Republika Smoka. Rebecca Kuang

Republika Smoka - Rebecca Kuang


Скачать книгу
kolanami, kołysała się miarowo w przód i w tył i gryzła własne pięści, by nie krzyczeć. Szarpały nią niepohamowane skurcze, fala za falą silnych drgawek. Czuła się, jakby ktoś powoli deptał jej kolejne narządy wewnętrzne.

      Lekarz okrętowy odmówił podania Rin jakichkolwiek środków uspokajających. Decyzję uzasadniał twierdzeniem, że w ten sposób zamieniłaby tylko jeden nałóg na inny. Nie miała więc żadnego sposobu na wyciszenie umysłu, nic nie mogło przygasić wizji rozpalających się pod jej powiekami, gdy tylko zamykała oczy. Bez przerwy oglądała niezmordowanie podsuwane przez Feniksa obrazy grozy, przemieszane z wywołanymi przez narkotyczny głód halucynacjami.

      Nawiedzał ją także, naturalnie, Altan. Wizje Rin zawsze w końcu ukazywały Altana. Niekiedy płonął na pomoście; innymi razy jęczał przywiązany do laboratoryjnej kozetki. Zdarzało się też, że pojawiał się zupełnie zdrów, lecz te obrazy przysparzały jej najwięcej bólu, ponieważ w tych wizjach odzywał się do niej. Policzek nadal palił ją po uderzeniu możnowładcy, lecz w wewnętrznym świecie Rin to Altan ją bił i uśmiechał się okrutnie, widząc jej ogłupiałe spojrzenie.

      – Uderzyłeś mnie – szeptała.

      – Musiałem – odpowiadał. – Ktoś musiał. Zasłużyłaś.

      Czy naprawdę zasługiwała? Nie była pewna. Aczkolwiek jedyną liczącą się wersją prawdy była wersja Altana, a w jej majakach Altan był przekonany, że Rin zasłużyła na śmierć.

      – Wszystko psujesz – mówił.

      – Nawet nie zbliżysz się do poziomu, który ja osiągnąłem – mówił.

      – To ty powinnaś była umrzeć – mówił.

      A w brzmieniu każdego z tych słów wyczuwała niewysłowione polecenie: pomścij mnie, pomścij mnie, pomścij mnie…

      Czasami – były to krótkie, ulotne chwile – wizje Rin przeobrażały się w straszliwie wypaczone fantazje, w których Altan jej nie krzywdził. Zamiast tego kochał ją, a jego ciosy stawały się pieszczotą. Wciąż jednak ziała między nimi sprzeczność nie do pogodzenia, naturą Altana był pożerający go ogień; kiedy nie palił wszystkich wokół siebie, przestawał być sobą.

      Ostatecznie wycieńczenie sprowadziło na Rin sen, odpoczynek niespokojny i rwany; zawsze gdy przysypiała, budziła się z wrzaskiem i tylko zaciskając zęby na pięściach, tylko wciśnięta głęboko w kąt kajuty, mogła zachować milczenie na resztę nocy.

      – Pieprz się, Vaisra – szeptała. – Pieprz się, pieprz…

      Nie potrafiła go jednak znienawidzić, nie szczerze. Może była to wyłącznie kwestia potwornego zmęczenia: strach, żałoba i gniew przeorały ją do tego stopnia, że odczuwanie jakichkolwiek innych emocji stanowiło niemałe wyzwanie. Niemniej zdawała sobie sprawę, że kuracja jest jej potrzebna. Od miesięcy miała świadomość, że popełnia powolne samobójstwo i nie ma dość siły woli, by ten proces zatrzymać, że jedyna zdolna jej pomóc osoba nie żyje.

      Potrzebowała człowieka zdolnego okiełznać ją tak, jak w przeszłości uczynił to Altan. Przyznawała to z najwyższą niechęcią, lecz rozumiała, że Vaisra mógł się okazać jej zbawcą.

      Za dnia było gorzej. Promienie słońca tłukły o czaszkę Rin z siłą kowalskich młotów. Gdyby jednak nie wynurzyła się wreszcie z otchłani kajuty – miała pewność – postradałaby zmysły. Tak więc wyszła na pokład w asyście Nezhy, który przez cały czas trzymał ją mocno za rękę.

      – Jak się czujesz? – zapytał.

      Pytanie należało do gatunku głupich, zadał je zapewne po to, by przerwać milczenie. Było wszak dość oczywiste, jak czuje się Rin: nie spała i bez ustanku dygotała, doskwierało jej wyczerpanie i skutki odstawienia opium. Miała nadzieję, że w końcu, nareszcie, po prostu straci przytomność.

