Republika Smoka. Rebecca Kuang
Zlikwidować system oparty na możnowładcach. Powołać parlament, stworzyć wybieralne urzędy, zmienić strukturę władzy na wszystkich szczeblach państwa.
– Demokracji się zachciało? – zachichotał Baji. – Poważnie?
– U Hesperian się sprawdziła – przypomniała Qara.
– Czyżby? – odparł Baji. – Zdaje się, że na zachodnim kontynencie wojna szaleje od jakichś dziesięciu lat.
– Nie zastanawiamy się teraz, czy demokracja działa, czy nie – ucięła Rin. – Ta kwestia nie ma znaczenia. Pytanie brzmi, czy zaciągniemy się do jego armii.
– To może być podstęp – zauważył Ramsa. – Facet może chce wydać cię Daji.
– Przecież mógł nas pozabijać, kiedy byliśmy naćpani. Jako pasażerowie jesteśmy bardziej niebezpieczni. Nie ryzykowałby tak, gdyby naprawdę nie chciał nas zwerbować.
– Więc jak? – rzucił Ramsa. – Pozwolimy się zwerbować?
– Już sama nie wiem – przyznała Rin. – Może…?
Im dłużej się zastanawiała, tym bardziej pomysł wydawał się dobry. Chciała dostać okręty Vaisry. I jego broń, jego żołnierzy, jego siłę.
Gdyby jednak coś poszło nie tak, jeżeli możnowładca skrzywdzi cike, odpowiedzialność spadnie na jej barki. A wiedziała, że nie może ponownie ich zawieść.
– Samodzielność ma pewne zalety – odezwał się Baji. – Nie musielibyśmy wykonywać rozkazów.
Rin pokręciła głową.
– Tyle że jest nas szóstka. W sześcioro nie damy rady zamordować głowy państwa.
I nieważne, że jeszcze parę godzin wcześniej była gotowa się o to pokusić.
– No dobrze, a jeżeli nas jednak zdradzi? – zapytał Aratsha.
– Zawsze będziemy mogli dać nogę. Uciekniemy z powrotem do Ankhiluun. – Baji wzruszył ramionami.
– Nie możemy wracać do Ankhiluun – ogłosiła Rin.
– Dlaczego nie?
Opowiedziała im o zdradzie Moag.
– Gdyby Vaisra nie zaproponował jej większej sumy, wydałaby nas Daji. Zatopił nasz statek, bo chciał, by pomyślała, że zginęliśmy.
– Czyli Vaisra albo nic – burknął Ramsa pod nosem. – Fantastycznie.
– Czy ten Yin Vaisra naprawdę jest taki straszny? – zadał pytanie Suni. – Przecież to zwykły człowiek.
– To prawda – potaknął Baji. – Nie może być groźniejszy od innych możnowładców. Ci z Prowincji Barana i Wołu jakoś nie napędzili mi strachu. Ot, dzieci nepotyzmu i kazirodztwa.
– No proszę, zupełnie jak ty – rzucił Ramsa.
– Ty skurwlu mały…
– Przystańmy do nich – rozległ się głos Chaghana. Wieszczek mówił półgłosem, niemal szeptał, lecz w kajucie zrobiło się zupełnie cicho. Odezwał się po raz pierwszy, odkąd zapadł zmierzch. – Dyskutujecie, jakbyście mieli wybór – dodał. – A nie macie. Naprawdę wierzycie, że jeśli odmówicie, Vaisra pozwoli wam odejść? Jest na to zbyt mądry. Dopiero co przyznał, że planuje zdradę stanu. Zabije was, jeśli tylko nabierze podejrzeń, że moglibyście udać się do kogoś innego. – Spojrzał posępnie na Rin. – Powiedzmy sobie wprost, Speerytko. Albo się przyłączymy, albo już po nas.
– Ty się po prostu napawasz własnym sukcesem – rzuciła oskarżycielsko Rin.
