trawi, co serwujemy. Nie wszystko jest dla dzieci, oczywiście, więc drobna selekcja musi być. Płyt mam w domu całą ścianę, jest w czym wybierać. Cieszę się, kiedy zaczynają śpiewać z Muńkiem Staszczykiem słowa piosenki o „siemboi”: „Prostych słów siemboi największy nawet twardziej, proste słowa z gardła nie chcą wyjść najbardziej…” – był czas, że tłukliśmy Ajrisz na okrągło. Uroczo jest, gdy trzylatka wyśpiewuje wniebogłosy za Kasią Nosowską, że „syjamsko cię czuję i lgnę”. Nosowska obok Lecha Janerki, Spiętego z Lao Che to absolutni mistrzowie słowa. „Jeździ” z nami też mistrz Młynarski. Te teksty stanowią dla mnie kanon poezji czasów współczesnych. Ci niedoścignieni dla wielu wirtuozi słownych gier i skojarzeń pokazują, jak znakomitym narzędziem jest język. Niech moje małe mądrale uczą się od najlepszych, bo teksty zostają w głowie. Przekonałem się o tym podczas zwiedzania starego klasztoru, kiedy mój kochany przedszkolak znienacka za Natalią Przybysz głośno zaintonował: „Jak to się stało, że zapomniałam o moich pielsiach!”.

      Wulgaryzmy

      Dobrze, że klasztor jest w Grecji, nikt nie rozumie, ale patrzą dziwnie. Za to kiedy wałkujemy Beksę, zawsze pilnuję, żeby sprytnie wyciszyć i zagadać tę jedną sekundę, w której „wszystko, kurwa, skręca”. Raz naciskam nie ten przycisk, Artur Rojek śpiewa głośno, dobitnie. Klops! Ignoruję w nadziei, że Tosiek nie usłyszał, nie zrozumiał, nie zauważył. Ma cztery lata. Wtedy jeszcze się udaje. Tak, czasem trzeba zignorować. Na przykład wtedy, kiedy maluch rzuci słowem na „ch”, by zwrócić na siebie uwagę. Potem metody się zmienią. Trzeba będzie wytłumaczyć, co to znaczy, i dlaczego to jest przekleństwo. Oczywiście ten owoc smakuje lepiej, gdy jest zakazany, więc raz, pod koniec niemal całodniowej wycieczki po ruchomych wydmach, plaży i leśnej głuszy, kiedy zmęczeni, ale dzielni Alicja z Tośkiem zaczynają marudzić, robię eksperyment.

      „Już niedaleko, a przeszliście kawał drogi. Jestem z was naprawdę dumny. W nagrodę przez te ostatnie pięć minut tu, w lesie, możecie sobie pokrzyczeć brzydkie wyrazy”.

      Patrzą na mnie z niedowierzaniem. Odbiera im mowę. Coś tam przebąkują, żeby upewnić się, że nic im nie grozi. W końcu po „dupie” rezygnują. Często za to, kanalizując potrzebę „porzucania mięsem” przez latorośle, bawimy się w wymyślanie dopuszczalnych przekleństw. Każdy po kolei komunikuje swoje. Dzieci są w tym cudowne: „Do zgniłej parówki! Na śmierdzącego gofra! Do diabelskiego anioła! Na spleśniałego kurczaka!”.

      Świetna i kreatywna zabawa. Polecam. Ale nie mam złudzeń, że to kończy sprawę. Brzydkie słowa? Pełno ich wokoło. Sam nadużywam, ale nie przy dzieciach. Za to ulica, nadmorski bulwar, tramwaj, kolejka do kasy aż tętnią od „ozdobników”. Niestety, coraz częściej szkoła, place zabaw, skateparki również. Więc przynajmniej ja, odpowiedzialny tata przy dzieciach, skutecznie się pilnuję, choćby ch… mnie strzelał.

      Podczas zabawy z nowym kolegą.

