Republika Smoka. Rebecca Kuang

Republika Smoka - Rebecca Kuang


Скачать книгу
rękojeści, przebiegły ją ciarki.

      Przeciągnęła kciuk po wnętrzu dłoni i wbiła paznokieć w otwartą ranę. Ból przeszył natychmiast całe ramię, w oczach dziewczyny stanęły łzy. Niemniej jednak pomogło, ocuciła się na dobre.

      – Nie trzeba było brać laudanum – zauważył Chaghan.

      – Nie śpię przecież. – Drgnęła i wyprostowała się.

      – Jasne, jasne. – Stanął obok niej przy relingu.

      Rin rzuciła wieszczkowi pełne irytacji spojrzenie i zastanowiła się, jak wiele wysiłku wymagałoby wyrzucenie go za burtę. Doszła do wniosku, że w sumie niewiele. Chaghan był przeraźliwie wręcz chudy. Mogłaby to zrobić. Nikt by za nim nie tęsknił. Raczej nie.

      – Widzisz te formacje skalne? – Baji, który musiał jakimś cudem wyczuć nadciągającą awanturę, wsunął się między nich. Wskazał palcem majaczące na dalekim ankhiluuńskim wybrzeżu klify. – Co ci przypominają?

      – Człowieka? – Rin zmrużyła powieki.

      – Aha. Dokładniej rzecz biorąc, topielca. – Baji pokiwał głową. – Oglądany z morza o zachodzie słońca wygląda, jakby połykał słońce. Można po tym poznać, że Ankhiluun jest już niedaleko.

      – Często tutaj bywałeś? – zainteresowała się dziewczyna.

      – Bardzo. Raz nawet z Altanem, dwa lata temu.

      – Po co?

      – Tyr kazał nam zabić Moag.

      – I nie daliście rady? – prychnęła pod nosem Rin.

      – Mówiąc uczciwie, był to jedyny raz, kiedy Altan nie wykonał misji.

      – Och, z pewnością – odparła. – Altan cudowny. Altan doskonały. Najlepszy komandor, pod którym służyliście. Wszystko robił najlepiej.

      – Z wyjątkiem Chuluu Korikh – wtrącił Ramsa. – To była wręcz monumentalna katastrofa.

      – Trzeba przyznać, że Altan naprawdę podejmował sporo taktycznie trafnych decyzji. – Baji przeciągnął dłonią po policzku. – Z tym że potem nastąpiła cała seria takich… no wiecie… beznadziejnych.

      Ramsa zagwizdał.

      – Fakt. Pod koniec rozstał się z rozumem.

      – No racja. Troszkę mu się oszalało.

      – Przestańcie obgadywać Altana – syknął Chaghan.

      – Szkoda, że nawet najlepsi w końcu wariują – ciągnął Baji niezrażony. – Weźmy takiego Feylena. I Huleinina. A pamiętacie, jak w Khurdalain Altan zaczął lunatykować? Przysięgam, pewnej nocy wracam sobie spokojnie ze sraczyka, a ten…

      – Zamknij się, mówię! – Chaghan trzasnął oburącz o reling.

      Rin wyczuła wyraźną, przelewającą się przez pokład falę mrozu; przedramiona obsypała jej gęsia skórka. Powietrze zastygło jak w ulotnej chwili między błyskawicą a grzmotem. Końcówki białych jak kość włosów wieszczka zaczęły się skręcać.

      I tylko wyraz twarzy Chaghana nie pasował do roztaczanej przez niego aury. Wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać.

      – Jasne, w porządku. – Baji pojednawczo uniósł dłonie. – W cyc Tygrysa, no. Przepraszam.

      – Nie macie prawa! – wycedził Chaghan. Wymierzył palcem w Rin. – Zwłaszcza ty.

      – Co to ma znaczyć? – zjeżyła się.

      – Bo to twoja wina, że…

      – Że co?! – podniosła głos. – No dalej! Wykrztuś to wreszcie!

      – Ej, ej! – Ramsa wepchnął się między nich. – Trochę spokoju, na Wielkiego Żółwia. Altan nie żyje, jasne? Nie żyje i już. Żrąc się, życia mu nie zwrócicie.

