Odrobina czarów. Michelle Harrison
jasne… Najbardziej niesamowita rzecz, jaka spotkała moje g o ł e o k o dzięki temu przeklętemu kamieniowi babki, to piasek, przez który dostałam łzotoku.
– Ale ten jest inny – szepnęła Błądka.
Na te słowa Betty przeszedł dreszcz. Uniosła kamień do twarzy i z wrażenia zachłysnęła się powietrzem, bo na mapie, tam gdzie dotąd była wyłącznie woda, pojawiło się coś nowego.
– Nic z tego nie rozumiem… – Odsunęła wiedźmi kamień od oka i znów przysunęła. – Jak to w ogóle możliwe?
– Ale co? – niecierpliwiła się Fliss. – Co tam jest? No, daj zobaczyć!
Betty podała kamień siostrze. Spojrzała na Błądkę, przepełniona zdumieniem, strachem i pytaniami – tak wieloma, że nie wiedziała, od którego zacząć.
– To wyspa – wychrypiała, wciąż nie dowierzając.
Rozdział siódmy
Dziób Szachraja
Fliss sapnęła, gdy spojrzała przez wiedźmi kamień.
– Co to jest? Czy to jakaś sztuczka?
– Nie – odpowiedziała Błądka. – Wszystko to najprawdziwsza prawda. – Wskazała na matrioszki. – To, że czegoś nie widać, nie znaczy jeszcze, że nie istnieje.
– Zgromadziłam najróżniejsze mapy Wronoskału i okolic – odezwała się Betty – ale na żadnej z nich nie ma sekretnej wyspy. – Kręciło jej się w głowie, tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy ujrzała na własne oczy działanie matrioszek. I mimo że zawsze marzyła o przygodach i wyprawach w nieznane, czuła, że magia tej mapy skrywała w sobie jakieś zagrożenie.
– Gdyby wszyscy o niej wiedzieli, przestałaby być sekretna – powiedziała Błądka.
Betty zabrała Fliss wiedźmi kamień, żeby jeszcze raz przyjrzeć się mapie, tym razem z większą uwagą. Tak, naprawdę tam była – wraz z nakreślonymi tym samym atramentem klifami i zatoczkami, a także jakimś zbiornikiem wodnym pośrodku.
– Wygląda na to, że w centrum znajduje się coś w rodzaju laguny – powiedziała. – Nic tu nie jest jednak opisane. – Przesunęła wzrok na Wronoskał i Wyspy Żałosne, mniejsze niż na mapach, które sama posiadała, ale wciąż dość duże, żeby zmieściła się część nazw: Czarcie Kły, więzienie czy Trzy Wdowy.
– Spodziewasz się, że miejsce, o którym nikt nic nie wie, będzie opisane? – zauważyła przytomnie Fliss.
– Ktoś o nim musiał wiedzieć – i to na tyle dużo, żeby narysować mapę. Chyba że… – Zawahała się, zerkając z ukosa na Błądkę. – Skąd pewność, że to miejsce rzeczywiście istnieje? Może to tylko fałszywka stworzona przez piratów albo przemytników, żeby wabić w pułapkę poszukiwaczy sensacji. Skąd ją masz?
– Należała do mojego taty. Tylko to mi po nim zostało.
Dziewczynka wydęła wargę, bliska płaczu, co natychmiast przypomniało Betty o młodszej siostrze.
– Nie odnajdziemy Charlie, siedząc w domu – z trudem wydobywała słowa, bo w gardle nabrzmiała jej gula. – Musimy ruszać. Straciłyśmy wystarczająco dużo czasu. – Oddała mapę Błądce. – Jeżeli chcesz, żebyśmy ci pomogły, musisz być z nami szczera. Kim byli ci mężczyźni, którzy cię szukali?
– Łowcami – odparła dziewczynka. – To wszystko, co wiem.
– Łowcami? – zapytała Fliss z przestrachem.
Błądka pokiwała głową.
– Zabierają ludzi. Takich jak ja.
– Ale dlaczego? – nie rozumiała Betty. – Czy to może mieć coś wspólnego z ognikiem? – W jej mniemaniu była to jedyna rzecz, która czyniła dziewczynkę wyjątkową. – Mimo wszystko nawet nie próbowali go złapać, więc…
– Nie chcieli ognika, a w każdym razie nie tego. – Błądka przygryzła wargę. – Zależy im na mnie, bo… bo wiedzą, że potrafię je łapać.