      Tosiek (lat 5, podekscytowany, półszeptem, do mamy): Jak ma na imię ten chłopiec, z którym się bawię teraz?

      Mama: Julek. A co?

      Tosiek: Wiesz, on też się fascynuje brzydkimi słowami.

      Żeby ustrzec się przed wulgaryzmami w muzyce, omijam hip-hop. Czasem wpada nam do odtwarzacza trudniejsza muza. Ale kiedy zwróci się uwagę dzieci na poszczególne instrumenty, opowie ciekawostkę, można zainteresować nawet maluchy. Oswajam je z warstwą muzyczną, słuchamy rytmu, bawimy się w perkusistów. Kiedy proszą o Metallikę, nie stawiam oporu. Jeden z albumów zaczyna się od porządnego łupnia na bębnach. Od razu nazywamy to kotletami. Wyobrażamy sobie, ile ich do tego rytmu można byłoby w te kilka minut tłuczkiem zrobić. Trolle szaleją w swoich fotelikach, odgrywając kucharzy. Po kilku dniach Alicja sama nuci nawet linię melodyczną, którą zdołała wydobyć z tego hałasu. Wtedy pierwszy raz zwracam uwagę na jej słuch. Po powrocie do domu prosi, żeby włączyć Jezioro łabędzie na DVD. Patrzy i słucha z takim samym przejęciem. Melodię z baletu rozpozna za jakiś czas w innym filmie. Jestem zachwycony.

      Muzyka klasyczna nie jest łatwa w odbiorze. Nudzi. Ale czasem leczy. Dzieci, które mają problem z koncentracją, by się wyciszyły, bywają poddawane terapii muzyką Mozarta. Zwłaszcza tą, którą tworzył w młodości. Prostsza droga do klasyki wiedzie przez poznawanie ciekawych instrumentów. Sam widzę, jak na koncertach symfonicznych czy kameralnych puzony, klarnety lub akordeon budzą zachwyt. Można jeszcze inaczej. Włączam 2Cellos, czyli dwóch zwariowanych chorwackich wiolonczelistów, brawurowo odgrywających znane utwory muzyki rozrywkowej, i już wiolonczela przestaje być egzotyczna. Co więcej, zabawa w „jaki to znany utwór” świetnie się sprawdza w samochodzie. Bycie tatą, który zna i kocha muzykę, podsuwa ogrom kreatywnych zajęć.

      Maluchy na koncercie

      Ale dla mnie muzyka to przede wszystkim koncerty. Czteroletni Tosiek lubi na DVD oglądać występy Pearl Jam, Muse, Queen. Występuje z plastikową gitarą, uczy się scenicznego ruchu. A ja już odliczam w myślach, kiedy zafundujemy sobie obiecany koncert PJ na żywo. Żebyśmy mogli domknąć tamten rozdział. Kolejnym ich koncertem na Festiwalu Open’er w 2014 cieszę się jednak sam, bo Tosiek jeszcze jest za mały. Za to swój udział w tej muzycznej imprezie zalicza rok później jako pięciolatek. Na dodatek ze swoją roczną siostrą! Kiedy w epoce przedrodzicielskiej obskakujesz koncerty, pokusa, by potem zabrać młode na jakiś „nieszkodliwy”, jest duża. Ale nie powiem, to jest wyzwanie. Pojechaliśmy we czwórkę, żeby spróbować, jak to jest z takimi malcami na wielkim festiwalu. Chociaż jeden dzień.

      Upał. Odpowiednio zaopatrzeni w wodę, jedzenie, z wózkiem i plecakiem, pokonujemy trasę na teren lotniska Gdynia-Kosakowo zatłoczonym autobusem. Budzimy szczere zdziwienie festiwalowiczów, ale ustępują nam miejsca. Martwię się, bo nie mamy dla Tośka słuchawek tłumiących hałas. To


Скачать книгу