Republika Smoka. Rebecca Kuang
doprowadziła do zwycięstwa w drugiej wojnie makowej, a Smoczy Cesarz rozbił w puch połowę hesperyjskiej floty na Morzu Południowonikaryjskim.
Pod nieobecność cudzoziemców Ankhiluun rozkwitło. Miejscowi niczym pasożyty objęli w posiadanie zniszczone okręty i połączyli je kładkami, tworząc właściwe Pływające Miasto. Obecnie Ankhiluun wybiegało ryzykownie w morze, niczym rozkraczony do przesady pająk, a gęsta sieć drewnianych pomostów splatała mrowie zakotwiczonych w pobliżu brzegu statków.
Ankhiluun stanowiło bramę, przez którą do cesarstwa docierał mak we wszystkich znanych ludzkości postaciach. Ciężkie od opium, należące do Moag klipry przypływały tu z zachodniej półkuli i zostawiały ładunek w olbrzymich, pustych kadłubach starych okrętów, skąd odbierały go długie i wąskie łodzie przemytników, rozwożące towar poprzez rozgałęziony system dopływów rzeki Murui, sącząc truciznę prosto do krwiobiegu cesarstwa.
Pobyt w Ankhiluun oznaczał dostatek taniego opium, a to z kolei zwiastowało przewspaniały spokój nieświadomości – długie godziny, w trakcie których nie musiała myśleć ani niczego wspominać.
I to właśnie był główny powód, dla którego Rin tak bardzo nienawidziła Ankhiluun. Miasto przepełniało ją przeraźliwym strachem. Im dłużej w nim przebywała, zamknięta w kajucie, dryfując na rozkołysanych falach dostarczanego przez Moag narkotyku, tym mniej była je zdolna opuścić.
– Dziwne – stwierdził Baji. – Spodziewałem się bardziej wylewnego powitania.
W drodze do centrum mijali pływające targi, usypane nad kanałami sterty śmieci i długie szeregi charakterystycznych dla Ankhiluun barów – lokali pozbawionych ław i krzeseł, wyposażonych jedynie w rozpięte pod ścianami liny, na których uwieszali się pachami podpici klienci. Szli już dobrze ponad pół godziny. Znaleźli się w sercu miasta, nie kryli się przed mieszkańcami, a wciąż nikt po nich nie wyszedł.
Moag musiała już wiedzieć, że wrócili. Moag wiedziała o wszystkim, co działo się w granicach Pływającego Miasta.
– Królowa ustala porządek dziobania. – Rin przystanęła dla nabrania tchu. Wędrówka po wiecznie ruchomych kładkach przyprawiła ją o jeszcze jeden atak nudności. – Sama po nas nie wyjdzie. Chce, byśmy to my przyszli do niej.
Uzyskanie audiencji u Chiang Moag stanowiło nie lada wyczyn. Piracka królowa otaczała się tak licznymi systemami ochrony, że nikt nie miał pojęcia, gdzie aktualnie przebywa. Bezpośrednio przekazać jej wiadomość mogły jedynie członkinie Czarnych Lilii, kohorty służących Moag kobiet szpiegów i zabójczyń. Je z kolei można było spotkać tylko na pomalowanej w krzykliwe barwy barce rekreacyjnej, kołyszącej się na falach głównego kanału miasta.
– Tam! – Rin ocieniła oczy dłonią.
„Czarna Orchidea” okazała się nie tyle statkiem, co pływającą dwupiętrową willą. Tandetnie kolorowe lampiony zwieszały się z przywodzących na myśl pagody dachów, a z przesłoniętych papierem okien nieustannie płynęły dźwięki sprośnych, skocznych przyśpiewek. Dzień w dzień w porze południa „Czarna Orchidea” zaczynała krążyć w tę i z powrotem po spokojnej tafli kanału, przyjmując na pokład gości tłumnie podpływających do jej burt jaskrawoczerwonymi sampanami. Rin przetrząsnęła kieszenie.
– Ma ktoś może miedziaka?
– Ja mam. – Baji cisnął monetę przewoźnikowi, który chwilę wcześniej skierował swoją łódź do brzegu, by przewieźć cike na barkę.
Podpływając, zauważyli niewielką grupkę Lilii. Młode kobiety, siedzące swobodnie na otaczającej pierwsze piętro balustradzie, pomachały im niefrasobliwie. W odpowiedzi Baji zadarł głowę i głośno zagwizdał.
