Republika Smoka. Rebecca Kuang
wszyscy mówili, że jesteś mądrzejsza.
Kurwa mać, jak to możliwe?! – wykrzyknęła.
– Mnie też bardzo przyjemnie – rzucił Nezha. – Myślałem, że się ucieszysz.
Mogła tylko patrzeć. Wydawało się to niemożliwe, nie do pomyślenia, lecz on naprawdę żył. Stał przed nią, mówił, oddychał.
– Kapitanie – napomniał Nezha – więzy.
Rin poczuła, jak nacisk na przegubach maleje i znika. Ramiona opadły jej do boków. Krew gwałtownie wpłynęła do żył, rozpalając jej w palcach milion błyskawic. Pomasowała nadgarstki i skrzywiła się, gdy zeszło z nich kilka płatków zdartego naskórka.
– Dasz radę wstać? – zapytał Nezha.
Słabo skinęła głową. Pomógł jej się podnieść. Zrobiła krok naprzód i zderzyła się z potężną falą zawrotów głowy.
– Spokojnie. – Chłopak podtrzymał Rin za ramię.
– Nie dotykaj mnie. – Wyprostowała się.
– Wiem, że nadal masz zmącony umysł, ale to…
– Nie dotykaj, powiedziałam!
Cofnął się i rozłożył ręce.
– Za kilka chwil wszystko nabierze sensu. Jesteś bezpieczna. Wystarczy, że mi zaufasz.
– Zaufać ci? – powtórzyła. – Zaatakowałeś mój statek!
– Ściśle rzecz biorąc, nie należał do ciebie.
– Mogłeś nas zabić! – wrzasnęła Rin. Jej umysł wciąż pracował w ślimaczym tempie, lecz pewien fakt wydał się jej bardzo, bardzo znamienny. – Ostrzelałeś nas opium!
– Wolałabyś prawdziwe pociski? Staraliśmy się nie wyrządzić wam krzywdy.
– Twoi ludzie nas związali i godzinami trzymali pod masztem!
– Po prostu nie chcieli, żebyście umarli! – Nezha obniżył głos. – Posłuchaj, Rin, przykro mi, że odbyło się to w ten sposób. Musieliśmy was wyrwać z Ankhiluun, ale nie chcieliśmy zrobić nikomu nic złego.
Kojący ton Nezhy dodatkowo ją rozsierdził. Nie była przecież, kurwa, małym dzieckiem; nie mógł jej uspokoić paroma przyjaznymi słówkami.
– Pozwoliłeś mi myśleć, że nie żyjesz.
– A czego się spodziewałaś? Listu? Wiesz, ciebie też nie było najłatwiej odszukać.
– List byłby lepszy od obrzucenia mojego statku bombami!
– Znowu o tym?
– To dość poważna sprawa.
– Wszystko ci wytłumaczę, ale teraz chodźmy – obiecał. – Dasz radę iść? Proszę? Ojciec na nas czeka.
– Ojciec? – powtórzyła niezbyt rozsądnie.
– Chodź, Rin. Wiesz przecież, kim jest mój ojciec.
Potrząsnęła głową i nagle doznała olśnienia.
Och.
Albo właśnie uśmiechnęło się do niej szczęście, i to niebywale wręcz szeroko, albo miała przed sobą już bardzo niewiele życia.
– Mam iść sama? – zapytała.
Oczy Nezhy strzeliły ku pozostałym cike, nieco dłużej zatrzymały się na Chaghanie.
– Doszły mnie słuchy, że teraz to ty jesteś ich dowódcą?
Zawahała się. Nie zachowywała się jak dowódca. Niemniej rzeczywiście nosiła stopień komandora, więc nominalnie…
– Tak.
– Więc chodź sama.
– Bez cike nigdzie się nie ruszę.
– Obawiam się, że na to przystać nie mogę.
– No to do dupy. – Butnie zadarła głowę.
– Naprawdę sądzisz, że choć jeden z twoich ludzi jest w stanie udać się na audiencję u możnowładcy? – Nezha skinął dłonią na cike. Suni wciąż spał, ciemniejąca pod nim na pokładzie plama śliny rozlewała się coraz szerzej. Chaghan z szeroko rozdziawionymi ustami wpatrywał się zafascynowany w niebo, a Ramsa siedział z zamkniętymi oczyma i chichotał co chwila bez wyraźnego powodu. Rin po raz pierwszy w życiu poczuła się zadowolona ze swojej wysokiej tolerancji na opium.
– Musisz dać słowo, że ich nie skrzywdzicie – powiedziała.
– Proszę cię. – Nezha zrobił urażoną minę. – Nie jesteście przecież więźniami.
– Kim więc jesteśmy?
– Najemnikami – odpowiedział łagodnym tonem. – Tak możecie o sobie myśleć. Jesteście najemnymi żołnierzami bez pracy, a ojciec chce wam przedstawić bardzo lukratywną propozycję.
– A jeżeli ta propozycja nie przypadnie nam do gustu?
– Pozwalam sobie wierzyć, że jednak przypadnie. – Nezha zachęcił Rin gestem, by poszła za nim, lecz dziewczyna nie ruszyła się z miejsca.
– Chcę, żebyście pod moją nieobecność nakarmili moich ludzi. I to nie jakimiś resztkami. Mają dostać porządny, gorący posiłek.
– Rin, chodź już…
– I pozwólcie im się wykąpać. A potem zaprowadźcie do wygodnych kwater. Nie chcę słyszeć o areszcie. Potraktuj to jako moje warunki wstępne. Aha, i pamiętajcie, proszę, że Ramsa nie przepada za rybami.
– Pracuje na wybrzeżu i nie jada ryb?
– Cóż, wybredny jest.
Nezha przekazał coś półgłosem kapitanowi, który zrobił taką minę, jakby generał podstawił mu pod nos gar zepsutego mleka.
– Załatwione. – Nezha spojrzał na Rin. – Czy teraz możemy wreszcie iść?
Potknęła się już przy pierwszym kroku. Nezha wyciągnął do niej rękę. Pozwoliła sobie pomóc. Poprowadził ją do burty.
– Dzięki, komandorze! – zawołał za nimi Ramsa. – Postaraj się nie zginąć!
Hesperyjski okręt wojenny „Pielgrzym” majaczył wysoko nad szalupą. Po chwili cień potężnego kadłuba pochłonął ich bez reszty. Rin mimowolnie zagapiła się na niezwykłą jednostkę, nie mogła wyjść z podziwu wobec jej rozmiarów. Na takim statku bez większego trudu zmieściłaby się połowa jej rodzinnego Tikany, nie wyłączając świątyni.
W jaki sposób ten potwór utrzymywał się na wodzie? Jaka siła go napędzała? Nigdzie nie widziała ani jednego wiosła. „Pielgrzym”, podobnie jak wcześniej „Kormoran”, sprawiał wrażenie pozbawionego załogi statku widma.
– Nie mów mi, że wasz statek prowadzi jakiś szaman – zagadnęła.
– Aż tak dobrze nie jest. Nie, pływamy dzięki kołom łopatkowym – odpowiedział wiosłujący Nezha.
– A co to takiego?
– Znasz może legendę o Sędziwym Mędrcu z Arlongu? – Uśmiechnął się szeroko.
– A kto to? – Wywróciła oczyma. – Twój dziadek?
– Pradziadek. Więc legenda głosi, że pewnego dnia ów sędziwy mędrzec oglądał koło wodne, które pomagało nawadniać okoliczne pola, i przyszło