Powiedz mi to szeptem. Kerry Anne King
Prowadzę dochodzenie. To moja praca. Myśli pani, że chcę tu być? Pan Walter zajmował się podatkami moich rodziców. Łowił ryby z moim wujkiem.
Doktor Margoni patrzy na niego, a potem odwraca się w moją stronę.
– Małomiasteczkowe plotki roznoszą się szybciej niż wirusy.
Elle wraca, trzymając puszkę coli.
– Automat – informuje mnie. – Jest lodowata.
Nie jestem spragniona, ale biorę napój, ponieważ córka przyniosła go dla mnie. Biorę łyk. Słodkie bąbelki mają na końcu gorzki posmak. Chcę, żeby Elle znowu wyszła z tego pokoju, ale nie mogę wymyślić żadnej wymówki.
– Co jest? – pyta. – Chodzi o babcię? Wszyscy macie grobowe miny.
Doktor Margoni rzuca mi pytające spojrzenie.
– Elle już wie – wyznaję, dając pozwolenie na kontynuowanie rozmowy. Patrzę na Mendeza, który jest odpowiedzialny za to, że Elle zna szczegóły jego dochodzenia. On jednak mnie ignoruje, zwracając się do lekarki.
– Słyszałem, że pani pacjentka ma wiele zrośniętych złamań. To sugeruje przemoc domową.
– Wszystkie złamania są już zrośnięte, jak pan słusznie zauważył.
– Jak długo? – naciska Mendez. – Sześć miesięcy? Rok?
– Dziesięć lat. Dwadzieścia. Ciężko stwierdzić, jak dawno temu to się stało, ponieważ w miejscach złamań powstały kostniny. Przez dziesięć lat była pacjentką tego szpitala i w tym czasie nie udokumentowano żadnych obrażeń jej ciała.
– Nie musiała pani o tym wiedzieć – oznajmia oficer. – Ofiara przemocy często się nie przyznaje, prawda?
– Pani Leah nie była ofiarą przemocy – obwieszcza doktor Margoni. – Nawiasem mówiąc, miała ze mną spotkanie w celu wypełnienia formularza POLST6. To oficjalny dokument zawierający jej życzenia dotyczące leczenia. Opierając się na naszej rozmowie w gabinecie, myślę, że pan Walter, nie wzywając pomocy medycznej, postąpił zgodnie z jej życzeniami.
– Przez trzy dni – buczy pod nosem Mendez. – To zbyt długo, żeby zostawić kogoś nieprzytomnym.
– Trzy dni, podczas których, jak rozumiem, udało mu się zaciągnąć ją do łóżka pomimo zapalenia stawów i choroby zwyrodnieniowej dysku. Trzy dni, podczas których kąpał ją, wlewał jej wodę do ust za pomocą łyżeczki i obserwował ją.
– Seryjni mordercy robili to samo ze swoimi ofiarami.
Podczas gdy rozmawiają o moich rodzicach – pragnieniu mojej matki, żeby umrzeć, moim ojcu jako obłąkanym mordercy – napięcie oraz niezrozumienie narastają we mnie.
– Nie chcę, żeby umarła – wyrzucam z siebie.
– Nikt tego nie chce – zapewnia doktor Margoni. – Śmierć nie zawsze jest zgodna z naszymi życzeniami. Rozumiem, że jest pani przytłoczona, ale musimy zadecydować, co zrobimy, kiedy pani matka przestanie oddychać. Lub kiedy jej serce przestanie bić. Nie życzyła sobie żadnych środków ratujących życie. Nie chciała nawet przyjechać do szpitala.
Ponownie patrzę na ojca, śpiącego, odurzonego lekami, nieświadomego. Cienka linia śliny ciągnie się z otwartych ust w dół po podbródku. Czuję się tym zawstydzona, jakbym patrzyła na coś, czego nie powinnam widzieć.
Lekarka klepie mnie po ręce.
– Wiem, że to jest dla pani bardzo trudne, ale musi pani zrozumieć, że pani mama z tego nie wyjdzie. Najwyżej może pani liczyć na to, że będzie mogła usiąść na wózku inwalidzkim i patrzeć przez okno. Jej funkcje poznawcze zostały zniszczone.
– Nie wie pani tego. – Desperacja w moim głosie dociera do moich uszu. – Ludzie wracają. Słyszałam o wielu podobnych przypadkach. Ludzie, którzy są w śpiączce przez lata, a potem się budzą.
