Czarne ziarno. Marta Zaborowska
co się ma pod językiem i w policzkach. Niekiedy myślę, że… nieważne, to tylko moja prywatna teoria.
– Takie są najlepsze. Czasem lepiej jest zawierzyć intuicji niż podręcznikom.
– Pewnie tak. Ale na razie moje zdanie się tu nie liczy. Jestem na praktyce, nie mam jeszcze lekarskiego dyplomu, a intuicja to ostatnia rzecz, jaką szanowni panowie doktorzy braliby pod uwagę.
– Liczy się tylko „mędrca szkiełko i oko”?
– Wiele rzeczy stoi tu na głowie. Kiedyś marzyłam o tym, żeby zahaczyć się tu na stałe. Wie pani, jak już skończę studia. Teraz nie jestem tego już taka pewna. To nie ta sama klinika co kiedyś. Inne rządy i inne podejście do pacjentów. Jestem na czwartym roku studiów, a zamiast pomagać pacjentom, wypisuję druki i odbieram telefony. Szkoda gadać. Tej dziewczyny też mi szkoda. Dzieciak z niej jeszcze, nie umie się w tym wszystkim odnaleźć. – Ewa zgasiła papierosa o mur i rzuciła peta w krzaki pokryte resztką topniejącego śniegu. – Dlatego prawie nie wychodzi ze swojego pokoju, woli zostać tam, gdzie jest.
– W swoim świecie czuje się bezpieczna.
– Zna go na tyle, by nic w nim jej nie zawiodło. Kontroluje swój ból, izolując się od wspomnień. Powrót do rzeczywistości i ludzi, którzy przypominaliby jej o rodzinie, zabiłby ją. Mam na myśli obcych, nie daliby jej przecież spokoju. Gazety piszą, że niedługo ruszy proces jej matki. To prawda?
– Tak. W marcu stanie przed sądem.
– No właśnie. Oby ta nagonka nie dotknęła małej. Kolejny stres pewnie by ją zniszczył.
– Dużo pani o niej wie.
– Bynajmniej. Nina mi się nie zwierzała, ale uczą nas o takich przypadkach. A co do Niny i jej zachowania, to tylko moje obserwacje. Mówiłam już, że nie dopuszczają mnie do pacjentów. Ale jeśli jest tak, jak myślę, nie dotrze pani do niej.
– Do każdego można dotrzeć, trzeba tylko cierpliwie poczekać.
Dziewczyna roześmiała się dobrotliwie.
– Chce pani pobyć z nią godzinę… Co to jest godzina? Zresztą, sama się pani zaraz przekona, czy mam rację, czy nie. – Pchnęła drzwi, otrzepując jednocześnie buty z cienkiej warstwy błota. – Już czas, niech pani idzie. Doktor na panią czeka. Drugie piętro, gabinet numer sześć. Można albo schodami, albo windą. – Czajka wskazała głową kierunek.
Julia powinna spytać o nazwisko lekarza, żeby dowiedzieć się, kto leczy Ninę i kto w związku z tym powita ją w progu gabinetu. Przepadło, Ewa Czajka, zamiast wrócić do recepcji, schowała się za drzwiami toalety dla gości kliniki.
Julia wybrała schody. Na półpiętrze minęła się z kimś w białym kitlu, kto powiedział jej „dzień dobry”. Zareagowała zbyt późno, skupiona na myślach o tym, co usłyszy za kilka minut za drzwiami gabinetu. Kiwnęła tylko głową, ale człowiek w białym fartuchu był już na dole. Pewnie był to ktoś, kogo spotykała kiedyś w klinice i kto, mimo upływu czasu, pamiętał jej twarz.
Zapukała do gabinetu bez tabliczki na drzwiach, jedynie z numerem przybitym na dwa gwoździe. Czekała, aż usłyszy zaproszenie, ale wewnątrz było cicho. Ponownie zbliżyła palce do drzwi.
– Proszę! – usłyszała wreszcie.
Nacisnęła klamkę. To było jak déjà vu. Duże drewniane biurko ze stojącym za nim głębokim fotelem z wysokim oparciem, metalowe szafy z dokumentacją, nad nimi oprawione w ramki dyplomy. W rogu wieszak na płaszcze, obok umywalka i dozownik na mydło w płynie. Naprawdę minęło tak dużo czasu? Wydawało jej się, jakby wyszła stąd wczoraj, całując na pożegnanie mężczyznę, który miał zostać jej mężem.
