Republika Smoka. Rebecca Kuang
była zginąć, a on powinien nadal żyć i stać teraz w tym gabinecie.
– Owszem, nie jesteś. – Możnowładca wciąż gładził włosy Rin, choć były już idealnie ułożone. Drugą dłoń zamknął na jej palcach, przyciskając je mocniej do zimnego żelaza. – A staniesz się znacznie lepsza.
Kiedy nabrała pewności, że zdoła przełknąć coś konkretnego i natychmiast nie zwrócić, wyszła na pokład i dołączyła do Nezhy, z którym spożyła pierwszy od tygodnia porządny posiłek.
– Nie udław się – rzucił rozbawiony chłopak.
Nie odpowiedziała, była zbyt zaprzątnięta rozszarpywaniem gotowanej na parze bułeczki. Nie miała pewności, czy okrętowa kuchnia rzeczywiście serwowała tak wyborne przysmaki, czy po prostu wygłodniała tak bardzo, iż miała wrażenie, że nigdy w życiu nie jadła niczego bardziej smacznego.
– Ładny mamy dzień – zauważył, gdy przełykała kolejny kęs.
Zgodziła się nieartykułowanym pomrukiem. Przez kilka pierwszych dni po odstawieniu opium nie była w stanie przebywać w pełnym słońcu. Teraz, gdy nie czuła już koszmarnego pieczenia oczu, mogła, nie krzywiąc się, patrzeć na roziskrzoną wodę.
– Kitaj wciąż się dąsa? – zapytała.
– Namyśli się – stwierdził Nezha. – Zawsze był uparty.
– Oględnie mówiąc.
– Wykaż się ociupiną zrozumienia. On nigdy nie chciał zostać żołnierzem. Pół życia żałuje, że zamiast do Sinegardu nie trafił na górę Yuelu. Chłopak ma duszę uczonego, nie wojownika.
Rin pamiętała. Kitaj z całego serca pragnął kariery naukowej, chciał studiować na Górze Yuelu nauki przyrodnicze, astronomię czy cokolwiek, co by go akurat zaintrygowało. Przyszedł jednak na świat jako jedyny syn cesarskiego ministra obrony, z którego to powodu jego los został przypieczętowany jeszcze przed narodzinami.
– To smutne – mruknęła. – Do wojska nikogo nie powinno się zmuszać.
– A ty chciałaś zostać żołnierzem? – Nezha wsparł podbródek na dłoni.
Zawahała się.
Tak. Nie. Po prostu nie widziała przed sobą innej drogi. Nie wydawało się też, by jej pragnienia miały jakiekolwiek znaczenie.
– Dawniej, na samym początku, wojna mnie przerażała – odpowiedziała po dłuższej chwili. – Ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że jestem w tym bardzo dobra. I chyba raczej nie byłabym dobra w niczym innym.
Nezha bez słowa pokiwał głową. Patrzył na rzekę, bezmyślnie skubiąc bułkę, której jeszcze nawet nie tknął.
– A jak twoje… hmm… – Pokazał na swoją skroń.
– Dobrze. Dobrze się czuję.
Po raz pierwszy miała wrażenie, że naprawdę udało się jej zapanować nad wewnętrzną furią. Była w stanie myśleć. Mogła swobodnie oddychać. Feniks nadal czyhał w głębi jej umysłu, gotów na każdy zew buchnąć ogniem, ale tylko wtedy, jeżeli sama chciała go wezwać.
Spojrzała w dół i okazało się, że bułeczka gdzieś wyparowała. W palcach nie został jej ani kawałek. Żołądek zareagował na ten widok donośnym burczeniem.
– Masz. – Nezha podał jej swoją, lekko wygniecioną. – Częstuj się.
– Nie jesteś głodny?
– Ostatnio jakoś straciłem apetyt. A ty wyglądasz jak szkielet.
– Nie chcę zabierać ci jedzenia.
– Jedz! – rzucił z naciskiem.
Ugryzła. Cudownie konkretny kęs pieczywa spłynął jej po gardle i umościł się w brzuchu. Tak obżarta nie czuła się od bardzo dawna.
