Republika Smoka. Rebecca Kuang
za siebie.
I spojrzała prosto na cesarzową. Cesarzową niesioną niczym panna młoda na palankinie z czerwonego jedwabiu.
Przy poprzednim spotkaniu z cesarzową Su Daji Rin majaczyła trawiona gorączką niepozwalającą dostrzec niczego z wyjątkiem twarzy – twarzy uroczej i hipnotycznej, oblicza o porcelanowej cerze i oczach kojarzących się ze skrzydełkami ćmy.
Dzisiaj cesarzowa była równie wstrząsająco zjawiskowa jak zawsze. Wszyscy ludzie z otoczenia Rin wyszli z zawieruchy mugeńskiej inwazji, wyglądając na przynajmniej dziesięć lat starszych, znużeni i naznaczeni bliznami. Władczyni jednak była tak samo blada, bezczasowa i gładka jak dawniej, zupełnie jakby jej istnienie rozgrywało się na jakiejś transcendentnej płaszczyźnie rzeczywistości, do której sprawy i troski śmiertelnych nie mają dostępu.
Oddech Rin przyspieszył.
Daji nie powinno tu być.
To się miało wydarzyć zupełnie inaczej.
Umysł wypełniły jej obrazy martwego ciała Daji. Głowa roztrzaskana na białym marmurze. Poderżnięte blade gardło. Trup spalony na popiół – choć nie spłonęłaby w jednej chwili. Rin chciała to zrobić powoli, chciała się rozsmakować.
Wśród zebranych rozległy się narastające z wolna wiwaty. Cesarzowa odsunęła zasłonkę, wychyliła się nieznacznie i uniosła dłoń tak białą, że niemal mieniącą się w promieniach słońca. Jej usta rozświetlił uśmiech.
– Zwyciężyliśmy! – zawołała. – Przetrwaliśmy!
W Rin wezbrała fala gniewu tak przemożna, że niemal ją zadławiła. Dziewczyna miała wrażenie, że całe jej ciało pokąsały mrówki i nie może się podrapać – przepełniła ją specyficzna frustracja, wrząca, bulgocąca, błagająca o szansę wyrwania się na swobodę.
Jak Daji miała czelność żyć? Rin rozwścieczyła ta jawna, jaskrawa sprzeczność; fakt, że Altan, mistrz Irjah i tak wielu innych zginęło, a władczyni wyglądała, jakby nigdy w życiu nawet się nie skaleczyła. Stała na czele państwa, które straciło miliony mieszkańców wskutek bezsensownego najazdu – inwazji, którą sama sprowadziła – a tymczasem siedziała wygodnie w palankinie, wystrojona jak na bankiet.
Rin ruszyła przed siebie.
Unegen natychmiast przyciągnął ją z powrotem.
– Co ty wyczyniasz?
– A jak myślisz? – Uwolniła rękę szarpnięciem. – Dorwę ją. Zwołaj resztę. Będzie mi potrzebne wsparcie i…
– Oszalałaś?
– Przecież ona tu jest! Taka okazja już się nie powtórzy!
– Więc pozwól, żeby zajęła się tym Qara.
– Qara nie ma dobrej widoczności – syknęła Rin.
Łuczniczka zajęła posterunek w zniszczonej dzwonnicy, zbyt wysoko. Jej strzała nie miała szansy dosięgnąć cesarzowej – nie przez okno palankinu, nie w tak zbitym tłumie. Daji była osłonięta ze wszystkich stron; pociski nadlatujące z przodu zablokowaliby stojący tam gwardziści. Co więcej, Rin nie była pewna, czy Qara w ogóle oddałaby strzał. Ona też już musiała widzieć władczynię, lecz mogła się obawiać, że trafi kogoś z tłumu bądź że zbyt wcześnie zdradzi obecność cike. Słowem, Qara mogła postawić na roztropność.
Rin nie zamierzała kierować się roztropnością. Wszechświat sam podsunął jej tę okazję. Mogła całą historię zakończyć już za kilka minut.
Feniks wciąż szalał na skraju świadomości dziewczyny, niecierpliwy, rozgorączkowany. Proszę cię, dziecino… Pozwól mi…
Rin wbiła sobie paznokcie we wnętrze dłoni. Jeszcze nie.
Stała zbyt daleko od cesarzowej. Gdyby zapłonęła w tej chwili, zginęliby wszyscy na placu.
