Tatowanie. Krystian Hanke
zapominam, że nie tylko moje. Przecież przewrotu dokonały też w życiu mojej żony. I mają jeszcze co przewracać.
Urlop. Wakacje
„A kiedy znów będziemy mieszkać, gdzie będziemy chcieli?”, pyta trzyletnia córka. Z początku nie rozumiem, więc dopytuję, o co biega. O wakacje! Dla mojego dziecka „gdzie będziemy chcieli” to synonim pensjonatu, kwatery, hotelu, wolnego wyboru miejsca do życia na ziemi. W odróżnieniu od przymusowego zamieszkiwania naszego mieszkania. Inspirujące. Znam przypadki niezbyt mocnego przywiązywania się do adresów, tułaczki rodzin po świecie czy kraju, ale nie mam na to odwagi. Za to wakacje wreszcie nadchodzą. Urlop, namiastka wolności! Wolność! Tak wołałem, zanim zostałem tatą. Czy dziś czuję się zniewolony? Mimo kryzysów, nie! Zaskakujące, ale już nie wyobrażam sobie naszego wakacyjnego wyjazdu bez tego krzykliwego duetu.
W ogóle sierpień to dla mnie, taty, miesiąc zaskoczeń. Kiedy nadchodzi moment urlopu, jest wreszcie więcej czasu dla dziecka, odkrywamy w nim tyle nowych umiejętności! Nawet jeśli towarzyszymy mu na co dzień, w ciągu roku coś nam umyka. Teraz możemy się uważnie przyjrzeć temu, co potrafi. Starsze dzieci, uwolnione od obowiązków i codziennego rytmu, ujawniają nowe talenty i zainteresowania, o które byśmy ich nie podejrzewali. Ile to razy szeroko otwieram latem oczy ze zdumienia!
Kiedy się tego nauczyła? – zastanawiam się, patrząc na Alicję wdrapującą się prawie na szczyt pająka na placu zabaw. Zaraz potem przerażony zerkam na Tośka: – Przecież on ma lęk wysokości! Zaraz spadnie!
Mój strach okazuje się wyolbrzymiony i niepotrzebny. Krążę asekuracyjnie od córki do syna. Ustawiam się w pobliżu miejsca, w którym za chwilę stanie noga małego zdobywcy ścianki, drabinki czy innej wieży. Kotłujące się z tyłu głowy błyskawice ostrzeżeń i alarmów, wizje następstw nierozważnego kroku, niedostrzeżenia barierki, robią ze mnie ojca, który ma oczy dookoła głowy. Natychmiast widzę brak poręczy, pęknięty szczebel, wystający pręt, ruszającą się płytę. A w domu kubek z gorącą kawą w pobliżu łokcia, otwarte drzwiczki szafki nad głową, kitkę na wysokości włączonego palnika kuchenki. Czasem chcę sobie oszczędzić kłopotów, przesuwam więc otwarty pojemnik z farbami na kanapie, na której usiadło właśnie moje dziecko. Nie da się uniknąć wszystkich zagrożeń, ale niektóre można neutralizować. Byle nie dać się omotać natręctwom. Nauczę się tego z czasem.
W pierwszym tygodniu jazdy na rowerze na dwóch kółkach.
Alicja (lat 5, wchodząc do domu, z dumą w głosie): Daddy! Daddy! Samodzielnie się przewróciłam!
W parku, ścigając się z bratem na hulajnodze.
Alicja (lat 3): Tata! Patrz!
Tata: Wooow! Ale ty już ewolucje robisz!
Tosiek (lat 6,5): A ja??? Ja też ewoluuję?
To, że biegam na wakacjach po placu zabaw, to nie przypadek. Dwuletni Tosiek, na moment spuszczony z oka, omal nie wykonuje ze szczytu zjeżdżalni spektakularnego skoku, który mógł się dla niego skończyć tragicznie. Poza tym plac zabaw musi być. Jasne, że wolałbym zwiedzać piękną średniowieczną starówkę w cudownym miasteczku lub podziwiać obrazy lokalnego mistrza w miejscowym muzeum. Oczywiście, że marzy mi się przejście szlakiem pod sam himalajski szczyt, nawet jeśli nie chcę się od razu wspinać. Ale wakacje z dziećmi wymagają wykrzywiania trasy, silnych motywatorów w zanadrzu i ogromnych pokładów cierpliwości. Jeśli cierpliwość męczy, to znaczy, że nie wypoczywasz. Dzieci przypominają nam o tym, co jest w urlopie ważne. Inny rytm, inny horyzont, przygoda zamiast ścisłego trzymania się planu, dystans. A po motywatory sięgamy do bogatej, łatwo dostępnej skarbnicy.