– A jak tam twoja twarz? – zaciekawił się Nezha.
Musnęła policzek. Przy każdym słowie połowę żuchwy przeszywał ostry ból. W czasie gdy z jej ciała znikały ostatnie opary opium, na skórze rozkwitł ciemny siniec, jakby w zamian.
– W zasadzie coraz gorzej. Boli – przyznała.
– E tam. Zagoi się. Ojciec wie, jak bić, żeby niczego nie uszkodzić.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Rin oglądała wyskakujące z rzeki ryby. Wybijały się spod wody i nurkowały, jakby zachęcając, by ktoś je wreszcie złowił.
– A twoja twarz? – zmieniła temat. – To cię jeszcze boli?
Czasami, w zależności od światła, blizny Nezhy wyglądały niczym wycięte w skórze wściekle czerwone szramy. Innymi razy przypominały delikatnie naniesioną atramentem siateczkę.
– Długo bolało. Bardzo długo. Teraz nie czuję nic.
– A gdybym dotknęła? – Poczuła przemożną ochotę, by przeciągnąć po jego bliznach dłonią. Popieścić je.
– Tego też bym nie poczuł. – Chłopak uniósł palce do twarzy. – Wiem za to, że ludzie się ich boją. W obecności cywilów ojciec zawsze każe mi nosić maskę.
– A ja myślałam, że ty tak z próżności…
– Też. – Uśmiechnął się, ale nie zaśmiał.
Rin odrywała kolejne kęsy bułki i wpychała je sobie do ust. Połykała niemal natychmiast, ledwie przeżuwając.
Nezha wyciągnął rękę i musnął jej włosy.
– Lepiej ci w tej fryzurze. Przyjemnie móc wreszcie zobaczyć twoje oczy.
Kilka dni wcześniej ścięła włosy niemal na zero. Dopiero kiedy spojrzała na leżące na podłodze pukle, uświadomiła sobie, jak bardzo były zapuszczone; przetłuszczone, splątane, skołtunione. Wymarzone siedlisko dla wszy. W tej chwili nosiła jeszcze krótsze niż Nehza i czyste. Dzięki tej zmianie poczuła się znowu jak na studiach.
– A Kitaj coś zjadł? – zapytała.
Zakłopotany Nezha zmienił lekko pozycję.
– Nie. Nadal siedzi w kajucie. Nie trzymamy go pod kluczem, ale i tak nie wychodzi.
– Skoro tak się zaciął, dlaczego go nie uwolnicie? – Ściągnęła brwi.
– Dlatego że wolimy go mieć po swojej stronie.
– Więc może wykorzystajcie go przeciwko jego ojcu. Potraktujcie Kitaja jak zakładnika. Wymieńcie.
– Kitaj jest zbyt cenny – przyznał otwarcie Nezha. – Sama wiesz, jak działa jego umysł. Żadna tajemnica. Wie prawie wszystko i wszystko zapamiętuje. W dziedzinie strategii praktycznie nie ma sobie równych. Ojciec lubi trzymać najsilniejsze figury przy sobie. Zresztą ojciec Kitaja był w Sinegardzie tuż przed atakiem. Nie jest pewne, czy żyje.
– Ach… – Nie wiedziała, co więcej powiedzieć. Spuściła wzrok i uświadomiła sobie, że pochłonęła już całą bułkę Nezhy.
– Myślisz, że zmieścisz coś poza pieczywem? – Parsknął śmiechem.
Skinęła głową. Nezha dał znak słudze, który zniknął w kambuzie i kilka minut później wrócił, niosąc miskę, z której bił zapach tak fantastyczny, że Rin poczuła na języku odrażającą wręcz ilość śliny.
– Regionalny smakołyk z wybrzeża – wyjaśnił Nezha. – Ryba. Nazywamy ją „łała”.
– A czemu? – spytała z pełnymi ustami.
Nezha uchwycił kawałek białego mięsa pałeczkami, zręcznie oddzielając