– Pani Maisey. – Przysuwa krzesło, siadając przede mną. – Proszę się zastanowić, zanim podejmie pani decyzję. Zgadzam się, że ostatnie słowo będzie należeć do pani, biorąc pod uwagę obecny stan pani ojca, ale chciałabym, żeby pomyślała pani o kobiecie, którą była pani matka i o tym, czego by chciała.
Ta miła, kompetentna lekarka chce, żebym pozwoliła matce umrzeć. Czuję nacisk, imadło zaciskające się na mojej klatce piersiowej, badające mój mózg.
Zamykam oczy, żeby odciąć się od lekarki, żeby odciąć się od ojca i policjanta. Mój świat odwrócił się na lewą stronę. Czuję się, jakbym zawisła w powietrzu. Nie czuję pośladków. Muszę porozmawiać z mamą. Potrzebuję jej, chcę, żeby tu była. Nie może umrzeć. Nie teraz. Jeszcze nie.
Wiem, czego oczekuje ode mnie lekarka. Czego oczekuje ojciec. Zdecydowanie wiem, czego oczekuje ode mnie mama.
Po raz pierwszy nie dbam o to, czego inni ode mnie oczekują. Otwieram oczy i staram się, by mój głos był stanowczy. Jednak kiedy się odzywam, brzmi jak żałosny pisk.
– Proszę utrzymać ją przy życiu. Za wszelką cenę. Boże. Jest za młoda na to.
Doktor Margoni pociera kark. Widzę cienkie linie wokół jej oczu oraz ciemne cienie pod nimi. Wygląda na starszą, niż początkowo zakładałam.
– Zaczęliśmy już podawać jej antybiotyki oraz tlen, ale chcę, żeby pomyślała pani o innych rzeczach. Nie jest w stanie jeść i to prawdopodobnie nie zmieni się w najbliższym czasie. Jeśli antybiotyki zabiją infekcję i będzie w stanie oddychać samodzielnie, zacznie głodować.
– To straszne – mówi Elle. – Nie możecie pozwolić, by głodowała.
Moja córka nie powinna tu być. Nie powinna nawet o tym wiedzieć.
Ale nie mogę kazać jej wyjść na korytarz.
Doktor Margoni włącza ją do rozmowy, jakby miała do tego prawo.
– Twoja babcia jest w śpiączce, więc nie cierpi. Możemy wprowadzić wkłucie centralne do żyły i podawać jej odżywczy płyn zwany całkowitym żywieniem pozajelitowym. Możemy też umieścić w jej brzuchu rurkę i karmić ją w ten sposób.
Nie ma słów, które byłyby w stanie określić, jak bardzo moja matka znienawidziłaby to, ale mimo wszystko mówię:
– Proszę to zrobić. Mam na myśli tę rurkę. Proszę ją nakarmić.
– A kiedy przestanie oddychać, czy mamy przeprowadzać resuscytację, intubować i podłączyć do respiratora?
W tym momencie utknęłam. To żądanie, którego nie mogę spełnić.
– Naprawdę musimy podjąć decyzję – ponagla doktor Margoni.
Chcę włożyć palce w uszy i nucić, tak jak robiłam to, kiedy byłam małą buntowniczką i nie chciałam słuchać wykładów matki.
Żołądek mi się skręca, po czym zaczyna się podnosić. Czuję kwas w gardle. Będę wymiotować, najlepiej na buty tej sympatycznej lekarki.
– Nie. – Udaje mi się wyszeptać. – Jeśli ona… jeśli ona umrze, pozwólcie jej… Nie sprowadzajcie jej z powrotem.
Lekarka klepie mnie po ręce z aprobatą. Znowu jestem dobrą dziewczynką. Zrobiłam to.
Chociaż w środku krzyczę.
Nie! Nie pozwólcie jej umrzeć! Przynieście wszystkie rurki, wszystkie maszyny i przeprowadźcie wszystkie zabiegi. Zróbcie wszystko, co konieczne. Nie pozwólcie jej odejść!
Doktor Margoni odsunąwszy krzesło, wstaje.
– Doktor York, który ma dzisiaj dyżur na izbie przyjęć,
6
POLST to rodzaj testamentu zwierający zgody osoby na leczenie lub podtrzymywanie życia, podpisany przez lekarza oraz osobę, której dotyczy (przyp. tłum.).