Motywatory wędrówek
Wchodzimy więc na górę bez większych problemów, kiedy wiemy, że po jej zdobyciu wbijemy sobie pieczątkę dokumentującą to osiągnięcie w książeczce turystycznej. Można je kupić, a można samemu zrobić, wyznaczając przy tym cel wypraw. Przespacerujemy się po tym pięknym ogrodzie z rzeźbami, bo wiemy, że na końcu trasy czekają na nas huśtawka i zjeżdżalnia. Wejdziemy do pałacu, w którym według dziecka wieje nudą, jeśli sięgniemy po legendę o tym miejscu. Zamki zawsze jakąś mają. Nawet małe leśne bajoro może ją mieć. Stawik upiorów w Ustce! Jak to brzmi! Pobieżny rekonesans pomaga. Przejdziemy się tym bulwarem, kiedy wiemy, że są tam pyszne lody. Świątynia na górze, niby nic ciekawego, ale czym się na tę górę wjeżdża! Kolejka, osiołki, riksza… Ha! I tak bez końca.
Wreszcie – jedno z pomocnych odkryć – zmęczenie i zniechęcenie Alicji i Tośka to często oznaka najzwyklejszego w świecie głodu. Zawsze w zanadrzu są więc kanapki i przekąski. W przypadku moich ancymonów najlepszym motywatorem są jednak wszelakiej rasy czy gatunku zwierzęta. One ratują każdą wycieczkę. Im dziecko mniejsze, tym zwierzaki są większą atrakcją. Nawet spacer czy jazda na rowerze zostają przerwane, kiedy trzeba pomóc ślimakowi i przenieść go w trawę, by nikt go nie nadepnął. Kumakom naprędce można zrobić rezerwat, by nie wskakiwały tam, gdzie niebezpiecznie. Patrzę, z jakim zainteresowaniem Alicja śledzi spacerującego po liściu żuka, a Tosiek bez obaw bierze w ręce kolejnego.
„Pasikoniki! Będą pasikoniki!”, cieszą się przed spacerem po łące. Z jaką czułością potrafią się im przyglądać! Dla mnie to ich przyglądanie się to niezwykły widok. Sam omijałem takie stworzenia, gdy byłem mały. Dziś świat robali poznajemy wspólnie, bo wciągają mnie do niego moje dzieci. Jeśli twój maluch będzie zdradzać zainteresowanie przyrodą, pielęgnuj to. Nie poganiaj na spacerze. Szacunek wobec natury i umiejętność życia z nią w zgodzie wkrótce nam się przyda. O Ziemię trzeba dbać znacznie bardziej niż do tej pory. Często z żoną przypominamy o tym dzieciom. Znajomość praw ekosystemu i szacunek nawet dla najmniejszych żyjątek nie pozostaną bez wpływu na to, jak nasze dzieci będą w przyszłości traktować otoczenie. Ponadto obserwowanie zapylających kwiaty pszczół sprawia, że maluchy mniej boją się brzęczących stworzeń. Jeśli wiedzą, o co chodzi pszczole, nie panikują na widok nadlatującego owada. Wiedza dzieci chroni i dodaje im pewności. Nie pamiętam z dzieciństwa nic bardziej bezsensownego niż widok malucha wrzeszczącego do osy „gorzko, gorzko!”.
W łóżku, przed spaniem, oglądając książeczkę.
Alicja (lat 2,5): Mamusiu, co ślimaki ją?
Mama: Co… ją? Co robią, tak? Hau hau, miau miau? No, nic nie robią. Ślimaki głosu nie mają.
Alicja: Nieeeeee. Co ślimaki ją!!!? Kiełbaskę? Paróweczkę z keczupikiem? Bułeczkę?
Pupy, kupy i odpieluchowanie
Na biologii nie trzeba znać się szczegółowo, ale jest wiele książek dla najmłodszych zawierających tysiące ciekawostek ze świata przyrody. Dzieci przepadają za nimi i w lot uczą się twardych danych. Co chwilę słyszę od Tośka nowe. Zasypuje mnie zagadkami i sprawia wielką frajdę, że mogę się też czegoś od niego dowiedzieć. W wakacyjne podróże do samochodu zabieramy audiobooki. Z Pup, ogonków i kuperków Mikołaja Golachowskiego, które po mistrzowsku przeczytał Wiktor Zborowski, śmialiśmy się wszyscy. Przy okazji dowiedziałem się więcej niż przez lata edukacji w szkole. Moje dzieci tę porcję wiedzy przyswoiły natychmiast. Zwyczaje zwierząt „od pupy strony”. To nie mogło się nie udać! Na pewnym etapie nie ma nic bardziej fascynującego dla dziecka niż siku i kupa. Normalka. Trzeba to znieść. Odchody u trzy-, czterolatka przewijają się w wypowiedziach systematycznie jak ich desygnaty. Dzieci drążą temat, odmieniają słowo „kupa” przez wszystkie przypadki, rymują je z tym drugim podobnym, pąsowiejąc z ekscytacji i zerkając, czy rodzic słyszy. Bywa, że „kupa” to też obelga rzucana względem wroga. To jest zdrowe zainteresowanie, choć dla nas, rodziców, nieco męczące. Trudno się jednak tej fascynacji dziwić, skoro wypróżnianie to dla malca jedno z najważniejszych codziennych zajęć. Życie smyka kręci się wokół tej sprawy, a my tylko wzmacniamy rangę wydarzenia