– Nie mogłem uwierzyć, kiedy usłyszałem w słuchawce pani nazwisko – dobiegł ją głos zza biurka.
Doktor Synowiec zbliżył się do niej z rękami rozłożonymi w powitalnym geście.
– Dobrze znów pana widzieć, doktorze. – Julia objęła dużo grubszy niż poprzednio tułów mężczyzny. O ile przybyło go w pasie, o tyle ilość włosów na głowie zmalała, ogołacając foremną czaszkę niemal do zera. – Pan wciąż na posterunku?
– A gdzie niby miałbym się podziać? – Doktor pokazał rząd równych zębów. – Na umieranie też jeszcze trochę za wcześnie. Poza tym, jak to mówią, złego licho tak szybko nie bierze.
– Sprytne, ale nieprawdziwe. – Julia powtórnie rozejrzała się po gabinecie, wędrując wzrokiem ponad ściskające ją ramię, i zatrzymała spojrzenie na ścianie z półkami. Regał kiedyś był niższy, teraz półki podciągnięto pod sufit. Mimo to książki i podręczniki z fachową wiedzą psychiatryczną stały i leżały powciskane jedne między drugie.
– Ile to już lat? – Doktor Synowiec wyswobodził ją wreszcie z uścisku i obejrzał od stóp do głów.
– Trzy.
Jego flegmatyczne kiwanie głową odebrała jako naciągany żal za utraconym kontaktem. Zupełnie jakby wtedy byli przyjaciółmi, którzy w zimowe wieczory popijali piwo przy kominku i wzajemnie raczyli się rubasznymi żartami.
– Sporo czasu – powiedział i skrzyżował ręce na piersi. – Tyle się zmieniło, odkąd pani zniknęła.
– Nie zniknęłam. Wróciłam do siebie – wyjaśniła Julia i rozluźniła szalik na zgrzanej szyi.
– No tak… – westchnął znacząco. – Każdy powinien wiedzieć, gdzie jest jego miejsce. Wszyscy myśleliśmy, że dla pani jest ono właśnie tu.
– Mnie też się tak zdawało, jednak… nieważne.
– Tak. Co się stało, to się nie odstanie. A teraz proszę dać mi swój płaszcz i usiąść. – Doktor Synowiec wskazał krzesło stojące przed biurkiem. – Napije się pani czegoś?
– Nie trzeba. Wolałabym przejść do sedna.
– Do sprawy Niny Rawskiej? – Doktor Synowiec usiadł za stołem, na wprost Julii.
– Interesuje mnie ta dziewczyna. Dostałam zlecenie ponownego wszczęcia śledztwa.
– Dawno nie było tu policji.
– Nie pracuję już dla policji. Działam na własną rękę.
– Ktoś panią zatrudnił? – Synowiec nachylił się nad zasłanym papierzyskami blatem.
– Jej siostra, Maria. Według niej to nie ich matka zabiła Leona.
– Bzdura. Może nie wiem wszystkiego o tej sprawie, ale to, co wiem, wygląda dość klarownie. Gdyby było inaczej, Rawska nie siedziałaby od roku w więzieniu.
– W areszcie śledczym – poprawiła go Julia. – Dochodzenie nie zostało zakończone. Poza tym to tylko hipoteza. Prawdopodobna, ale jednak hipoteza. Istnieje ryzyko, że Rawska zostanie skazana za zbrodnię, której nie popełniła. Przyznała się do zabicia syna, ale nikt nie wie, co ją pchnęło do samooskarżenia ani gdzie znajduje się narzędzie zbrodni. Bez tego śledztwo nie może się zakończyć.
Doktor Synowiec wyjął z szuflady biurka paczkę papierosów i podszedł do okna. Uchylił je na tyle, by cienka smuga dymu wydostawała się na szpitalne podwórze.
– Nie znam się na policyjnych procedurach, ale nikt dobrowolnie nie przyznaje się do zbrodni, której nie popełnił. Musiałby być szantażowany albo zmuszony do tego w inny sposób.
– Ktoś miałby torturować Rawską, żeby przyznała się do czegoś, czego nie zrobiła? To nie średniowiecze, doktorze.
Kolejny wężyk dymu uniósł się nad łysą głową mężczyzny.
– Miałem kiedyś takiego jednego w klinice.