– A skąd! – odparł Nezha. Przez całą drogę uśmiechał się od ucha do ucha. Pokazywał jej okręt, tryskając energią oprowadzającego wycieczkę przewodnika. – Cieszę się po prostu, że z nami jesteś.
– Zamknij się.
– Co? Nie wolno się cieszyć? Tęskniłem za tobą. – Nezha zatrzymał się przed jedną z kajut na pierwszym pokładzie. – Panie przodem.
– A co tu jest?
– To twoja nowa kwatera. – Otworzył i przepuścił Rin w drzwiach. – Spójrz, można się tu zamknąć od środka na cztery różne zamki. Pomyślałem, że docenisz.
Doceniła. Pomieszczenie było dwakroć bardziej przestronne od jej kajuty na poprzednim statku. Łóżko okazało się prawdziwym łóżkiem, a nie koją nakrytą zgrzebnym, zapchlonym kocem. Weszła do środka.
– I to wszystko tylko dla mnie?
– Widzisz? Mówiłem ci. – Nezha był wielce z siebie zadowolony. – Służba w armii Smoka ma niezaprzeczalne zalety.
– Aha, czyli tak się nazywacie?
– Ściśle rzecz biorąc, nazywamy się armią republiki. Wiesz, staramy się nie podkreślać przynależności do konkretnej prowincji.
– Żeby być prawdziwą armią republiki, musicie mieć sojuszników.
– Pracujemy nad tym.
Spojrzała przez bulaj. Nawet w zapadającym mroku widać było, jak szybko płynie „Pielgrzym”. Okręt rozcinał smoliste fale z prędkością nieosiągalną nawet dla Aratshy. Rankiem Moag i cała jej flota zostaną dziesiątki mil z tyłu. Rin jednak nie mogła tak po prostu zniknąć z Ankhiluun. Jeszcze nie teraz. Najpierw musiała coś odzyskać.
– Mówisz, że Moag myśli, że nie żyjemy? – zapytała.
– Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Zostawiliśmy nawet w wodzie kilka spalonych trupów.
– Czyich?
– A czy to ważne? – Nezha rozprostował ramiona nad głową.
– W sumie nie bardzo. – Słońce zaszło już jakiś czas temu. Wkrótce na przybrzeżne wody miał wypłynąć piracki patrol. – Macie jakąś mniejszą łódź? Taką, która prześliznęłaby się przez straże Moag?
– Pewnie, że mamy – prychnął. – A co? Musisz wracać?
– Ja nie – odparła. – To wy o kimś zapomnieliście.
Wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi audiencja Kitaja u Vaisry skończyła się spektakularną katastrofą. Kapitan Eriden nie wpuścił Rin na drugi pokład, nie mogła więc podsłuchiwać, lecz po jakiejś godzinie od sprowadzenia Kitaja na okręt zobaczyła, jak Nezha z dwoma innymi żołnierzami ciągną chłopaka na niższy poziom. Czym prędzej zbiegła po drabince.
– …nie obchodzi mnie, czy jesteś wkurzony, czy nie. Nie możesz rzucać jedzeniem w możnowładcę Smoka – tłumaczył Nezha.
Kitaj był aż fioletowy z wściekłości. Jeśli nawet ucieszył się, że Nezha jest cały i zdrowy, nie dał tego po sobie poznać.
– Wasi ludzie próbowali wysadzić mój dom!
– Panuje tu taka tendencja – wtrąciła Rin.
– Przecież musieliśmy upozorować twoją śmierć – dodał Nezha.
– Ale byłem jeszcze w środku! – zawołał Kitaj. – I moje księgi rachunkowe!
– Kogo obchodzą jakieś tam księgi? – Nezha był wyraźnie zdumiony.
– Zajmowałem się miejskimi podatkami.
– Cooo?
– I wszystko już prawie naprostowałem. – Kitaj wydął dolną wargę.
– Nie,