Rozpaczliwie żałowała, że nie panuje nad ogniem w większym stopniu. Właściwie to chciałaby mieć nad żywiołem jakąkolwiek kontrolę. Feniks jednak stanowił antytezę kontroli. Pragnął huczącej, nieskoordynowanej pożogi, ściany ognia pochłaniającej wszystko wokół Rin, jak okiem sięgnąć.
A kiedy już go przyzywała, nie umiała odróżnić własnych pragnień od żądzy bóstwa; jego i jej życzeniem był śmiercionośny, zabójczy popęd ognia – wieczne łaknienie świeżego paliwa.
Starała się myśleć o czymś innym, o wszystkim, byle nie o zemście i gniewie. Gdy jednak spoglądała na cesarzową, nie widziała nic poza płomieniami.
Daji podniosła wzrok. Pochwyciła spojrzenie Rin. Uniosła rękę i pomachała.
Rin zastygła. Nie była w stanie odwrócić głowy. Oczy Daji przeobraziły się w okna, we wspomnienia. W dym, ogień, trupy i kości. Dziewczyna poczuła, że spada, że leci w głąb czarnego oceanu, gdzie nie widziała już nic poza Altanem, płonącym na pomoście niczym żywa latarnia morska. Wargi cesarzowej złożyły się w okrutny uśmiech.
W tej samej chwili, zupełnie bez ostrzeżenia, za plecami Rin wystrzeliły sztuczne ognie – paf! paf! paf! – a serce niemal wyskoczyło jej z piersi. I nagle wrzeszczała przeraźliwie z dłońmi przyciśniętymi do uszu. Dygotała na całym ciele.
– To fajerwerki! – syknął Unegen. Oderwał jej ręce od głowy. – Zwykłe fajerwerki.
Niczego to jednak nie zmieniało – wiedziała przecież, że to sztuczne ognie, lecz to była myśl racjonalna, a racjonalne myśli nie miały znaczenia, kiedy zamykała oczy i przy każdym wystrzale widziała pod powiekami eksplozje, latające w powietrzu kończyny, płaczące dzieci… Widziała mężczyznę wiszącego na kilku deskach wystających z rozprutego budynku, próbującego utrzymać się wilgotnymi palcami, by nie runąć i nie nadziać się na płonące poniżej rusztowanie. Widziała ludzi obojga płci rozpłaszczonych na ścianach, przyprószonych delikatnym, białym pyłem tak dokumentnie, iż mogłaby ich uznać za posągi, gdyby nie rozlane wokół ciał krwawe kontury… Zbyt wielu. Wpadła w pułapkę zastawioną przez zbyt wielu ludzi. Osunęła się na kolana, schowała twarz w dłoniach. Po raz ostatni tak liczny tłum widziała, gdy ludzie panicznie pierzchali przed grozą kryjącą się w centrum Khurdalain – strzeliła oczyma ku górze i rozejrzała się, wypatrując dróg ucieczki. Nie znalazła żadnej. Widziała jedynie nieprzerwany mur otaczających ją zbitych ciał.
Za dużo. Zbyt wiele widoków, za dużo informacji – umysł Rin zapadł się w sobie; na ramionach dziewczyny zatańczyły pierwsze iskry i płomyki, zaraz potem buchnęły w powietrze wyżej, przez co targające nią drgawki przybrały na sile.
Nadal otaczało ją tak wielu ludzi – napierali na nią. Płynna, lejąca się masa wyciągniętych rąk, bezimienna istota pragnąca rozszarpać ją na strzępy… Tysiące, setki tysięcy, a ty wymazałaś te rzesze z istnienia, spaliłaś ich w łóżkach…
– Rin, przestań! – krzyknął Unegen.
To jednak nie miało znaczenia. Tłum rozstąpił się, tworząc wokół Rin okrągłą wolną przestrzeń. Matki odciągały pociechy. Weterani wskazywali ją palcami, nawoływali.
Spojrzała po sobie. Dymiła na całym ciele. Palankin Daji zniknął. Strażnicy ponieśli cesarzową w bezpieczne miejsce. Naturalnie. Obecność Rin stanowiła przecież najwyraźniejszy z możliwych sygnałów alarmowych. Już teraz przeciskał się ku nim przez tłum oddział cesarskich gwardzistów. Roztrącali ludzi z uniesionymi tarczami i grotami włóczni skierowanymi prosto na Rin.
– Noż kurwa! – zaklął Unegen.
Rin