      – Weź zerknij. – Baji podał Rin lunetę i zwrócił jej uwagę na czarny punkcik, sunący tuż nad horyzontem. – Czy to ci wygląda na statek Czerwonej Dżonki?

      Rin spojrzała w okular i wytężyła wzrok.

      Pływającą na usługach Moag flotę Czerwonej Dżonki tworzyły jednostki charakterystyczne – przemytnicze statki wąskie i szybkie na tyle, by sprawnie uciekać zarówno okrętom marynarki cesarskiej, jak innym piratom. Wyposażone były w przepastne ładownie, pozwalające transportować pokaźne ładunki opium, a także specyficznego kształtu żagle, kojarzące się z płetwami karpia. Na otwartych wodach kapitanowie ukrywali wszelkie pozwalające zidentyfikować statek oznaczenia, lecz przybijając do portów Morza Południowonikaryjskiego, wciągali na maszt szkarłatną banderę Ankhiluun.

      Ta konkretna jednostka była jednak tworem pękatym, opasłym i przysadzistym, o wiele bardziej obłym od standardowych okrętów przemytniczych. Zamiast czerwonych płynęła pod białymi żaglami, nad którymi w dodatku nie powiewała najmniejsza nawet bandera. Na oczach Rin statek wykonał niedorzecznie ostry zwrot w ich stronę, manewr w oczywisty sposób niemożliwy bez pomocy szamana.

      – To nie są ludzie Moag – stwierdziła.

      – Co wcale nie znaczy, że to wrogowie – zauważył Ramsa. Chłopak obserwował tajemniczą jednostkę przez własną lunetę. – Mogą być wręcz przyjaźni.

      Baji prychnął.

      – Jesteśmy zbiegłymi przestępcami, pracującymi dla szefowej zgrai piratów. Jak sądzisz, ilu mamy w tej chwili przyjaciół?

      – No dobra, nie dyskutuję. – Ramsa złożył lunetę i wcisnął ją do kieszeni.

      – Po prostu zacznijmy strzelać – podsunął Chaghan.

      Baji obrzucił wieszczka pełnym niedowierzania spojrzeniem.

      – Słuchaj, nie wiem, ile czasu spędziłeś na morzu, ale powiem ci, że kiedy spotykasz obcy okręt wojenny, nieoznaczony i mogący iść na czele ukrytych za horyzontem kolegów, to prawidłową reakcją jest zazwyczaj nie strzelać.

      – Niby dlaczego nie? – zdziwił się Chaghan. – Sam powiedziałeś, że to nie mogą być przyjaciele.

      – Co wcale nie znaczy, że szukają zaczepki.

      Głowa Ramsy obracała się w tę i z powrotem pomiędzy Chaghanem i Bajim. Chłopak przypominał w tej chwili mocno skonsternowanego pisklaka.

      – Nie strzelaj – pospiesznie rzuciła mu Rin. – Przynajmniej dopóki nie dowiemy się, co to za jedni.

      Statek podpłynął już na tyle blisko, że zdołali rozróżnić widniejące na burcie znaki. „Kormoran”. Rin przejrzała przed rejsem listę cumujących w Ankhiluun jednostek Czerwonej Dżonki. „Kormoran” w tym dokumencie nie figurował.

      – Widzicie? – Ramsa znów podniósł lunetę do oka. – Co jest, do cholery?

      – Co? – Dziewczyna nie miała pojęcia, co tak zaniepokoiło młodzika. Nie zauważyła jeszcze na „Kormoranie” ani jednego żołnierza pod bronią. W ogóle nie widziała ani jednego członka załogi.

      Moment później dotarło do niej, że to właśnie jest dziwne.

      Na pokładzie obcego statku nie było żywej duszy.

      Nikt nie stał przy sterze. Nikt nie siedział przy wiosłach. „Kormoran” znalazł się już w tak niewielkiej odległości, że panująca na jego pokładzie pustka uderzyła wszystkich.

      – Przecież to niemożliwe – odezwał się Ramsa. – Co tę łajbę napędza?

      Rin wychyliła się za burtę i zawołała:

      – Aratsha!


Скачать книгу