– Przestań! – prychnęła pod nosem Rin.
– Niby czemu? – zdziwił się Baji. – Milutkie są. Spójrz, jak się do mnie uśmiechają.
– Bo widzą, że jesteś łatwym celem.
Moag rekrutowała do swojej prywatnej armii wyłącznie kobiety, w dodatku kobiety w najwyższym stopniu atrakcyjne. Wszystkie Lilie bez wyjątku miały piersi rozmiarów gruszek i talie tak wąskie, iż wydawało się, że lada moment przełamią się na pół. Wszystkie były przy tym świetnie wyszkolonymi adeptkami sztuk walki i lingwistkami, tworzącymi wspólnie najbardziej nieznośną grupę kobiet, z jakimi Rin miała kiedykolwiek do czynienia.
Jedna z Lilii zatrzymała ich u szczytu trapu. Drobna dłoń dziewczyny wyciągnęła się ku cike, jakby była w stanie fizycznie powstrzymać ich przed wejściem na pokład.
– Nie byliście umówieni.
Najwyraźniej ta Lilia należała do świeżego narybku. Nie mogła mieć więcej niż piętnaście lat. Jej twarz zdobiły jedynie delikatne muśnięcia szminki, pod bluzką uwidaczniały się nieznaczne jeszcze pąki biustu i widać było, że nie ma pojęcia, iż stoi przed grupą najbardziej niebezpiecznych osób w cesarstwie.
– Nazywam się Fang Runin – przedstawiła się Rin.
– Że jak? – Lilia zatrzepotała powiekami.
Stojący za Rin Ramsa zachichotał i błyskawicznie zamaskował śmiech kaszlnięciem.
– Fang Runin – powtórzyła. – I nie muszę się z nikim umawiać.
– Oj, kotku, my tak nie pracujemy. – Dziewczę zabębniło szczupłymi palcami o niewiarygodnie cienką kibić. – Tutaj wszyscy muszą się umawiać, a terminy mamy zajęte na wiele dni naprzód. – Mówiąc, zerknęła ponad ramieniem Rin na Bajiego, Suniego i Ramsę. – Poza tym za większe grupy płaci się dodatkowo. Nasze dziewczyny nie przepadają za zabawami w tłumie.
– Słuchaj no, gówniaro… – Rin sięgnęła po nóż.
– Cofnij się! – W dłoni piętnastolatki nagle i niespodziewanie zalśniła garść igieł, które musiała dotąd skrywać w rękawie. Na końcu każdej lśniły fioletowe kropelki trucizny. – Lilii nie wolno tknąć nikomu.
Rin stłamsiła w sobie gwałtowną pokusę, by wymierzyć dziewczynie siarczysty policzek.
– Jeśli nie zejdziesz nam z drogi w tej sekundzie, wsadzę ci sztylet tak głęboko w…
– Proszę, proszę! Cóż za niespodzianka! – Jedwabna zasłonka w głównych drzwiach barki zaszeleściła i na pokład wyszła obdarzona bujnymi kształtami kobieta. Rin ciężko westchnęła.
Sarana, jedna z najwyżej postawionych Czarnych Lilii i osobista faworyta samej Moag. Służyła jako pośredniczka między królową a cike od dnia, kiedy Rin z towarzyszami trzy miesiące temu przycumowali w Ankhiluun. Była posiadaczką nieprzyjemnie ciętego języka i cechowała ją prawdziwa obsesja na punkcie aluzji do życia seksualnego oraz – w ocenie Bajiego – para najdoskonalszych piersi na południe od Murui.
Rin jej nie cierpiała.
– Nie myślałam, że zobaczę tutaj akurat ciebie. – Sarana podeszła i ciekawie przechyliła głowę na bok. – Sądziłyśmy, że nie interesujesz się kobietami. – Każde słowo podkreślała specyficznym kołysaniem bioder. Baji wydał z siebie zduszone chrząknięcie. Ramsa bez cienia zażenowania gapił się prosto na wydatne piersi Sarany.
– Muszę pomówić z Moag – rzuciła Rin.
– Moag jest zajęta – odparła Sarana.
– Myślę, że jest również zbyt rozsądna, by kazać mi czekać.
Lilia uniosła delikatnie zarysowane brwi.
– I bardzo nie lubi, kiedy ludzie nie okazują jej szacunku.
– Czy naprawdę muszę powiedzieć wprost? – warknęła Rin. – Jeśli