Potrafi je łapać.
Te słowa odbijały się echem w głowie Betty, wtargnąwszy tam jak nieproszony gość. I nawet gdy już przebrzmiały, zostawiły po sobie pytania, które Betty musiała na razie odepchnąć na bok. W tej chwili nie miało znaczenia, w jaki sposób Błądka to robiła – liczyło się tylko to, że Charlie tego nie potrafi.
– Jak myślisz, dokąd mogli zabrać naszą siostrę? – zapytała.
– Nie mam pojęcia.
Betty odwróciła się, żeby ukryć frustrację. Złapała garść świeżych ubrań Charlie i rzuciła je dziewczynce.
– Przebierz się. Przemokłaś do suchej nitki.
– Nie jest mi zimno – odparła Błądka słabo.
– Przecież widzę, że zmarzłaś na kość – powiedziała Betty, gdy ich dłonie przypadkiem się zetknęły. – Nawet włosy masz mokre. – Wybrała jedną ze zrolowanych map, które miała przy łóżku, i wyjęła z pojemnika. – Potrzymaj – poprosiła Fliss i poszła do kuchni.
Zastygła, próbując uspokoić serce kołaczące jej w piersi. Spędziła w Kieszeni Kłusownika większość swojego życia, marząc o wielkiej przygodzie – a teraz, kiedy wreszcie miała wziąć w niej udział, wszystko układało się zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażała. Tak samo zresztą jak poprzednio. Ściągnęła z haczyka nad zlewem klucze, wzięła ze spiżarni chleb i nalała do dwóch butelek wody. Jej wzrok zatrzymał się na chwilę na worku po ziemniakach, do którego Fliss schowała wcześniej tytoń. Po namyśle włożyła do niego pozostałe rzeczy – zapasów babki pozbędą się po drodze. Wróciwszy do pokoju, wyciągnęła z komody jeszcze jeden gruby szal.
– Pora ruszać – rzuciła. Za pomocą laleczek znów uczyniła Błądkę niewidzialną, a potem wcisnęła je do kieszeni. – Będziesz nam musiała sporo wyjaśnić.
Błądka nie odpowiedziała, ale lampka, w której trzymała ognik, zadrżała lekko. Betty przejęła ją i wzdrygnęła się, gdy jej skórę musnęły palce dziewczynki. Jak sopelki lodu.
Mgła wciąż była gęsta, a w nos szczypało je zimno. Wyszły z Kieszeni Kłusownika bez słowa i wkrótce pozostawiły skwer Gniazdokątka za sobą. Betty rozglądała się za strażnikami; nasłuchiwała, czy się nie zbliżają – oni albo ci, którzy się za nich podawali – lecz ulice były puste, a okna w domach ciemne. Większość okolicznych mieszkańców zatrzaskiwała okiennice, gdy tylko rozlegał się więzienny dzwon, ci zaś, którzy być może patrzyli, nie mogli mieć pojęcia, że zbieg z Udręki to kilkuletnie drobne i kruche dziecko. Albo że blask wydobywający się z niesionej przez dziewczęta lampki nie jest tym, czym się w pierwszej chwili wydawał. Do świtu pozostało kilka godzin, a Betty z utęsknieniem wyczekiwała pierwszych świateł brzasku. „Nocą zło jest po dwakroć gorsze”, mawiała babka; zmartwienia i strachy rosły, kiedy mogły skradać się w cieniu.
– Betty, dokąd idziemy? – zapytała szeptem Fliss, a po chwili milczenia dodała: – Czy ty masz w ogóle jakiś plan?
– Właśnie nad nim pracuję – odburknęła Betty, naciągając szal na włosy, które pod wpływem wilgoci błyskawicznie skręcały się w loczki. – Na razie wiem tylko tyle, że musimy dostać się do portu. To tam prawdziwi strażnicy planowali rozpocząć poszukiwania, więc i my powinnyśmy. Z Wronoskału nie da się bezpiecznie wydostać inaczej niż łodzią.
– To fakt, ale przecież tamci dwaj mogli ukryć