      – Mów do mnie – rzuciła.

      – O czym mam mówić?

      – O czymkolwiek. O wszystkim, byleśmy nie rozmawiali o mnie.

      Tak więc zaczął opowiadać historie z dworskiego życia. Mówił stłumionym szeptem, żeby nie sprowadzić na nią migreny; trywialne ploteczki o tym, z kim sypiają żony możnowładców lub kto jest prawdziwym ojcem syna tego a tego arystokraty.

      Rin obserwowała snującego opowieści chłopaka. Kiedy skupiała się na najdrobniejszych detalach twarzy Nezhy, na krótką chwilę zapominała o bólu. Odnotowała fakt, że jego lewe oko otwiera się nieco szerzej od prawego. Zwróciła uwagę na kąt, pod jakim uginają się jego brwi. I że blizny, te biegnące tuż nad prawym policzkiem, układają się we wzór przypominający kwiat maku.

      Nezha był od niej znacznie wyższy. By na niego patrzeć, musiała zadzierać głowę. Kiedy zdążył tak wyrosnąć? W Sinegardzie byli mniej więcej jednego wzrostu, prawie tej samej postury. Aż do drugiego roku studiów, kiedy zaczął się rozrastać w niesamowitym wręcz tempie. Tylko że w Sinegardzie byli zaledwie dziećmi – głupimi, naiwnymi dzieciakami, bawiącymi się w wojnę. Ani przez chwilę nie podejrzewali, że właśnie wojna stanie się całym ich światem.

      Rin powiodła wzrokiem ponad rzecznymi falami. „Pielgrzym” jakiś czas temu wpłynął do ujścia i skierował się w górę Murui. Sunęli w ślimaczym tempie, obsługujący koła łopatkowe majtkowie dwoili się i troili, by okręt mógł pokonać napór błotnistego nurtu.

      Zmrużyła oczy i spojrzała na brzeg. Nie była pewna, czy to nie halucynacje, lecz im bliżej się znajdowali, tym wyraźniej widziała poruszające się w oddali punkciki, coś jak mrówki biegające po pniu.

      – To ludzie? – zapytała.

      To byli ludzie. Po chwili ujrzała ich zupełnie wyraźnie – mężczyźni i kobiety uginali się pod ciężarem dźwiganych na barkach worków, małe dzieci dreptały na bosaka wzdłuż rzeki, niemowlęta w bambusowych koszykach kołysały się na plecach rodziców.

      – Dokąd oni wszyscy idą?

      Nezha spojrzał tak, jakby odpowiedź była najbardziej oczywista.

      – To uchodźcy.

      – Skąd?

      – Zewsząd. Golyn Niis nie było jedynym miastem splądrowanym przez armie Federacji. Zniszczyli cały kraj. Kiedy my traciliśmy czas, niepotrzebnie broniąc oblężonego Khurdalain, oni maszerowali na południe, rabując zaopatrzenie ze wszystkich napotkanych miejscowości, które potem puszczali z dymem.

      Rin zatrzymała się na pierwszym zdaniu.

      – Chcesz powiedzieć, że nie tylko w Golyn Niis…

      – Nie, oczywiście, że nie. Było tego znacznie więcej.

      Nie potrafiła choć w przybliżeniu oszacować, jak wiele śmierci musiało to oznaczać. Ilu mieszkańców liczyło sobie Golyn Niis? Pomnożyła tę liczbę przez liczbę prowincji i otrzymała nieco mniej niż milion.

      A teraz – wywnioskowała – we wszystkich zakątkach cesarstwa nikaryjscy uchodźcy wracają do domów. Fala ciał, która ze zrujnowanych w czasie wojny miast popłynęła na północno-zachodnie pustkowia, zaczęła się cofać.

      – „Pytałaś, jak głęboki jest mój smutek…” – wyrecytował Nezha. Rin rozpoznała te słowa: urywek z poematu, który studiowała całe epoki temu. Wiersz był lamentem cesarza, a jego końcowe słowa stały się obowiązkowym elementem wszystkich egzaminów w kraju. – „A ja odpowiedziałem: jak wezbrana na wiosnę, szemrząca na wschód rzeka”.

      „Pielgrzym” płynął przed siebie, a rojący się na brzegach Murui ludzie wyciągali ku nim ręce i nawoływali:

      – Proszę! Tylko do granicy


Скачать книгу